Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Shang Shang Typhoon

Heisei tanuki gassen pompoko (Szopy w natarciu)

(1994/1997)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 25-03-2015 r.

Heisei tanuki gassen pompoko to ósmy w kolejności film wyprodukowany przez Studio Ghibli. Jego reżyserem został Isao Takahata, dla którego była to trzecia produkcja, po Grobowcu świetlików i Powrocie do marzeń, stworzona przez niego dla słynnej wytwórni. Jak większość ghibliowskich animacji okazała się być wielkim hitem w Kraju Kwitnącej Wiśni. Obraz Takahaty był nawet japońskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, lecz ostatecznie nominacji nie otrzymał. Niedługo potem doczekał się dystrybucji w Ameryce. Tam postanowiono skrócić niewygodny, oryginalny tytuł do samego Pom Poko. Natomiast w Polsce był wyświetlany pod nazwą Szopy w natarciu. Tłumaczenie tego tytułu woła o pomstę do nieba, albowiem w tym filmie nie uświadczymy żadnych szopów, tylko tanuki – japoński podgatunek jenotów, a jak wiemy zwierzęta te nie mają zbyt wiele wspólnego z szopami. Jakkolwiek musimy się pogodzić z felernym pomysłem naszych tłumaczy. Produkcja powstała na podstawie pomysłu samego Hayao Miyazakiego, który tanuki wybrał nieprzypadkowo. Należące do psowatych małe zwierzątka są bardzo popularne w japońskiej sztuce (nierzadko na ich wzór robione są talizmany, figurki, etc.) i ludowych wierzeniach. Co do ich cech charakterystycznych odsyłam zainteresowanych do popularnej wikipedii, ponieważ, po pierwsze, nie jest to temat niniejszego tekstu, a po drugie i tak mało kto uwierzyłby mi w to, co bym napisał… Wróćmy zatem do meritum.

Szopy w natarciu opowiadają historię żyjących w zgodzie z naturą tanuków (po raz kolejny – nie szopów!). Ich idylliczna egzystencja zostaje wkrótce zagrożona przez ludzi, którzy zamierzają zurbanizować ich rodzime tereny. Pomysłowe zwierzątka, wykorzystując swoją unikatową zdolność zamieniania się, dosłownie, w cokolwiek, postanawiają za wszelką cenę przeszkodzić złym budowniczym. Film ten jest pierwszą produkcją Takahaty dla Studia Ghibli zawierającą elementy fantastyczne. Ba, niektóre sekwencje ocierają się wręcz o surrealizm (w tej materii Takahata inspirował się twórczością jednego z najoryginalniejszych mangaków, Shigeru Sugiury). Jakkolwiek Szopy w natarciu to kino przyjemne, być może niezbyt zobowiązujące, ale za to posiadające tę typową, ghibliowską magię.

Isao Takahata znany był z dobierania do swoich filmów, nietypowych twórców ścieżek dźwiękowych. Poprzednio byli nimi Michio Mamiya i Katsu Hoshi, lecz dla obydwu praca dla japońskiego reżysera okazała się jedynym projektem, z którym są dziś, w jakikolwiek sposób, kojarzeni. Tym razem wybór padł na popularny w Japonii, zwłaszcza w pierwszej połowie lat 90-tych, zespół Shang Shang Typhoon. Grupa, złożona z dziewięciu członków, gra utwory silnie zakorzenione w muzycznych tradycjach Japonii oraz generalnie Wschodniej Azji, ale także stara się otwierać na zachodnich twórców i czerpać z nich inspiracje (aranżowali utwory min. Beatlesów). Działalność rozpoczęli jeszcze w latach 80-tych, a pierwszy krążek wydali w 1990 roku. Od tamtego czasu, do 2010 roku, ukazało się ich kilkanaście albumów studyjnych. Pomimo tego, że grupa ma na koncie kilka innych produkcji, to jednak Szopy w natarciu są ich jedynym soundtrackiem, jaki ujrzał światło dzienne Wszystkie charakterystyczne elementy dla tego zespołu odnajdziemy w recenzowanym tutaj soundtracku.

Zanim jednak przejdę do omawiana zasadniczego score’u, na chwilę zatrzymam się przy Image Albumie. Jak w przypadku większości anime Studia Ghibli pojawił się on rynku na kilka miesięcy przed premierą filmu. W oparciu o zarys fabuły, muzycy z Shang Shang Typhoon przygotowali 12 ścieżek, mających być, przynajmniej w samym założeniu, podstawą dla napisania właściwej partytury do filmu. Punktem zaczepiania w poszukiwaniu inspiracji wydaje się być japońska muzyka tradycyjna. Jednak całkiem niemałą cześć stanowi także materiał bazujący na zachodnich wzorcach, głównie na jazzie i muzyce elektronicznej. Ostatecznie powstał całkiem ciekawy miks różnych stylistycznie kompozycji, choć być może nieco zbyt chaotyczny i niejednorodny. Niemniej jednak zapoznanie się z nim jest miłym doświadczeniem i warto go polecić zwłaszcza tym, którym muzyka z filmu przypadła do gustu.



Ocena za Image Album:

Soundtrack nie różni się wielce od Image Albumu. Podobnie jak w przypadku omawianego w poprzednim akapicie koncepcyjnego krążka, ścieżka dźwiękowa łączy elementy muzyki ludowej z bardziej konwencjonalną ilustracją filmową. Znajdziemy wiele utworów nawiązujących melodycznie oraz instrumentalnie do folkloru. Świadczą o tym ścieżki Ohayashi Sessesse oraz Ohayashi Tooryanse, będące starodawnymi piosenkami dla dzieci. Na szczęście reszta materiału nie zawiera bezpośrednich cytatów z kultury japońskiej, a muzyka tradycyjna jest jedynie źródłem inspiracji dla muzyków z Shang Shang Typhoonu. Za jej pomocą członkowie grupy starają się oddać nastrój żyjących w zgodzie z prawami natury tanuków. Dobrym przykładem jest Heisei-era Tanuki War Main Theme Spirited Season, będący najlepszym utworem na płycie. Moglibyśmy nawet powiedzieć, że ten utwór to cała partytura w pigułce. Bynajmniej nie dlatego, że jest on swego rodzaju suitą, wszak zbudowany jest w zasadzie na jednym, ciągle powtarzanym motywie. W tym bardzo radosnym i zwariowanym utworze usłyszymy większość środków muzycznego wyrazu, z których korzysta Shang Shang Typhoon, także w swojej twórczości pozafilmowej – etniczne perkusjonalia, szalone, polifoniczne wokale oraz orientalne instrumenty dęte, podparte brzmieniem syntezatorów. Podobny, beztroski i wesoły charakter ma piosenka wieńcząca film Takahaty – End Theme Always, Someone Will Be. Ta dość charakterystyczna dla zespołu kompozycja, dla niektórych słuchaczy może jednak wydać nieco zbyt infantylna.

W odróżnieniu od muzyki inspirowanej folklorem, na płytę, podobnie jak w przypadku Image Albumu, trafiło także nieco materiału lirycznego ilustrującego bardziej stonowane sceny. Mamy tu bowiem oparte o solowy fortepian lekkie A Tanuki’s Livehood oraz nieco bardziej nostalgiczne Lamentation. Relaksujący charakter ma także Undertow It’s Time to Stop Living in the Past, Isn’t It, gdzie wykorzystywane jest brzmienie syntezatorów. Połączeniem tychże kompozycji jest Now the Tanuki (Epilogue), w którym pojawia się zarówno fortepian, jak i elektronika. Co ciekawe nie uświadczymy tutaj brzmienia orkiestry, nawet choćby zwykłej sekcji smyczkowej. Interesującym zabiegiem byłoby, gdyby muzykę wzorowaną na folklorze przypisać tanukom, a ludziom bardziej konwencjonalną ilustrację filmową. Niemniej z racji tego, że tym, którzy zagrażają leśnym zwierzątkom Takahata nie poświęcił zbyt wiele czasu ekranowego, muzycy postanowili nie przyjąć takiej koncepcji. Ostateczny efekt raczej nie jest idealny, niemniej z pewnością co najmniej zadowalający. Dodatkowo partyturę urozmaicają fragmenty taneczne – Cat Samba, Tanuki Mambo czy też bardziej tradycyjne Pom Poko Tanuki Hayashi oraz Dance of Troublesome Times. Z kolei do najbardziej interesujących utworów należy Miraclous Wonder Music – hipnotyzująca, dziwaczna, elektroniczna ścieżka wzbogacona o saksofon i psychodeliczne wokale.

Problemów w trakcie odsłuchu nastręcza jednak długość poszczególnych utworów. Niektóre z nich trwają niekiedy niespełna minutę, a są i takie, których długość zamyka się w kilkunastu, bądź nawet kilku sekundach. Tak też można poddać w wątpliwość sens umieszczenia takich kompozycji jak Main Title, będące niczym innym, jak okrzykiem wojennym tanuków. Podobnież kilka innych ścieżek może irytować krótkich czasem trwania. Nie będzie więc chyba żadnym zaskoczeniem, jeśli napiszę, że najbardziej pamiętne kompozycje to te, który trwają dłużej, co pozwala słuchaczowi bardziej wczuć się w prezentowany na płycie materiał i czerpać przyjemność z jego słuchania. Świetnym dowodem na to jest rubaszne, poniekąd inspirowane muzyką country, Spring Joy.

Szopy w natarciu Shang Shang Typhoona to niewątpliwie jedna z najciekawszych koncepcyjnie partytur napisanych dla Studia Ghibli. Członkowie grupy doskonale posługują się dobrodziejstwami folkloru posiłkując się partiami na fortepian oraz elektroniką i w ten sposób ubarwiają za pomocą swojej muzyki świat tanuków. Oczywiście nie wszystko jest tutaj idealne. Samo wydanie pozostawia jednak nie co do życzenia, bowiem wielu odbiorców mogą irytować nierzadko króciutkie utwory. Również etniczne bogactwo jakim kipi recenzowana partytura, być może sprawi, że część miłośników filmowej ominie ją, w celu poszukiwania bardziej tradycyjnych brzmień. Niemniej jednak jeśli odpowiednio nastawimy się do tej muzyki, to powinna ona odwdzięczyć się nam dobrą zabawą w trakcie odsłuchu.

Najnowsze recenzje

Komentarze