Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Nico Muhly

Kill Your Darlings

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 12-05-2014 r.

Trudno orzec czy spośród dziesiątek projektów Amerykanina ten wydany przez Relativity Music Group jest pomysłem udanym. Sam reżyser wydaje się mieć ukryty cel obdarzając swój film muzyką czysto ilustracyjną. Nie trudno zrozumieć, że wybrał Nico Muhliego. Kompozytor rozgryzł literackie rozterki już parę lat temu przy okazji Lektora, udowadniając zresztą, że świetnie się do tego nadaje. Ilość projektów za które był odpowiedzialny od tamtego czasu może budzić konsternację. Z jego muzycznego warsztatu wypłynęły opery, ścieżki dźwiękowe, balet, orkiestrację i materiały muzyczne dla takich muzyków jak Jonsi, Grizzly Bear czy
całkiem niedawno Glenna Hansarda. Ten człowiek instytucja został niejako zaproszony do Kill Your Darlings aby dorzucić swoje trzy grosze, co dokładnie uczynił. Niestety, słuchając tego blisko 20 minutowego score’u wydaje się, że Muhly swoją muzykę nakapał, zgrał na pendrive’a i przesłał w kopercie producentom.

Swoim najnowszym albumem Amerykanin powraca w literackie klimaty. Kill Your Darlings opowiada historię początkujących pisarzy akademickiego środowiska uniwersytetu Columbia. Jest rok 1944; w jednym miejscu spotykają się przyszli mistrzowie literatury – Allen Ginsberg, Jack Kerouac, William S. Burroughs. Ich nihilistyczne nastawienie wobec panujących norm oraz przyjętego stylu życia jest motorem napędowym obrazu Johna Krokidasa. Reżyser przedziera się przez ich młodzieńczość, skomplikowaną psychikę i oryginalne jak na tamte czasy postrzeganie świata. Pomimo, że temat potraktowany jest po macoszemu, według sprawdzonych skrótów myślowych Hollywood, film ogląda się z przyjemnością. Ginsberg, w tej roli dobry Daniel Radcliffe, zostaje przyjęty na prestiżowy uniwersytet. Przepełniony poezją, poznaje Luciena Carra, który staje się jego życiowym przewodnikiem. Zafascynowany przebojowością i nieszablonowym podejściem Carra do rzeczywistości autor Skowytu odkrywa kolejne etapy akademickiego życia, a także nadrzędne wartości takie jak zaufanie, zdrada, akceptacja czy sprawiedliwość. Film przygotowany jest wyśmienicie, z garderobą i songtrackiem wyjętym żywcem z epoki bitników. Dominuje jazz, wszechobecne papierosy, lekkość bytu, życie nocą. W środek tej idealnie skrojonej oprawy wpada muzyka Nico Muhliego. Sam kompozytor mógłby śmiało dołączyć do grupki filmowych artystów jako student. Biorąc pod uwagę muzykę, którą skomponował, to student który z uśmiechem na ustach przerabia po raz kolejny ten sam materiał.

Album otwiera utwór Body in Water, w którym to pojedyncze uderzenia w klawiaturę pianina przenikają senne smyczki ułożone w zmienną tonacje. Dalej słychać charakterystyczne dla kompozytora pianino oraz przeszywające skrzypce z wibrującymi dźwiękami przypominającymi bicie serca. Następne w kolejności Columbia to niewinna, odrobinę neurotyczna melodia rozpraszana dźwiękami smyczków – temat przywołuje ukojenie oraz spokój. Kolejny Typing to krótki utwór obrazujący sekwencje, w których poeta pisze. Muzyka jest żwawa, ubrana w pulsacje, przerywniki oraz przyjemną dla ucha kakofonie brzmień. Widzimy Ginsberga w scenie gdy tworzy; muzyka podkreśla ambicje oraz zaangażowanie przelewane na poezje. To naprawdę dobry utwór, chyba najciekawszy na albumie. Następny w kolejce The Murder to muzyka bliźniaczo podobna do
Lektora, mająca za główne zadanie wywołać wszem panujący „niepokój”. Dokładnie tak, jak miało to miejsce w filmie Stephena Daldry’ego. W utworze dominują dysonanse wywoływane charczącymi tonami skrzypiec, które rozpryskują się jak cząsteczki, by za moment powrócić na swoje miejsce. Korespondujące z Lektorem dwu, trzy klawiszowe wybijanie melodii również tutaj sprawuje ważną, żeby nie powiedzieć dominującą rolę. Ciekawe jest zastosowanie melodii imitującej przemijanie czasu i zegar, w ostatnim utworze, Self-Defence. Nie brzmi to aż tak intrygująco jak pamiętne Clock Tick z Single Man, ale jest to bez wątpienie pomysłowe i mimo wszystko wybijające się zastosowanie.

Ten mariaż dźwięków to znak firmowy kompozytora. W tym krótkim albumie natkniemy się na głębokie basy, imitacje harf, także lutni. Gdy zaczynamy się wsłuchiwać w ich oryginalne brzmienie, Muhly zmienia tor przechodząc do dźwięków przypominających ksylofon oraz czelestę. Za chwilę urywa ten zamysł, by na powrót uspokoić atmosferę klasycznym brzmieniem pianina i skrzypiec. Całość przywodzi skojarzenia z próbą w filharmonii lub niepodrabialnym stylem Johna Cage’a opartym na minimalnym, często właściwie niedostrzegalnym brzmieniu. Stonowany charakter melodii w Kill Your Darlings to lwia część albumu.
Problemem w tej sytuacji jest nadmiar doznań i wariacji. Wobec częstych zmian, muzycznego tłoku, ciężko jest zawiesić ucho na wybranym szczególe, skupić się. Można to wytłumaczyć burzliwym charakterem samego obrazu, lecz ten trwa dwie godziny, podczas gdy score raptem dwadzieścia minut.

Reżyserowi bardzo zależało na dobraniu solidnej warstwy dźwiękowej. Efektem tego jest muzyczny eklektyzm, który łączy w sobie więcej niż sam obraz wydaje się znieść. Oprócz sporadycznie pojawiającej się ilustracji Muhliego, dominuje klasyka, blues, jazz a także anachronizmy w postaci muzyki współczesnej. Jej charakter reżyser tłumaczył jako „sprawdzający się w każdej epoce”. Niestety wypływa z tego pewna niekonsekwencja. Omawiany album to przede wszystkim partytura. Co prawda zawiera ona trzy dodatkowe piosenki, ale jako całość podpisana jest nazwiskiem kompozytora. W obrazie score wepchnięty jest nieco na siłę. Owszem podkreśla złożoność emocji, dodaje pewien efekt stylistyczny, w końcu wzrusza. Słowem, wydaje się spełniać swoją rolę. Całość jest jednak niesłychanie rozdrobniona, a w dodatku oparta w większości na tym co przeżywaliśmy słuchając Lektora. Rezultat miał być taki, że wszystkiego po trochu, stwórzmy jedno słodkie, lekkostrawne danie. Używając całej gamy muzycznych kolorów spróbujmy opowiedzieć o pierwszych razach, o studentach, o tej iskrze, która w konsekwencji zbiła z tropu poetów. Jeśli jednak chcemy oddać to językiem muzyki, powinniśmy zachować pewną konsekwencje. Muhly, najkrócej mówiąc, pada ofiarą przepychu, czego skutkiem jest tak minimalistyczny, w tym negatywnym sensie, album.

Nico Muhly zaczął przygodę z muzyką filmową bardzo wcześnie. Gdy komponował muzykę do Lektora miał niespełna 27 lat. Pomimo, że młodziutki wówczas Amerykanin swojej nominacji nie otrzymał, można śmiało zaryzykować tezę, że wkrótce i on dołączy w szeregi kompozytorów „liczących się”. Niestety, jak to często bywa, wkrótce potem Muhly jedynie obijał się o filmowe produkcje, tworząc ścieżki anonimowe i trudne w odsłuchu. Będąc artystą awangardowym, posługującym się niespotykanymi środkami muzycznymi, Muhly ciągle podąża swoimi ścieżkami. Ciężko jest go zaszufladkować, czy przypisać do jednej gatunku.
Kompozytor stoi trochę z boku, ale zawsze zwraca uwagę i potrafi zabrać głos. Dokładnie jak czynią to bohaterowie Kill Your Darlings. Świat filmówki, który już kilka lat temu zaczął stawiać na ilość, a nie jakość, ominął Muhliego. Być może nie jest łatwo dostosować się do czegoś czym się nie jest. Oryginalność i zawiłość prac Muhliego wydaje się nie pasować do Hollywood. A może to Hollywood nie pasuje do Muhliego?

Najnowsze recenzje

Komentarze