Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ryuichi Sakamoto

Ikari (Rage)

(2016)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 15-10-2017 r.

Ikari (ang. Anger lub Rage) to powstały w 2016 roku dramat z elementami kryminału, za którego kamerą stanął Sang Il-Lee. Opowiada on o tajemniczym morderstwie pewnego małżeństwa. Sprawca pozostawił po sobie jeden ślad – napis „gniew” (tytuł filmu) namazany na ścianie krwią ofiar. Po tym zdarzeniu scenariusz rozdziela się na trzy pozornie niezwiązane ze sobą wątki. Poznajemy historię kilku osób, w których życiu pojawia się nieznajomy człowiek. Każdy z nich staje się podejrzanym o dokonanie morderstwa.

Fabuła filmu powstała w oparciu o powieść Shuichiego Yoshidy. Warto na to zwrócić uwagę choćby dlatego, że sześć lat wcześniej Il-Lee zaadaptował inną książkę japońskiego pisarza, Akunin. Wtedy muzykę skomponował nie kto inny, jak Joe Hisaishi. W przypadku Ikari Il-Lee zaangażował innego uznanego artystę, Ruichiego Sakamoto, dla którego był to trzeci filmowy projekt po wygranej walce z nowotworem. Co zatem przygotował laureat Oscara za muzykę z Ostatniego Cesarza?

Ikari jest przez większą część intrygującym i trudnym kinem, z ciekawą intrygą i skrupulatnym portretowaniem psychologii licznych bohaterów (reżyser nie boi się ukazać scen gwałtu i homoseksualnego stosunku płciowego). Dla Japończyka była to swoista woda na młyn, albowiem swoje ostatnie doświadczenia pozafilmowe, głównie prace łączące ambientową elektronikę i „żywe” instrumentarium, mógł przenieść na grunt produkcji Il-Lee.

Sakamoto stworzył partyturę z grubsza ambientową, tak w kontekście muzyki jako takiej, jaki i funkcjonalności w filmie. Mamy więcej tutaj sporo snujących się syntezatorowych tekstur, które w filmie co bardziej nieuważnemu uchu raczej przemknął niepostrzeżenie. Japończyk w tej materii nie boi się eksperymentować, niekiedy tworzy coś na wzór tzw. „sound designu”, ale takowe fragmenty raczej nie mają ani okazji wybić się w audiowizualnej przestrzeni, ani zaintrygować na dłuższą metę słuchacza w jego domowym zaciszu. Nie ma tu jednak zbyt wielu dysonansów. W zamian za to Japończyk skupia się na mozolnym budowaniu minorowego nastroju.

Z klasycznego instrumentarium pojawia się przede wszystkim dość typowy dla kompozytora fortepian, któremu czasem towarzyszą dzwonki i smyczki, w tym solowa wiolonczela. Melodyka zarysowana jest jednak bardzo ostrożnie – pojedyncze, zazwyczaj proste i skromne, motywy przewijają się tylko od czasu do czasu. Materiał instrumentalny, w przeciwieństwie do elektronicznego, związany jest z dramatycznymi przeżyciami bohaterów, i tak też zaczyna on przejmować wiodącą rolę w drugiej połowie score’u. Najlepiej słychać to w kompletnie odstępującej od kreowania suspensu końcówce soundtracku. Rage, ponad 10-minutowy moloch Trust oraz wiolonczelowy duet Forgiveness, to z pewnością najlepsze utwory na płycie, do tego prezentujące nam na dwa najważniejsze motywy. Jak wspomniałem wcześniej, nie są to jakieś chwytliwe melodie, ale na pewno gwarantują sporo emocji.

Niestety tak dobrze prosperujące poza kontekstem ostatnie takty albumu w ruchomych kadrach wywołują ambiwalentne odczucia. Osobiście odniosłem wrażenie zbytniej nachalności ilustracyjnej. Winy nie zrzucałbym jednak jedynie na Sakamoto. Przede wszystkim japoński kompozytor dostosował się do podniosłego, ale i bardzo pretensjonalnego finału. Z jednej strony muzyka nadaje tempo i podkreśla dramatyzm zamykających sekwencji montażowych, ale z drugiej strony jeszcze bardziej uwypukla ich przesadną ckliwość. Ja rozumiem doskonale, że reżyser zakładał stworzenie dramatycznego i poruszającego zakończenia, ale oglądanie, jak aktorzy ciągle płaczą na ekranie, w pewnym momencie zakrawa na śmieszność. Tak, brzmi to kontrowersyjnie, ale w moim odczuciu ten nieźle prezentujący się obraz zaczyna w trzecim akcie stawać się sztuczny i nadęty. Niestety muzyka nie pomaga w tej kwestii, choć i ciężko sobie wyobrazić inną ilustrację dla tego typu okropnie rzewliwej końcówki.

Fakt faktem, że to jednak właśnie ostatnie utwory pozwalają docenić tę pracę. To właśnie one potrafią właściwie zaakcentować tak ważny dla statystycznego słuchacza ładunek emocjonalny. Szkoda jednak, że przez większość cześć czasu albumowego mamy do czynienia z muzyką bez kontekstu niespecjalnie angażującą. Score snuje się ospale i przyciężkawo, rzadko zwraca czymś uwagę, w czym zresztą nie pomaga ponadgodzinny czas trwania płyty. Zredukowanie materiału mogłoby na pewno poprawić walory słuchowiskowe.

Soundtrack z Ikari jest zatem pozycją skierowaną głównie dla amatorów i kolekcjonerów twórczości Ryuichiego Sakamoto. Trzeba przyznać, że recenzowany soundtrack nie przypomina znanych i lubianych albumów Japończyka z lat 80. i 90. Nie ma tu żadnej przebojowości, czy to aranżacyjnej, czy melodycznej. Co prawda specyfika filmu Il-Lee nie pozwalała na szastanie wyrazistymi tematami, ale nie sposób też nie zauważyć, że jest to po prostu kolejna praca, która ukazuje współczesne tendencje tego artysty. Główną rolę odgrywa tutaj oszczędność środków wyrazu, melodyczna powściągliwość, liryczne stonowanie, nacisk na budowę stosownego klimatu oraz umiarkowane eksperymenty z instrumentami elektronicznymi. Na pewno nie każdemu będzie odpowiadał taki styl.

Najnowsze recenzje

Komentarze