Kinematografia przerabiała już wiele filmowych inkarnacji przygód Sherlocka Holmesa. Ale takiej jeszcze nigdy nie było. Po nowatorskich obrazach Guya Ritchiego i niezwykle absorbującym mini-serialu od stacji BBC, światło dzienne ujrzała… parodia legendy brytyjskiej detektywistyki. Film stworzony przez Etana Cohena (Jaja w tropikach, Faceci w czerni 3) już w fazie promocji nie obiecywał niczego więcej poza porcją niezobowiązującej rozrywki. Ale nikt chyba nie spodziewał się aż tak daleko idącej katastrofy. Obsadzeni w głównych rolach Will Farell i John C. Reilly dosłownie dwoją się i troją, aby sprowadzić całe to przedsięwzięcie na bruk komediowego gatunku. Żarty najniższych lotów przeplatane z fatalnym aktorstwem, totalnie beznadziejnym scenariuszem i kulejącą narracją dają w efekcie jeden z największych gniotów, jakie popełniono w kontekście słynnego Holmesa. Świadczą o tym nie tylko miażdżące recenzje, ale fatalne wręcz wyniki box office, które miejmy nadzieję ostudzą zapał filmowców przed popełnieniem sequela.
Paradoksalnie jedynym elementem tego filmowego przedsięwzięcia, który jako tako broni się w samym obrazie, a poza nim zapewnia pewną dozę autentycznej rozrywki, jest ścieżka dźwiękowa. Do jej stworzenia zaangażowany został Mark Mothersbaugh, choć pierwotnie to zadanie miało przypaść w udziale Christophe’owi Beckowi. Czemu nie doszło ostatecznie do realizacji tego projektu? Trudno powiedzieć. Mothersbaugh bez większego skrępowania zabrał się za tworzenie oprawy, której rola już na wstępie miała być pomniejszana przez licznie pojawiające się w filmie piosenki. Ostatecznie jednak kompozytor wyszedł obronną ręką tworząc adekwatną do filmowej treści, bardzo luźną w tonie, ilustrację. Choć w finalnym produkcie nie wybrzmiało jej aż tak dużo, to jednak zdarzają się fragmenty, kiedy bierze górę nad dosyć pretensjonalną treścią widowiska. Oglądając Holmes & Watson da się odczuć, że kompozytor doskonale bawił się podczas swojej pracy, angażując do palety wykonawczej zarówno klasyczne, orkiestrowe frazy, jak i parodiujące zimmerowskiego Sherlocka, etniczne instrumenty. Powstały w ten sposób miszmasz, całkiem sprawnie porusza się pomiędzy filmowymi kadrami, choć dosyć restrykcyjny, dźwiękowy miks, rzadko kiedy daje sposobność do stawiania ścieżki dźwiękowej w roli wiodącej. Nie szkodzi. I tak najlepszą opcją do zasmakowania tej niezobowiązującej rozrywki będzie sięgnięcie po album soundtrackowy.
Takowy ukazał się nakładem Sony Music na początku 2019 roku. Zgromadzone na nim niespełna 40-minutowe słuchowisko jest całkiem fajną alternatywą dla przytłaczających dzieł Zimmera i Arnolda z analogicznych dzieł oscylujących wokół postaci Sherlocka Holmesa. Przy czym podejmowana przez kompozytora stylistyka oraz rozmach niektórych fragmentów w niczym nie ustępują wysokobudżetowym produkcjom, do jakich angażowano wspomniane wyżej tuzy.
Osią wokół której kręci się całe to słuchowisko jest dosyć lekki i swobodny w tonie, temat przewodni. Po części inspirowany tworem Zimmera, całkiem dobrze scala ze sobą komediowy ton widowiska z detektywistycznymi działaniami tytułowych bohaterów. Zanim jednak przejdziemy do jego pierwszej prezentacji, przed nami zaskakująco klasyczne wprowadzenie w filmowe wątki w The Nw Boy. Dopiero pojawienie się bałkańskich instrumentów strunowych kieruje ilustrację w stronę bardziej slapstickowego tonu, w którym trwać będziemy przez większą część soundtracku. Abstrahując od licznych, mickey mousingowych zabiegów i typowych dla ilustracji komediowych, technik artykulacji, w ścieżce dźwiękowej nie brakuje również pewnych smaczków. Będą nimi między innymi skoczne Dutch Jig, oparte na rytmice walca (angielskiego, a jakże!) Birthday Party Source bądź elektroniczne, hip-hopowe wstawki, jak w przypadku Main Title lub Moriarty’s Daughter. Właściwie każdy z utworów, jakie napotykamy po drodze raczy nas jakimiś ciekawymi rozwiązaniami stylistyczno-wykonawczymi (no może poza ciepłą liryką w końcówce słuchowiska). Od klasycznych, orkiestrowych, tworzonych z pełną pompą fraz, poprzez wschodnią etnikę i wspaniałą pracę solowych skrzypiec, a na pretensjonalnej elektronice skończywszy. Ot istny kubełek rozmaitości, który chłonie się z niemałym zaciekawieniem i w którym każdy znajdzie coś dla siebie.
Po raz kolejny spotykamy się więc z sytuacją, gdzie ścieżka dźwiękowa przerasta jakościowo filmowe „dzieło”, do którego powstała. Nikomu nie życzę kontaktu z tym podłym widowiskiem Etana Cohena, ale sięgnięcie po album soundtrackowy wydany nakładem Sony Music jak najbardziej polecam. Jeżeli szukacie solidnej porcji nieszablonowej rozrywki oscylującej w klimatach tego, co na potrzeby Sherlocka tworzyli Zimmer i Arnold, to Holmes & Watson jest idealną propozycją.