Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

How the Grinch Stole Christmas (Grinch: Świąt nie będzie) – Expanded Edition

(2022)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 24-12-2022 r.

Grinch to jeden z obowiązkowych przystanków corocznego wsłuchiwania się w świąteczne soundtracki.

Święta Bożego Narodzenia od wieków są nieustannym źródłem inspiracji do snucia wielu intrygujących opowieści. Jedną z ciekawszych w moim odczuciu jest historia Grincha – zgorzkniałego, zielonego stworka, którego pasją jest psucie świątecznej atmosfery mieszkańcom fikcyjnego miasteczka Ktosiowo. Napisana przez słynnego Dr. Seussa w połowie XX wieku, doczekała się wielu animowanych adaptacji, ale tylko jednej aktorskiej, która w roku 2000 trafiła na duże ekrany. Film Grinch: świąt nie będzie (How The Grinch Stole Christmas) w reżyserii Rona Howarda nie był zresztą typową adaptacją świątecznych przygód zielonego stworka. Nie dość, że rozliczała się ona z trudną przeszłością Grincha, to na dodatek spoglądała na znane nam wydarzenia z perspektywy pewnej dziewczynki, Cindy Lou, która stała się przyczyną zmiany postępowania tytułowego bohatera. Widowisko z Jimem Carreyem w roli głównej, to świetnie zrealizowane kino familijne, gdzie wyborne scenografie i fantazyjne charakteryzacje współgrają z typowym dla Howarda, angażującym sposobem prowadzenia narracji. Owszem, można mieć uwagi pod adresem ekspresyjnej gry Carreya, ale osobiście uważam jego kreację za jeden z najjaśniejszych punktów tej produkcji. Najjaśniejszym jest jednak muzyka.

Kiedy w świat poszła informacja, że za kamerą aktorskiej wersji Grincha stanie Ron Howard, chyba nikt nie wątpił, że wraz z nim do projektu wpisany zostanie inny artysta – James Horner – jeden z najwybitniejszych kompozytorów muzyki filmowej, z którym Amerykanin związany był artystycznie już od półtorej dekady. Tym bardziej, że właśnie w gatunku kina familijnego ta współpraca układała się najlepiej. Paradoksalnie, stworzenie oprawy muzycznej do filmowego Grincha nie należało do zadań najłatwiejszych. Poza typową, instrumentalną ilustracją należało się bowiem zatroszczyć o odpowiednie umuzycznienie piosenek wyśpiewanych przez aktorów. Kompozytor uprościł tę kwestię opierając dwie kluczowe sekwencje wokalne na tematach przewodnich. Choć w partyturze największą uwagę koncentrują dwie melodie przypisane tytułowemu stworkowi oraz Cindy Lou, to jednak na potrzeby filmu Howarda powstało więcej motywów odwołujących się do miejsc toczącej się akcji, czy poszczególnych bohaterów. Wszystko to spaja ze sobą unikatowy styl prowadzenia muzycznej narracji przez Hornera. Jeżeli miałbym posłużyć się przykładem z wcześniejszej twórczości Amerykanina, to odwołałbym się przede wszystkim do dwóch filarów: swingującego Kochanie zmniejszyłem dzieciaki oraz barwnej symfoniki nie unikającej zabiegów dźwiękonaśladowczych (Willow, Bez baterii nie działa). Tak naprawdę inspiracje i podejmowane przez Hornera środki muzycznego wyrazu są wypadkową ponad dwóch dekad eksperymentów i doświadczeń, które w zestawieniu z fantazyjnym światem przedstawionym oraz rozpościerającą się nad nim, świąteczną aurą, tworzą tutaj istną mieszankę wybuchową.

Nie trzeba długo czekać, aby się o tym przekonać. Już pierwsze minuty widowiska stawiają przed nami barwną symfonikę ukierunkowaną na świąteczną wymowę. Po tym krótkim wprowadzeniu w scenerię dziejącej się akcji oraz po zapoznaniu się z kluczowymi bohaterami następuję chwila przestoju. Zawiązywanie się akcji upływa albo bez muzycznego komentarza, albo po znakiem mniej frapujących fragmentów wpisujących się w standardy kina familijnego. Dopiero kiedy tytułowy bohater zaczyna wcielać w życie swoje niecne plany, ścieżka dźwiękowa staje się nieodzownym towarzyszem i komentatorem filmowych wydarzeń. Horner rzuca do boju cały arsenał orkiestrowego instrumentarium balansującego pomiędzy fantazyjnymi aranżami chwytliwych tematów, a Mickey Mousingowym slapstickiem. W całym tym dźwiękowym szaleństwie nie brakuje typowej dla prac Jamesa, emocjonalnej głębi i swoistego patosu z jakim podchodzi on do kluczowych sekwencji akcji. I można by się pławić w zachwytach nad tym muzycznym zestawem, gdyby nie jeden szczegół psujący ogólne wrażenie. Szczegół ten był zresztą często branym na tapetę elementem twórczości Jamesa Hornera i jak nie trudno się domyślić, chodzi tu o kreatywność. Słuchając Gincha nie unikniemy poczucia odgrzewania wielu sprawdzonych przez Amerykanina rozwiązań. Nie będę jednak drążył tej kwestii, gdyż wiele już słów na ten temat wypowiedziano jeszcze za życia Amerykanina. Nie zmienia to również faktu, że Grinch jako ilustracja familijnego fantasy sprawdza się idealnie. Tak dobrze, że po seansie chciałoby się te wrażenia powtórzyć, ale bez filmowego kontekstu.

Idealną do tego przestrzenią będzie treść zawarta na albumie soundtrackowym wydanym w chwili premiery filmu Howarda. Wypełniony po brzegi krążek jest kompilacją piosenek wybrzmiewających w filmie oraz fragmentów materiału muzycznego stworzonego przez Jamesa Hornera. Płyta wydana nakładem Interscore Records miała jednak niesatysfakcjonujący układ treści, spychający instrumentalne utwory na koniec playlisty. Co by jednak nie mówić o takim rozwiązaniu, to na nasze ręce trafiła płyta, która w pewnym stopniu wyczerpywała potencjał tematyczny partytury Hornera. Zwolennicy bardziej szczegółowego podejścia do muzyki instrumentalnej musieli czekać ponad dwie dekady, aż jedna z wytwórni kolekcjonerskich weźmie sprawy w swoje ręce. I tak oto pod koniec roku 2022 nakładem La-La Land Records ukazała się kompletna oprawa muzyczna do filmu Grinch: świąt nie będzie. Czy niewiele ponad 70-minutowy materiał rzuca jakieś nowe światło na znany wcześniej materiał?

Raczej nie. Limitowane wydanie od La-Li będzie wspaniałym uzupełnieniem usłyszanej na oryginalnym albumie muzyki i szczegółowym wglądem w wizję oraz pomysły Hornera na tę oprawę muzyczną. Wartością dodaną będzie rzecz jasna dołączona do albumu książeczka, z której dowiemy się więcej na temat powstawania filmu oraz muzyki. I właściwie tak można podsumować główne cechy tego limitowanego krążka. Niespecjalnie atrakcyjnego dla masowego odbiorcy, ale z pewnością dostarczającego ogromu wrażeń każdemu miłośnikowi twórczości Jamesa Hornera. Co zaś się tyczy samej muzyki, to osobiście uważam ją za jeden z obowiązkowych przystanków corocznego wsłuchiwania się w świąteczne soundtracki. I choć nie jest to jedna z najlepszych prac w dorobku Amerykanina, to warto do niej wracać, chociażby przez wzgląd na klimatyczne, świąteczne granie, jakie zapewnia.

Najnowsze recenzje

Komentarze