Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James L. Venable

Jay and Silent Bob Strike Back (Jay i Cichy Bob Kontratakują)

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

W życiu każdego poważnego kinomana przychodzi taki dzień, gdy znudzony ambitnymi produkcjami zanurza się w totalny nisz by… No dobra, nie będę kłamał. Nie jestem poważnym kinomanem, a co najmniej połowa filmów jakie mam okazję obejrzeć to tak zwany “syf”. Najbardziej traumatyczne przeżycia wiążę jednak z jednym tytułem – Jay And Silent Bob Strikes Back. Pamiętam ten dzień jak dziś kiedy mój dziadek podarował mi pierwszy cukierek, bardzo soczysty cukierek… właściwie to nie cukierek tylko płytę DVD i nie dziadek tylko kolega z sąsiedztwa. Pierwszym wrażeniem jakie wyniosłem z tego obrazu to zdziwienie: “ciekawe co by powiedzieli bracia Lumiere, gdyby pokazano im ten film?”. Potem dopiero nasunęły się konkretne refleksje… Prawdę powiedziawszy w ciągu tych kilku lat obcowania z kinem nie widziałem tak rozbrajającego duetu filmowego jak Jay i Cichy Bob. Bohaterzy ci na każdym kroku udowadniają publiczności, że w miejscu gdzie powinni mieć mózg, mają kołowrotek w którym najwyraźniej kręcą się jakieś chomiki. Nie to żebym obrażał chomiki, czy chociażby autora tego projektu – Kevina Smitha. Wbrew wszelkiemu rozumowaniu darzę go i jego “dzieło” wielkim szacunkiem. Mało kto bowiem potrafi w tak ekscentryczny sposób wyśmiać wszystko i wszystkich.

mtomasky: no no no, do czego to już doszło Alek reckujący MV :p

al-karnak: musiało do tego dojść, Jay’a darzę nieukrywaną sympatią, a na ten score chorowałem prawie pół roku :]

mtomasky: zawsze wiedziałem, że coś z tobą nie tak :p

O ile ta ostatnia refleksja nie jest żadną nowością, to fakt że zabrałem się za muzykę kompozytora z kuźni Media Ventures, tudzież Jamesa L. Venable jest sam w sobie zdumiewający, gdyż jak powszechnie wiadomo nie jestem fanem ich melodii. Cóż zatem intrygującego znalazło się na tej ścieżce dźwiękowej, że przyciągnęła mnie ona? Przede wszystkim olbrzymia swoboda przelewająca się przez każdą jej nutkę, swoboda, która miejscami zakrawa o istną satyrę muzyczną. Kompozytor sięga do wielu środków artystycznego wyrazu, ima się przy tym wielu stylów i instrumentów. Wrzuca to wszystko do jednego gara, następnie miesza, dodaje szczyptę humoru, znowu miesza i gotowy wywar dźwiękowy rozlewa na kolejne tracki płyty. Brzmi to niedorzecznie? Byś może, ale to najlepszy sposób na opisanie tej partytury.

Warto już w tym miejscu odkryć pułapki na jakie możemy się nadziać słuchając tej kompozycji. Pierwszą z nich jest ilustracyjny charakter ścieżki. Słuchacz, który wcześniej miał przyjemność obejrzeć film nie odczuje tego tak bardzo. Przez jego wyobraźnie bowiem przewijać się będą sceny chorych przygód głównych bohaterów, które w połączeniu ze słyszaną w tle muzyką dostarczą mu sporo rozrywki. Problem pojawi się natomiast, gdy po płytę sięgnie osoba postronna. Błyskawiczne przeskoki pomiędzy dynamiczną muzyką akcji, epickimi frazami chóralnymi, a luźnymi dźwiękowymi wariacjami namieszają w głowie niejednemu. Fakt faktem nawet dla nich, będzie to pewien sposób na efektowne zagospodarowanie 40 minut życia. Cóż zatem konkretnego usłyszymy przez te 40 minut?

Pierwsze co “rzuca się w ucho” słuchając tego dzieła, to zamiłowanie Jamesa L. Venable do elektroniki. Upycha ją wszędzie, a najczęściej tam gdzie na ekranie się kopią, kradną (małpy i drogocenne kamienie) i uciekają przed homo-strażnikami. O swoim istnieniu dają również znać instrumenty współczesnej muzyki popularnej jak gitara elektryczna (Devil Devil) oraz perkusja (np.: The Girls Shine). Pomijając już same bogactwo instrumentarium i sposób jego wykorzystania, warto zwrócić uwagę na bardzo intrygujące zapożyczenia jakimi nie grzeszy Venable. Na przykład muzyka akcji swoimi charakterystycznymi relacjami na tle „instrumenty dęte-perkusyjne” przypomina action score Alana Silvestriego. Muzyk jeżeli odnosi się do konkretnych kompozycji robi to w sposób ironiczny, jak to miało miejsce w przypadku Running Around Miramax Suite, gdzie otrzymujemy humorystyczną wersję Over The Moon z pamiętnej ścieżki Williamsa – E.T.

Tematyka? Trudno mówić o tematyce jako takiej, gdy filarem kompozycji są raptem dwie przygrywki (dosłownie) dające nam o sobie znać w różnych częściach płyty. Pierwszy z tych “motywów” ma za zadanie ilustrować poczynania Jay’a i jego kompana. Oparty na minimalistycznej, rytmicznej grze skrzypiec i trąbek idealnie wtapia się w intrygujące sytuacje dziejące się na ekranie, czyniąc je bardziej “soczystymi” 🙂 (np.: Holden’s Pad, Not On My Watch). Drugi motyw tej kompozycji to motyw akcji. Analogicznie do poprzedniego jest on tworzony w minimalistycznej formie, a wyróżnia go szybka rytmika i duża aktywność instrumentów dętych lub elektroniki (np.: Jay And Silent Bob Flee, Chronic vs. Cocknocker)… Czuję, że zaczynam przynudzać, więc będę już kończył. :]

Do kogo zatem jest kierowana ta partytura? Do mądrych, inteligentnych, oczytanych… a tak poza tym to do wszystkich, którzy doskonale bawili się oglądając film Kevina Smitha. Materiał zawarty na płycie to czysta niczym nieskrępowana rozrywka. Próba doszukiwania się jakichkolwiek walorów artystycznych w tej ścieżce byłaby tak samo nieskuteczna jak próba zahamowania fali korupcyjnej w Polsce. Nic tylko polecić.

Najnowsze recenzje

Komentarze