Michael Giacchino

Jurassic World: Dominion

(2022)
Jurassic World: Dominion - okładka
Tomek Goska | 12-06-2022 r.

Sukces serii Jurassic World to temat na rozprawę naukową. Miliardowe zyski nijak bowiem znajdują swoje odzwierciedlenie w jakości filmów, historii tworzonych często na kolanie i żerujących na nostalgii za filmami Spielberga z lat 90. Ale nawet odejście od tego schematu opłacało się producentom z Universal Picture, czego dowodem jest piąta odsłona serii, Upadłe królestwo. Choć nie wyrównało ono imponującego wyniku finansowego poprzedniej części Jurassic World, to jednak utwierdziło w przekonaniu, że należy kuć żelazo póki gorące. Prace na planie trzeciej odsłony nowej trylogii ruszyły w marcu 2020 roku, ale szybko musiały zostać przerwane w związku z szerzącą się pandemią. Planowana na 2021 rok premiera ostatecznie się nie odbyła. Filmowcy otrzymali więc dodatkowy czas na „dopracowanie” wszystkich elementów produkcji, aczkolwiek coraz bardziej drenowany był przez wyśrubowane normy sanitarne, budżet, nie pozwolił na przesadne szaleństwo w tym zakresie. Ostatecznie gotowy już Jurassic World: Dominion trafił do kin w czerwcu 2022 roku. Z jaką reakcją się spotkał?

Chyba nikt nie oczekiwał bryzy świeżości na miarę pierwszego Parku Jurajskiego, bo cóż nowego można było wymyślić w tym uniwersum? I tak oto obserwujemy jak ludzkość stara się oswoić z nową rzeczywistością, w której dinozaury nie są jedynie atrakcją turystyczną w specjalnie zorganizowanych parkach rozrywki. Koegzystencja między ludźmi a prehistorycznymi gadami to nieustanna gra o przetrwanie, która z odosobnionych wysp przenosi się na ulice większych i mniejszych miast. Te wydarzenia siłą rzeczy przywołują do tablicy osoby zaprawione już w survivalowych zmaganiach z dinozaurami. Widz zalicza więc wywołujące nostalgię spotkania z bohaterami pierwszych części serii Jurassic Park, przy okazji zanurzając się w dosyć lichej przygodzie – pisanej jakby od niechcenia i bez większego pomysłu na finał tej serii. Czy faktycznie będzie to ostatni akt, w jakim ujrzymy prehistoryczne gady? Szczerze wątpię. W myśl zasady, że kury znoszącej złote jaja po prostu się nie zabija, można spodziewać się dalszych działań w tym zakresie. Prędzej czy później…

Wraz z Colinem Trevorowem oraz większością obsady aktorskiej, do trzeciej odsłony Jurassic World powrócił także autor ścieżek dźwiękowych, Michael Giacchino. Amerykański kompozytor, który w 2015 roku otrzymał od Stevena Spielberga (głównego producenta serii) bardzo duży kredyt zaufania, udowodnił, że jest godnym następcą muzycznego prekursora franczyzy – Johna Williamsa. I choć ścieżka dźwiękowa do Jurassic World nie olśniewała w takim stopniu, jak prace Maestro, to już stworzony w 2018 roku sequel skutecznie zamknął usta wszystkim krytykom. Oprawa muzyczna do Upadłego królestwa tętniła porywającą tematyką oraz nośną muzyką akcji, od słuchania której – wybaczcie to określenie, ale najlepiej oddaje ono stan rzeczy – kapcie same spadały z nóg. Ponadprzeciętna przebojowość soundtracku budziła apetyt na więcej, a szumne zapowiedzi zwiastujące epicki finał trylogii tylko dolewały oliwy do ognia. Czy przełożyło się to na ogólną „jakość” muzyki Michaela Giacchino?

Problem w tym, że nie do końca. Owszem, jeżeli weźmiemy pod uwagę najbardziej podstawową kwestię, jaką jest funkcjonalność, to trudno tu zarzucić amerykańskiemu kompozytorowi, że jakkolwiek rozminął się z obrazem. Choć miał do tego prawo, wszak ścieżka dźwiękowa nagrywana była na rok przed premierą Dominion, a czynione w międzyczasie szlify montażowe wypaczyć pierwotny zamysł kompozytora. Jedno natomiast nie uległo zmianie. Tradycyjnie już muzyka do serii Jurassic World szczelnie wypełnia filmowe przestrzenie, skutecznie balansując między dynamizowaniem scen akcji, a wyciąganiem z otchłani dramaturgicznej pustki kiepsko rozpisanych wątków relacji między bohaterami. Jednakże tym, co wyróżnia Dominion jest zestaw emocji oraz ton w jakim jest on zanurzony. W całej tej apokaliptycznej wizji Trevorowa więcej jest spokoju i równowagi na tle obraz – muzyka niż w głupkowatym, choć niezwykle widowiskowym Upadłym królestwie. Mniej też znalazło się miejsca na ekspozycję, co automatycznie odcięło kompozytora od możliwości częstszego przejmowania inicjatywy i raczenia nas potężnymi fanfarami w typowym dla niego stylu. W ten oto sposób muzyka stała się jednym z wielu instrumentów pracujących na rzemieślniczy charakter dzieła. Sprawnym, ale jednak tylko instrumentem…

Powyższe bolączki uderzają ze zdwojoną siłą, kiedy paletę wrażeń poszerzymy o doświadczenie soundtracku. Przebojowy charakter poprzedniej odsłony muzycznej serii pryska tu niczym bańka mydlana po zderzeniu ze ścianą wygórowanych oczekiwań odbiorcy. Nie pomaga fakt, że odpowiedzialne za wydanie Back Lot Music stawia przed słuchaczem prawie dwugodzinnego kolosa eksponującego najprawdopodobniej cały (lub prawie kompletny) materiał, jaki wybrzmiał w filmie. Wyłowienie z tego zestawu utworów wartych licznych powrotów przypomina analogiczną sytuację, jaka miała miejsce kilka miesięcy wcześniej w przypadku ścieżki dźwiękowej do Batmana. Na szczęście z pomocą przychodzi ta sama wytwórnia, która soundtrackowym dinozaurom lubującym się w zbieraniu plastikowych krążków proponuje skróconą do niespełna 80 minut alternatywę. Selekcję utworów umieszczonych na limitowanym krążku CD dostępnym niestety tylko na rynku amerykańskim i poprzez powiązane z tym rynkiem sklepy internetowe. Na temat doboru utworów jakie się tam znalazły można się kłócić. Całość wydaje się jednak dosyć satysfakcjonująca, kiedy weźmiemy pod uwagę proporcje pomiędzy liryką, a muzyczną akcją. Odstawmy jednak to wydanie na bok i spójrzmy na to, co oferuje nam cyfrowy album, bo to on będzie w zasięgu statystycznego odbiorcy.

W czasach kiedy wydaje się wszystko albo nic bardzo trudno o znalezienie złotego środka. Inną sprawą jest, że tempo w jakim powstają kolejne produkcje zwalania z odpowiedzialności dodatkowego poświęcenia czasu na przemyślane wybory czy zabiegi montażowe. Efektem tego są kolosalnej długości albumy przez które wyjątkowo trudno przebrnąć bez przymusowych pauz lub wyjątkowej determinacji. Nie inaczej jest w przypadku Jurassic World: Dominion, które dodatkowo uwypukla jeszcze jeden problem: Michael Giacchino powiedział już wszystko co miał do powiedzenia odnośnie tej serii w Upadłym królestwie. Trzecia odsłona jest podsumowaniem tych osiągnięć ze skromną nowinką tematyczną oraz kurtuazyjnym ukłonem w stronę Johna Williamsa. Wszystko co jest pomiędzy uplasować możemy na pograniczu mainstreamowej przygodówki oraz kina akcji z lekką domieszką grozy. Nowością, której nie miały wcześniejsze odsłony Jurassic World jest natomiast wyraźnie zarysowana elektronika przemawiająca basowymi arpeggiami, pojawiająca się we fragmentach budujących napięcie. Nie przeceniałbym jednak znaczenia tego prostego zabiegu. Dodaje on odrobinę kolorytu do muzycznego stylu serii, ale w żadnym stopniu nie kieruje jej na nowe tory. Cóż więc pozostaje?

Przede wszystkim cieszyć się świetnie zaaranżowanymi, wpadającymi w ucho utworami akcji, na których to głównie spoczywa ciężar umiarkowanej atrakcyjności kompozycji Giacchino. Większość tego typu utworów znajdziemy pod koniec soundtracku, choć i wcześniejsze fragmenty, jak Dance Of The Atrociraptors, You’re So Cute When You Smuggle, czy She Shoots, She Scorches wzbudzić mogą większe zainteresowanie. Natomiast całkiem dobrze bawiłem się słuchając Ladder and Subtract, a także Battle Royale With Reprise nawiązujący do etnicznych perkusjonaliów z Zaginionego świata. Nie zabrakło również marszowych fanfar, czego idealnym przykładem jest Gotta Shut Down The Blah Blah Blah. Szkoda że zamykająca ten soundtrack suita z napisów końcowych nie wywołuje już takich wrażeń. Szczerze powiedziawszy jest ona bardzo rozczarowująca, biorąc pod uwagę, że była to wręcz idealna przestrzeń do tematycznego podsumowania całej serii.

Jurassic World: Dominion pozostawia niedosyt na niemalże każdej płaszczyźnie tego filmowego przedsięwzięcia – począwszy od historii zawartej na kartach scenariusza, a na muzyce skończywszy. O ile więc do tego pierwszego mogliśmy się już przyzwyczaić, to jednak po ścieżce dźwiękowej należało oczekiwać czegoś więcej. Upadłe królestwo zawiesiło bowiem poprzeczkę bardzo wysoko, a wejście z tym entuzjazmem w materiał proponowany nam cyfrowo przez Back Lot Music nie należy do najbardziej spektakularnych. I choć problem nudy wkradającej się w doświadczenie odsłuchowe zostanie w pewnym stopniu zredukowany przez selekcję materiału dokonaną na potrzeby wersji CD soundtracku, to i tak nie zmienia to faktu, że Dominion jest najsłabszą muzyczną odsłoną serii Jurassic World.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.