Wiele dobrych filmów nigdy nie dociera do naszego kraju. Nie znajdują dystrybutora, który myśląc tylko o własnym zarobku sprowadza komercyjne hiciory rodem z „fabryki snów”. Efekciarskie bijatyki i strzelaniny, bombastyczna akcja, spycha mądre i inteligentne kino do lamusa. Takim właśnie odtrąconym filmem, walającym się na dnie lapidarium zapomnienia jest „Io Non Ho Paura” („Nie boję się”). Włoska produkcja z opartym na faktach scenariuszem. Prosta historia o przyjaźni i poświęceniu, ulokowana w rozgrzanym pejzażu południowej Italii.
Ten niezwykły film (który polecam każdemu), otrzymał intrygująca oprawę muzyczną. Wyrafinowaną, choć porażającą swym minimalistycznym sposobem narracji (kwartet smyczkowy – żadnej orkiestry!). Kompozytorem ścieżki jest Ezio Bosso, twórca mało znany w branży, wchodzący dopiero w świat muzyki filmowej (wcześniej skomponował muzykę do „Qui non è il paradiso” Tavarelliego). Przy „Io Non Ho Paura” współpracował z Pepo Schermanem, którego kompozycje jednak nie znalazły się na ścieżce dźwiękowej.
Reżyser filmu (Gabriele Salvatores) tak oto nakreślił swoje żądania wobec kompozytora: „Jaka muzyka? Kwartet smyczkowy. Muzyka nieinwazyjna, lecz taka która zostawia ślad. Jak wiatr pochylający łany zbóż […] Mój film jest w pewnym sensie thrillerem. A czy nie mówi się przypadkiem napięty jak struna?” [linear notes]. Te słowa chyba dobrze określają partyturę Bosso. Nie jest to underscore. Każdy miłośnik muzyki filmowej oglądając film, bez trudu poczuje ów wiatr smyczków, uchwyci obecność muzyki, obecność genialnie sprzęgniętą z wysuszonym pejzażem i rozgrzanym powietrzem południowej Italii, które swym obiektywem tak poetycko oddał Italo Petriccione.
Jak już wspomniałem Bosso efekt całości oparł na kwartecie smyczkowym. Cztery instrumenty, które niejednokrotnie są w stanie powiedzieć więcej niż rozhasana 100 osobowa orkiestra. Do tego dostajemy perfekcyjne wykonanie i inteligentną orkiestrację, dowód na to jak ogromne bogactwo kryje się w skromnym Quartetto d’Archi.
Na płycie możemy odnaleźć utwory ilustrujące przeróżne nastroje. Dominującą rolę odgrywają fragmenty: dynamiczno – agresywne (m.in. „Penitenza”, „Il Buco”, „Requiem Gitano”, genialnie ilustracyjne „Dei Tuoni”) i radośnie – piękne (w większości opisujące przyjaźń małego Michele z „chłopcem z dziury” – „Gli Occhiali”, „Fine dei Giochi”, „Io Non Ho Paura”, „Per Volare”). Na soundtracku znajdują się także inne utwory, których nastrój i wymowa uzależnione były konstrukcją filmu (upalne „Dell’Albero”, thrillerowe „Una Grotta Piena D’Oro”, czy elegijne „Michele Tu Devi Andare Via”).
Analizując płytę nie da się nie powiedzieć paru słów o podobieństwach z dokonaniami innych, przede wszystkim Clinta Mansella i jego „Requiem dla snu” (wykonywanym przez Kronos Quartet). O ile jednak w filmie Aronofsky’ego mieliśmy niemal ciągły, niepokojąco – bolesny drenaż mózgu, o tyle w „Io Non Ho Paura” piłujące smyczki Bosso w wielu utworach dają nam ukojenie. Słychać to przede wszystkim w dwóch genialnych fragmentach: „Io Non Ho Paura” i „Per Volare”. Ten ostatni to misterne cacuszko, będące poezją w czystym wydaniu. Klimatem i orkiestracją fragment może przypominać (ale tylko nieco) słynny „Kanon na strunie D” Johanna Pachelbela, jednak nie zmienia to faktu, iż wciąż ma w sobie ogromną moc, pełną dziecięcej naiwności, piękna i nie boję się tego napisać: artyzmu.
Chcąc podsumować tą płytę, bez wahania stwierdzam, że stanowi ona jedną z najciekawszych ilustracji muzycznych jakie wpadły mi ostatnio w ręce. Choć nie pozbawiona pewnych mankamentów (podobieństwa do klasyki, do Nymana, Kronos Quartet i Clinta Mansella, a także specyficzna monotonia całości, wynikająca z zastosowania jedynie kwartetu smyczkowego), wciąż jest partyturą która zasługuje na wysoką ocenę.
Na sam koniec chciałbym powiedzieć jeszcze jedno. Płyta z „Io Non Ho Paura” jest czymś więcej niż tylko rzemieślniczym „słuchadłem” jakich miliony na półkach z soundtrackami. Swymi kompozycjami Bosso ociera się o sztukę, a jego muzyka w niczym nie ustępuję poziomem dokonaniom klasyków (zwraca uwagę płynne przejście pomiędzy zawartym na końcu albumu utworem Antonio Vivaldiego). To chyba wystarczająca rekomendacja, dla każdego melomana, rekomendacja której nie można odrzucić.
Niniejszy tekst jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji opublikowanej na portalu www.moviemusic.pl