Podróż do owianych legendą miejsc rozpoczynamy wraz z dwunastoletnim Alexem – typowym, brytyjskim nastolatkiem, który stara się dzielnie stawiać czoło wyzwaniom codzienności. Pewnego dnia dokonuje ciekawego odkrycia. Na okolicznym placu budowy znajduje miecz, który jak się okazuje, jest słynnym Excaliburem. Skromny chłopiec musi teraz stanąć do walki z demonicznymi tworami średniowiecznej czarownicy o imieniu Morgana, która za cel swojej marnej egzystencji obrała sobie zniszczenie doczesnego świata. Na szczęście u boku Alexa staje mityczna postać Merlina oraz garstka jego wątpliwych przyjaciół ze szkoły…
Wszystko to prezentuje się na papierze niczym tworzona na alkoholowym rauszu, kiepska historia. Ale ubrana w filmowe szaty Dzieciaka, który został królem (The Kid Who Would Be King) nabiera zupełnie innego wyrazu. Współczesny pastisz słynnej legendy potraktowany został przez Joe Cornisha z wielkim dystansem. Z lekkością rozgrzeszającą wszystkie towarzyszące tym przygodom idiotyzmy. A kiedy do tego zestawu niezobowiązujących, rozrywkowych treści, dołączymy również świetne wizualna ustawiające epicki ton finalnej konfrontacji… Wtedy do szczęścia brakuje tylko dobrej promocji i większego zainteresowania widzów, by pozwolić producentom spokojnie myśleć o innych tego typu eksperymentach. Niestety tym razem się nie udało.
Udało się natomiast rozwiązać kwestię ilustracji muzycznej w dosyć nietuzinkowy sposób. Do tego filmu fantasy nie zatrudniono bowiem kompozytora głęboko osadzonego w klasycznych wzorcach. Nie starano się również podążać za gatunkowymi standardami. Zamiast tego reżyser zaprosił do współpracy muzyków z Electric Wave Bureau. I jeżeli nic wam nie mówi ta nazwa, to bez obaw. Kiedy w moje ręce trafiła oprawa muzyczna do Dzieciaka miałem dokładnie ten sam problem. Zatem w pierwszej kolejności sprawdźmy z kim lub czym mamy do czynienia.
Electric Wave Bureau, to formacja wywodząca się z Londynu, która zrzesza grono artystów tworzących razem na potrzeby filmu i telewizji. Zazwyczaj na peryferiach takowych, parając się budowaniem linii melodycznych do wszelkiej maści piosenek, tematów i szeroko pojętej muzyki użytkowej. W kinie z prawdziwego zdarzenia zagościli do tej pory tylko raz w dramacie Broken. Angaż do Dzieciaka miał być pierwszym poważnym sprawdzianem przed ewentualnym zagoszczeniem na stałe w wysokobudżetowych produkcjach. I jak wyszło?
Zaskakująco dobrze, jeżeli weźmiemy pod uwagę wrażenia wyniesione z filmowego seansu. Muzyka stworzona przez EWB wyraźnie odcina się od podobnych gatunkowo tworów, choć niezupełnie odcina się od samego mainsteamu. Jak to możliwe? Dzięki wyraźnej zmianie optyki patrzenia na legendę Artura. Film Cornisha jest bowiem zarówno pastiszem, jak i historią widzianą okiem statystycznego nastolatka. Punktem wyjścia było wiec stworzenie bazy brzmień, które w pierwszej kolejności identyfikowałyby się z Alexem – jego naturą, trudną przeszłością i nie najlepszą relacją z rówieśnikami. I tutaj z pomocą przyszły wszelkiej maści elektroniczne barwy i odcienie budujące klimat i zarzucające pomost pomiędzy współczesnością, a retro stylistyką, w jakiej najczęściej zamykane są te tekstury. Wszystko to rzecz jasna musiało znaleźć swoje uzasadnienie w kontekście fantastycznych przygód i postaci, jakie spotyka na swojej drodze Alex. Odwołanie się do klasycznych, patetycznych form było koniecznie, choć nie obligowało kompozytorów do zamykania się w określonym zestawie brzmień. Najbardziej zakorzenionym w tradycji elementem oprawy muzycznej jest więc temat przewodni odnoszący się zarówno do legendy króla Artura, jak i przeżywającego swoje przygody, Alexa. Najczęściej przemawiający orkiestrowym wielogłosem, dosyć często jest uzupełniany wszelkiego rodzaju elektronicznymi dodatkami. Oderwanymi od mainstreamowych, hollywoodzkich rozwiązań, dzięki czemu daje to wszystko delikatny powiew świeżości w gatunkowym fantasy. Delikatny, ponieważ zdarzają się i momenty, kiedy EWB sięga po sprawdzone rozwiązania. Najbardziej daje się to odczuć w muzyce akcji lub liryce zastępowanej kolejną porcją melancholijnych, ambientowych form. Wszystko to jednak prezentuje się w filmie nad wyraz wybornie. Nie przekłamuje i nie przytłacza obrazu, idealnie znajduje swoje miejsce i najczęściej wybrzmiewa dosyć wyraźnie – równoważnie z innymi elementami sfery audytywnej.
Przełożenie tych wrażeń na indywidualne doświadczenie odsłuchowe nie odbywa się bezproblemowo. Wina leży w konstrukcji albumu soundtrackowego wydanego nakładem Milan Records. Materiał jaki trafił na krążek jest niemalże kompletem utworów powstałych na potrzeby widowiska. Mimo dosyć optymalnego czasu trwania nie przekraczającego godziny, trudności może dostarczyć drobnica kształtująca playlistę. Kilkudziesięciosekundowe utwory zbyt często miotają słuchacza pomiędzy kolejnymi, wyprowadzanymi dosłownie na chwilę, pomysłami muzycznymi. I tak, jak szybko budzi się nasze zainteresowanie jakimiś ciekawymi brzmieniami, czy melodiami, tak błyskawicznie jest to nam odbierane. Mimo wszystko na albumie znaleźć można kilka naprawdę mocnych pozycji, dla których warto sięgnąć po omawiany soundtrack.
Pierwszym i chyba najbardziej znaczącym dla ścieżki dźwiękowej jest temat Artura, którym rozpoczynamy naszą przeprawę przez zawartość albumu. Quasi-vangelisowskie klimaty w dalszej części słuchowiska ubierane będą w bardziej dostojne, symfoniczne szaty. Ale nie oczekujmy, że to na orkiestrze będzie się opierać melodyka tej pracy. Pokazują to już kolejne kawałki, m.in. z prologu czy te odnoszące się do głównego antagonisty – czarownicy Morgany. Aktywne dęciaki oraz chór mają tyle samo do powiedzenia co budująca rytmikę elektronika. O wiele bardziej klasycznie prezentują się fragmenty poruszające kwestię słynnego miecza. Mistyczną otoczkę zapewniają subtelne partie chóralne osadzone na gitarowym tle. To one są ratunkiem w morzu bylejakiego materiału wypełniającego środkową część albumu. Po chwilowym zachwycie, dosyć szybko przychodzi więc lekkie znużenie sporą ilością tapeciarskich kawałków. I tak też miotani pomiędzy różnymi mniej lub bardziej ciekawymi koncepcjami, w końcu docieramy do epickiego finału, którego w muzyce… Nie za bardzo da się odczuć. Poza śladową ilością utworów akcji biorących w obroty wszystkie odcienie i barwy kompozycji w ramach dynamicznych, pociętych fraz, niewiele się tu dzieje. Siła ciężkości przerzucona jest bowiem na bardziej emocjonalną cząstkę ścieżki dźwiękową. Tą, która odnosi się do budowania relacji między Alexem a jego świtą oraz roli jaką w tym wszystkim odgrywa Excalibur.
Sięganie po album soundtrackowy nie jest zatem wielką koniecznością. Lepiej skupić uwagę na filmie, który najpełniej wykorzystuje potencjał oprawy muzycznej sporządzonej przez Electric Wave Bureau. Zresztą kwestię ewentualnego kupna ucina fakt braku dostępności na naszym rynku fizycznego wydania soundtracku. A z digitalami jest jak z piwem. Aby skosztować wybranego trunku nie trzeba kupować całego browaru.