Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michiru Oshima, Pentagon

Ico

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 27-06-2018 r.

Ico to jedna z najważniejszych gier przygodowych pierwszej dekady tego wieku. Choć tytuł ten nie odniósł komercyjnego sukcesu, to obecnie cieszy się statusem dzieła kultowego wśród fanów Playstation. Gra Fumiko Uedy opowiada o tytułowym chłopcu, który zostaje zamknięty w opuszczonym zamku. Poznaje tam dziewczynę o imieniu Yorda, z którą następnie podejmuje próbę ucieczki z twierdzy. Niezwykłość Ico polega na nietypowej mechanice gry, która, przy zminimalizowaniu dialogów, polega na rozwiązaniu zagadek w gigantycznym, trójwymiarowym świecie. Ico stało się prekursorem dla Shadow of the Collossus oraz The Last Guardian, innych dzieł Uedy.

Podczas wirtualnej rozgrywki muzyki jest bardzo niewiele, a przestrzeń audiowizualną wypełniają głównie albo dźwięki przyrody, albo tzw. sound-design (elektroniczne szumy, które dobrze sprawdzają się podczas wojaży w murach odosobnionego zamku, nieco gorzej podczas przebywania gracza na otwartych, słonecznych przestrzeniach). Mimo to o napisanie ścieżki dźwiękowej poproszono osobę, która w owym czasie nie tylko miała już spore doświadczenie w grach komputerowych, ale także coraz śmielej poczynała sobie w telewizji i kinie – Michiru Oshimę. Do stworzenia dodatkowych utworów zatrudniono jeszcze zespół Pentagon, pod którą tą nazwą kryje się dwójka Japończyków, a mianowicie Koichi Yamazaki i Mitsukuni Murayama. Muzyka Oshimy i Pentagonu ukazała się na soundtracku wytwórni SME Visual Works. Znalazło się na nim tylko 25 minut muzyki, ale biorąc pod uwagę dźwiękowy ascetyzm, na jaki postawili twórcy gry, takowe skromne wydawnictwo nie powinno nikogo dziwić.

Najsłynniejszy reprezentant ścieżki dźwiękowej z Ico, to skomponowana przez Oshimę przepiękna piosenka Ico – You Were There, którą wykonuje Stepher Geraghty, w owym czasie członek chłopięcego chóru Libera. Jego anielski głos doskonale wpisuje się w oryginalną i świeżą aranżację, opartą na elektronicznym beacie i folkowych odmianach gitar (min. bałałajka i mandolina). No i oczywiście świetną robotę wykonuje niezwykle wpadający w ucho, cudnej urody temat, jeden z najlepszych w dorobku Japonki. Podobny poziom prostoty (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) i chwytliwości reprezentuje chociażby rok młodsza piosenka Brothers z pierwszego serialu o Stalowym Alchemiku. Rzeczone przed momentem gitary tworzą także folklorystycznie zabarwioną kompozycję Castle in the Mist.

Nie licząc jeszcze krótkiego, refleksyjnego fortepianu z Beginning, reszta muzyki Oshimy sprowadza się głównie do elektronicznych, ambientowych eksperymentów. Japonka nie rewolucjonizuje tutaj gatunku (tego typu stylizacji próbowało wielu innych twórców), niemniej jej przesycone chłodem, szorstkie i mrocznawe utwory dobrze wizualizują przed słuchaczem osamotnionych w gigantycznej fortecy protagonistów. Najgęstsze i najposępniejsze plamy dźwiękowe występują w przeszywającej kompozycji Queen, nawiązującej do czarnego charakteru gry Uedy. Tak na marginesie, ów kawałek przypomina mi muzykę Hilmara Örn Hilmarssona z filmu Dzieci natury.

Członkowie Pentagonu (wiem, trochę głupio to brzmi) obrali sobie za cel przede wszystkim stworzenie syntezatorowych tekstur, którym najbliżej do muzyki ambientowej, niekiedy industrialnej (część z nich zapewne została odpowiednio przetworzona, po czym weszła w skład wspomnianego sound-designu, który towarzyszy nam przez większość rozgrywki). Gdzieniegdzie Yamazaki i Murayama piszą miniaturowe melodie, wciąż jednak silnie zakorzenione w ambiencie (np. w twórczości Briana Eno). Generalnie ich utwory w swoim brzmieniu przypominają elektroniczny materiał Oshimy. Przez wzgląd na czas trwania poszczególnych kawałków, trudno się w nie odpowiednio wczuć.

Dla niektórych odbiorców największym mankamentem będzie zapewne długość albumu. Cóż, nie da się ukryć, że takowa prezentacja omawianej muzyki może ostrzyć apetyt na więcej. Z drugiej strony dzięki takiemu ruchowi ze strony decydentów, odsłuch nie nuży nadmiarem ambientowych tekstur, które choć sprawnie budują klimat, to jednak nie zapadają szczególnie w pamięć, ani nie zaskarbiają zbytnio uwagi słuchacza. Jakkolwiek jest to tytuł, którego warto znać, chociażby ze względu na krótki, przystępny album, a także znakomite Ico – You were there.

Najnowsze recenzje

Komentarze