Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Tenmon

Hoshi wo Ou Kodomo (Children Who Chase Lost Voices)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 12-12-2018 r.

Kilkanaście lat temu Makoto Shinkai został okrzyknięty nowym Hayao Miyazakim. Obydwaj artyści zawsze dbali o każdy szczegół wizualny, a ich dzieła zdobywały szerokie uznanie na świecie. Ciężko jednak było porównywać ich filmy, bo o ile „japoński Disney” skupiał się na epickich produkcjach fantastycznych, o tyle jego młodszy kolega gustował w eksploracji relacji międzyludzkich, takich jak przyjaźń i miłość. Tak naprawdę dopiero Children Who Chase Lost Voices z 2011 r., pierwszy film w dorobku Shinkai’a osadzony w stylistyce kina fantasy, unaocznił polaryzację stylów tych dwóch artystów. Tak jak Miyazaki w swoich animowanych opowieściach stawia na akcję i humor, tak twórca 5 centymetrów na sekundę nawet w obliczu kreowania magicznych światów pozostaje wierny tak typowej dla siebie kontemplacyjności (i niestety również pretensjonalności).

Jest to nieśpieszna opowieść o Asunie, nastoletniej dziewczynce, która wyrusza do położonej w podziemiach krainy życia i śmierci, aby tam wskrzesić zmarłego przyjaciela. W wyprawie towarzyszy jej nauczyciel Morisaki, który z kolei pragnie przywrócić do życia swoją żonę. I tutaj punktuje problematyka filmu – podejmowanie tematu postrzegania i rozumienia śmierci przez dzieci, to zagadnienie nieczęsto oglądane w kinie. Inaczej sprawa wygląda, gdy spojrzymy na stronę fantastyczną obrazu. To, co bowiem najsłabiej działa w Children…, to właśnie budowanie filmowego uniwersum, a zatem aspekt, który wręcz do perfekcji opanował wspomniany Miyazaki. Podczas seansu odhaczamy po prostu kolejne lokalizacje bez większego związku z poprzednio odwiedzonymi miejscami. W dodatku rzuca się w oczy wtórność przedstawionych wizji, bo mamy tu wpływy zarówno filmów studia Ghibli, jak i serii Evangelion, czy nawet 2001: Odysei kosmicznej.

Children… to ostatni tytuł zrealizowany przez Shinkai’a wraz z kompozytorem Tenmonem (obydwaj panowie zaczęli pracować ze sobą przy krótkometrażówce Ona i jej kot z 1999 roku). Projekt ten wydawał się jednak najbardziej wymagający ze wszystkich dotychczasowych. Fantastyczna opowieść, przenosząca widza do tajemniczych krain, raczej nie mogła bazować jedynie na fortepianie lub małych aparatach wykonawczych, jak to zazwyczaj bywało u Japończyka. I tak też do nagrania zaangażowano, obok solowego fortepianu, całą orkiestrę, którą poprowadził i zaaranżował Akifumi Tada.

Duży skład nie oznaczał jednak zmian w stosowanych przez Tenmona technikach ilustracyjnych. Typowy, słodkawy fortepian Japończyka i tutaj wiedzie prym. Szkoda jednak, że, pomijając parę raczej schematycznych motywików, brak tutaj silnego tematu przewodniego, który byłby w stanie ujednolicić recenzowaną partyturę. Trzeba jednak przyznać japońskiemu artyście, że i tym razem potrafi on uderzyć w czułe tony, za pomocą trochę cukierkowatych nut przynajmniej na moment zawładnąć emocjami słuchacza. To wszystko ładnie wkomponowuje się w cudne jak zawsze kadry, choć wrażenie mogą również robić ekspresyjne wejścia orkiestry, wykorzystywane głównie w materiale czysto ilustracyjnym.

Jak wspomniałem wcześniej, Children…. to obraz w podobny sposób oddziałujący na emocje widza, jak poprzednie produkcje Shinkai’a. Spory w tym udział ma również ścieżka dźwiękowa. Sam film skupia się przede wszystkim na problematyce życia i śmierci, więc liryka japońskiego artysty zdaje się być tutaj złotym środkiem (nawet jeśli niezbyt wyszukanym). Niestety jednocześnie zupełnie pominięte zostaje tutaj kreowanie muzycznych światów, tak ważnych przecież z punktu widzenia filmu jako dzieła fantastycznego. Np. utwór Agartha, z podniosłym motywem na smyczki, ilustrujący scenę, w której główni bohaterowie docierają do celu, brzmi co prawda urokliwie, ale jednocześnie jakoś tak bez pomysłu i odrobinę sztucznie. Brakuje tu porządnych tematów i nieszablonowych rozwiązań, wszystko zdaje się być napisane jakby od linijki. Niestety niezbyt intrygująco wypada również orkiestrowa muzyka akcji. Ponad schematy wybija się za to utwór Earth’s Border, gdzie usłyszymy chóry w stylu Ligetiego i jego Requiem, wykorzystane w rzeczonej wcześniej 2001: Odysei kosmicznej (najpewniej nie jest to zupełnie przypadkowe podobieństwo).

W jednym z wywiadów Shinkai powiedział, że ceni sobie współpracę z Tenmonem, bo jest on w stanie napisać mu dokładnie taką muzykę, jakiej zażąda. I może właśnie tu jest pies pogrzebany. Może gdyby Tenmon (i Tada) otrzymali nieco więcej swobody twórczej, to powstała partytura odznaczałaby się mniejszą odtwórczością. Z drugiej strony, skoro i oryginalność fantastycznych wizji Shinkai’a można poddać w wątpliwości, to czy należałoby oczekiwać większej kreatywności od kompozytora?

Wypchany po brzegi, prawie 80-minutowy soundtrack, dodatkowo podzielony na ponad 40 utworów, może sprawiać problemy słuchaczom, choć ci, którzy poszukują jakiejś lekkiej, czułej ścieżki dźwiękowej, przy odpowiednim zagospodarowaniu czasu mogą się odnaleźć w tym materiale. Mi zabrakło jednak w tym wszystkim jakiś bardziej oryginalnych pomysłów, porządnego tematu przewodniego, a może po prostu pierwiastka magii. Children Who Chase Lost Voices Tenmona to przyjemna rzecz, ale raczej nie posiadająca większej głębi.

Inne recenzje z serii:

  • Voices of a Distant Star
  • Ziemia kiedyś nam obiecana
  • 5 centymetrów na sekundę
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze