Są filmy, które wymykając się jakiejkolwiek logice, nie pozostawiają jednocześnie widza w obojętności. A jeżeli jeszcze zamknięte jest to wszystko w formie dość schludnie wykonanej animacji, to czego chcieć więcej? Historia pewnej odciętej ręki, która dokonuje niemożliwego, aby wrócić do swojego właściciela, na pierwszy rzut oka wydaje się absurdalna. Poczucie oderwania od rzeczywistości potęgują przebitki, ukazujące pewnego nastolatka zmagającego się z wieloma problemami. Wszystko to wydaje się kroczyć osobnymi ścieżkami aż do emocjonującego finału, rzucającego sporo światła na całość fabuły. Francuska produkcja Zgubiłam swoje ciało w reżyserii Jérémy’ego Clapina, to nie tyko nasycona sporą dawką melancholii oraz smutku, świetnie opowiedziana historią. Niesamowite wrażenie robi również animacja łącząca tradycyjną kreskę z grafiką komputerową. Festiwal zachwytów moglibyśmy jeszcze poszerzyć o kilka innych technicznych aspektów tego widowiska: o zdjęcia oraz muzykę.
Do stworzenia ścieżki dźwiękowej (drogą castingu) zaangażowany został Dan Levy – francuski multiinstrumentalista zajmujący się na co dzień muzyką elektroniczną oraz indie-pop. Choć główny trzon działalności tego artysty, to projekty solowe oraz współpraca w ramach wybranych formacji, to jednak od czasu do czasu próbuje swoich sił w przemyśle filmowym. Większość z dotychczasowych projektów stanowiły głównie komediodramaty lub krótkie metraże, zatem angaż do Zgubiłam swoje ciało był swego rodzaju szansą na przysłowiowe wypłynięcie na szerokie wody. Tym bardziej, że o filmie było głośno jeszcze przed oficjalną premierą.
Zgubiłam swoje ciało skłoniło kompozytora do bardziej kreatywnej i wytężonej pracy. Mimo zastanego temp tracku, Levy miał bardzo dużą swobodę w proponowaniu własnych pomysłów. I choć sugestie reżysera oscylowały głównie wokół elektronicznego instrumentarium poruszającego się po szerokich wodach ambientu oraz popu, Dan naciskał aby nie zabrało również klasycznych rozwiązań w postaci sekcji smyczkowej. Wytrychem do emocjonalnych drzwi partytury była jednak tematyka, którą francuski kompozytor postanowił podzielić na trzy odrębne frakcje. Każda z nich przypinana jest poniekąd głównemu bohaterowi, Naoufelowi: jego współczesnym losom, obrazom dzieciństwa oraz przeznaczeniu. Dosyć istotne wydaje się to ostatnie, ponieważ bezpośrednio wiąże się z abstrakcyjnymi obrazami podróżującej po mieście, samotnej ręki. Potrzeba stworzenia „mowy ciała” bez uciekania się do mickey-mousingu dała sposobność do wykreowania ciekawej hybrydy orkiestrowo-elektronicznej, mieszanki troszkę wymykającej się standardom ilustracyjnym w tym zakresie. Zresztą jak i cała ścieżka dźwiękowa, która choć melodyjna i na ogół lekkostrawna dla szerokiego grona odbiorców, jest w gruncie rzeczy istną kopalnią emocji. Niestety ulatniają się one niczym powietrze z przedziurawionego balonika, kiedy na horyzoncie pojawiają się piosenki. Stworzone przy współpracy z Levym, niestety nie do końca zgrywają się z pozostałą częścią ilustracji. Może to wina hip-hopowej stylistyki która w ogóle do mnie nie przemawia. W każdym razie o wiele lepiej prezentuje się piosenka zamykająca film Clapina. Gitarowa ballada oparta na jednym z tematów urokliwie kończy to całkiem przyjemne doświadczenie muzyczno-filmowe. Na tyle przyjemne, by pomyśleć o sięgnięciu po album soundtrackowy.
Stosowne wydawnictwo ukazało się cyfrowo jeszcze w listopadzie 2019 roku nakładem Lakeshore Records. Kolekcjonerzy mogli dołączyć rzeczony soundtrack do swoich zbiorów CD kilka miesięcy później. Na wszystkich tych wydaniach obowiązywał ten sam zestaw 50-munutowej mieszanki muzyki ilustracyjnej z wybrzmiewającymi w filmie piosenkami. Jest to dosyć optymalny zestaw jeżeli weźmiemy pod uwagę czas trwania całości i różnorodność prezentowanej tam treści. Ale w tej różnorodności jedno wydaje się wspólne – wszechogarniające poczcie smutku, towarzyszące wertowaniu większości zgromadzonych na krążku utworów.
I takowy smutek dopada nas już na wstępie przygody z albumem. Tytułowe J’ai perdu mon corps stawia przed nami temat przewodni, który niczym bumerang wracał będzie w kontekście głównego bohatera. Intuition z kolei serwuje nam bardziej dramaturgiczną odsłonę tej melodii – między innymi z wykorzystaniem wspomnianej wcześniej sekcji smyczkowej. Tak na dobrą sprawę motyw Naoufela dzielony jest tutaj na dwie odrębne grupy wykonawcze. Te o bardziej tradycyjnych aranżacjach odnoszą się do jego przeszłości, podczas gdy bardziej nowoczesne, ubrane w ambientowe szaty, kreują aktualne wydarzenia – poczucie beznadziei, które zastępuje rodzące się uczucie do nowo poznanej dziewczyny. I taki też stan rzeczy utrzymuje się przez większość albumu. Wyjątkiem są sceny, gdzie podziwiamy wielką determinację samotnej ręki poszukującej swojego właściciela. To tutaj kompozytor czyni najwięcej eksperymentów w zakresie brzmienia i wykorzystania narzuconych wcześniej melodii. Przykładem niech będzie A Hand In The City, Horizon lub druga część Fly’s Fate. Wszystkie te elementy w pewnym momencie zaczynają się przenikać, jak i łączyć się zaczyna pozornie niezwiązana ze sobą filmowa historia. Końcówka albumu oferuje nam dwa bardzo żywiołowe, bonusowe kawałki, a także wspomnianą wyżej piosenkę La complainte du soleil z uroczym wokalem Laury Cohen.
I tak oto prezentuje się na krążku oprawa muzyczna do filmu Zgubiłam swoje ciało. Muzyka dosyć oszczędna w treści, ale za to bardzo wylewna pod względem ilości serwowanych emocji. Nie można jej również odmówić „depresyjnego” klimatu, który doskonale zazębia się z wymową specyficznego filmu Clapina. I wszystko byłoby wręcz idealnie, gdyby nie te hip-hopowe piosenki. Co prawda nadają one na falach głównego bohatera, ale czy również odbiorcy mierzącego się z opisywanym soundtrackiem? No nie do końca. W każdym razie jest to i tak praca godna polecenia – zupełnie zresztą jak film.