Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Hajime Mizoguchi

Jin-Roh: The Wolf Brigade

(2000)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 31-07-2011 r.

Przy okazji recenzji do Ninja Scroll Kaoru Wady, wspomniałem iż przy wielu produkcjach (w dużej mierze dotyczy to anime właśnie) „kultowość” filmu często idzie w parze z takim samym statusem ścieżki dźwiękowej. O ile akurat tamta kompozycja była wyjątkiem od reguły, o tyle Jin-Roh: The Wolf Brigade to jeden z wzorcowych przykładów na potwierdzenie tej tezy. Zarówno film jak i ścieżka dźwiękowa mają wielu fanów i w tym przypadku kwestia czy soundtrack jest równie kultowy jak film nie podlega w ogóle dyskusji. Można zastanowić się natomiast, czy status score’u znajduje odzwierciedlenie w jakości muzyki, czy jest tylko wynikiem popularności samego obrazu.

Żeby na to pytanie odpowiedzieć, należałoby wpierw wziąć pod lupę sam film oraz rolę i oddziaływanie w nim muzyki. Jin-Roh wyreżyserowany przez Hiroyuki’ego Okiurę powstał do scenariusza samego Mamoru Oshi’ego (Ghost in the Shell; Avalon) i przedstawia alternatywny świat, w którym po II Wojnie Światowej, w borykającej się z ekonomicznym kryzysem Japonii toczą się wewnętrzne konflikty między władzą a opozycjonistami. Konflikty na tyle silne i brutalne, że do walki z podziemnymi organizacjami z pogranicza partyzantki i terroryzmu, w samym Tokio utworzona zostaje Policja Stołeczna a w jej ramach Korpus Pancerny – ciężko opancerzona i uzbrojona piechota, która bez cienia wahania strzela do buntowników. Zawahał się tylko raz główny bohater. I to jest właśnie punktem wyjścia do dalszych wydarzeń w filmie, który okazuje się mimo niewielu w sumie scen akcji a skupieniu bardziej na psychologii i politycznych intrygach wokół policji, niezwykle wciągający i klimatyczny. Można dyskutować czy dramaturgia nie jest nieco przerysowana a symbolika (odwołania do Czerwonego Kapturka) nazbyt oczywista, jednak nie można nie przyznać, że Jin-Roh to nieszablonowa produkcja, która zasługuje na swój kultowy status.

Muzyka, za którą odpowiedzialny jest japoński kompozytor i wiolonczelista Hajime Mizogouchi, w filmie sprawuje się znakomicie. Zarówno współtworzy ponury, depresyjny, pesymistyczny nastrój całości, jak i niezwykle potęguje dramatyzm. Może nawet do przesady, ale moim zdaniem jest to jak najbardziej celowe, taka była konwencja filmu i kompozytor absolutnie słusznie nie bawił się w subtelności ale jeśli o dramaturgię chodzi, to bezpretensjonalnie wykładał kawę na ławę. W tym elemencie nie był on może szczególnie oryginalny, bo nie dość, że wpasowuje się w wypracowane przez lata standardy dramatycznych filmowych kulminacji, to jeszcze ewidentnie czerpie z wielkiego Adagio for Strings Barbera i to już w muzyce z prologu (A Monologue). Cóż jednak z tego, skoro efekt końcowy jest tak sugestywny i wręcz przeszywający, nie tylko w obrazie, ale i na płycie. Dużej klasy, oparte głównie o brzmienie smyczków Latest Flame (tutaj całkiem wyraźny jest też fortepian, na którym gra Yoko Kanno – prywatnie ówczesna żona Mizogouchi’ego i też przecież znana kompozytorka filmowa) i Curse (tu z kolei w najważniejszym momencie dramatyzm podbijają dęciaki) stanowią jedne z mocniejszych elementów albumu.

Soundtracki z japońskich filmów mają to do siebie, że stylistycznie stanowią one najczęściej jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Jin-Roh nie stanowi tu specjalnego wyjątku, aczkolwiek całość jest zdecydowanie bardziej spójna niż w wielu innych japońskich kompozycjach. Smyczki, nie tylko te elegijno-dramatyczne ale i budujące mroczny underscore, są jednak tylko jednym kilku różnych elementów muzyki. Już Main Theme to kompletnie odmienne brzmienia: niemal rockowa stylistyka, elektronika, perkusja, wokal oraz gitara elektryczna lub wiolonczela, na której gra sam kompozytor, tworzą razem fantastyczny kawałek. Choć to ten temat w nazwie ma główny, to jednak częściej na soundtracku usłyszymy raczej ten drugi – miłosny. Oprócz oczywiście sekcji smyczkowej zaprezentuje go nam także fortepian (Pride) oraz gitara (początek Blue Clouds). Najpiękniej brzmi jednak śpiewany w pierwszej części wieńczącego płytę utworu przez zagadkową wokalistkę Gabrielę Robin (wciąż nie jest jasne czy ta osoba istnieje w rzeczywistości, czy jest to tylko pseudonim artystyczny… Yoko Kanno). Zwracają na siebie także uwagę powtórka do stylistyki Main Theme w The Force, finałowy The Top, czy fortepianowy motyw z Angel, którego rozpoczynające takty przynoszą mi skojarzenia z finałem Concursante Victora Reyesa, choć to oczywiście praca Mizogouchi’ego jest tą wcześniejszą.

Pomimo wielu fantastycznych momentów konstrukcja albumu i ogólny odbiór całości w wersji pozafilmowej pozostawiają trochę do życzenia. Przede wszystkim może rytować upchnięcie czterech króciuteńkich utworków, koncentrujących się głównie na tworzeniu mrocznej atmosfery (Mad Black kojarzy mi się z brzmieniem znanym z Diuny zespołu Toto), jeden po drugim na pozycjach 4-7 na trackliście. Nie każdemu też mogą przypaść do gustu przeskoki stylistyczne pomiędzy utworami albo grupami utworów. Nie wszystkie fragmenty są ponadto równie absorbujące, jak te najlepsze, ale to przecież naturalne. Jin-Roh: The Wolf Brigade jak każdy soundtrack pewne wady bowiem ma, ale w obliczu jej zalet nie ma sobie co nimi głowy zaprzątać. Dzieło Hajimego Mizoguchi’ego, dla którego było to pierwsze pełnometrażowe anime w karierze, w moim przekonaniu niezależnie od tego, jak dobre i popularne jest samo anime, na swój kultowy status zapracowało sobie przede wszystkim własną wysoką jakością. Inna sprawa, że zdecydowanie łatwiej ową jakość docenić i zrozumieć po obejrzeniu filmu, bo tam kompozycja Japończyka sprawuje się najlepiej i trudno sobie wyobrazić ten obraz z inną ścieżką dźwiękową. Jednak czyż nie tak właśnie powinno być z muzyką filmową? Z tą dobrą muzyką filmową.

Najnowsze recenzje

Komentarze