Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Happening, the (Zdarzenie)

(2008)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 26-09-2013 r.

Karierę Nighta Shyamalana porównać możemy do wyczynu zawodowego skoczka na Wielkiej Krokwi. Najpierw niemrawy rozbieg zwiastujący raczej liche widowisko (Wide Awake), później wybicie i fantastyczny lot zbierający maksymalne noty (Szósty Zmysł, Niezniszczalny, Znaki). Niekorzystny wiatr rutyny sprawił jednak, że reżyser częściowo stracił kontrolę nad tym co robi, chwytając się dosłownie każdej metody, by ta przygoda nie zakończyła się twardym lądowaniem. Ostatnie projekty pokazują bowiem, że poza utartymi schematami oscylującymi wokół zaskakującego zakończenia, dobrze rokujący filmowiec nie ma już zbyt wiele do zaprezentowania. Jedną z tych średnio udanych produkcji było Zdarzenie (The Happening) opowiadające o Elliocie i jego rodzinie uciekającymi przez zbiorową histerią, której ostatecznym celem jest zapukanie do bram Świętego Piotra. Shyamalan bardzo powoli odsłania kolejne karty historii, wszystko po to, by ostatecznie zostawić widza z jednym fundamentalnym pytaniem. Jakim? O tym przekonamy się oglądając Zdarzenie. A moim zdaniem warto sięgnąć po ten film chociażby dla świetnie odnajdującej się w nim ścieżki dźwiękowej.

Pewne są tylko 3 rzeczy na tym świecie. Pierwszą jest śmierć, drugą podatki, a trzecią, że każdy kolejny projekt Shyamalana będzie ilustrował muzycznie James Newton Howard. Ten festiwal wzajemnego dogadzania sobie trwa już półtorej dekady i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek miało się zmienić w tej materii. Owszem, kondycja amerykańskiego kompozytora w niczym nie przypomina niezmordowanego Adama Małysza. Jak wielu kolegom z branży zdarzało mu się zabłysnąć ciekawą partyturą, by później odfajkować cały szereg zupełnie anonimowych tapet. Niemniej jednak rok 2008 zapisał się w karierze Howarda w sposób wyjątkowy. Oto bowiem światło dzienne ujrzała dosyć dobra kompozycja stworzona we współpracy z Hansem Zimmerem – Mroczny Rycerz – oraz zdecydowanie bijąca ją na głowę partytura do filmu Opór. W tak zwanym międzyczasie James Newton Howard znalazł chwilkę, by po raz kolejny stanąć u boku Shyamalana w krucjacie przeciwko filmowej sielance. W założeniach Zdarzenie nawiązywać miało do mrocznego i wisielczego nastroju znanego nam z Szóstego zmysłu i poniekąd się to udało. Może nie do końca pod względem wizualnym, ale specyficznego dusznego klimatu i wszechogarniającego poczucia grozy nie można odmówić temu widowisku. Czyja to zasługa? Na pewno nie reżysera.

Na wysokości zadania stanął kompozytor, który po raz kolejny postanowił sięgnąć do źródeł gatunku. Herrmannowski niepokój na którym bazował kultowy Szósty zmysł połączył z williamsową melancholią, dając nam kolejną po Osadzie intrygującą ilustrację.

Fakt, nie sposób nie zauważyć obecności ścieżki dźwiękowej, bo to właśnie ona nadaje filmowi Shyamalana głębszego sensu. Rzewne smyczki i liryczny fortepian kontrastowane z wybuchowymi frazami dobrze wtapiają się w ponurą wizję reżysera, kreując tym samym nastroje i wyostrzając czujność widza. Mimo tego nie umknie nam, że kompozytor po raz kolejny odmienia te wszystkie inspiracje przez wyuczone przypadki. Zabrakło więc jakiegoś świeższego spojrzenia na kino, w jakim obraca się Shyamalan… Także pewnego wyczucia w zakresie tematyki, która zdaje się równie ochoczo sięgać do klasyków gatunku. Pocieszającym wydaje się fakt, że większa część widzów będzie miała te rozterki w głębokim poważaniu. Ilustracja broni się swoją trafnością i to akurat każe wypowiadać się o dziele Jamesa Newtona Howarda w kategoriach sukcesu. Czy takim samym sukcesem okazał się album soundtrackowy wydany nakładem Varese Sarabande?

Część krytyków uważa że tak i na pewnych płaszczyznach idzie się z nimi zgodzić. 50-minutowy krążek wyczerpuje potencjał kompozycji, dając nam to, co dumnie nazwać możemy filarem happeningu Howarda. Na szczęście obyło się bez drakońskich cięć. Materiał wyjściowy poddano subtelnemu montażowi, dzięki czemu, miast na filmowej chronologii, winniśmy skupić się na podążaniu za myślą autora muzyki. Cóż, nihil novi w przypadku wydań ścieżek Jamesa Newtona Howarda. Pewnego rodzaju nowością jest natomiast suita zamykająca ten soundtrack. Złośliwi powiedzą, że poprzedzające je utwory śmiało można pominąć, bo i tak niespełna dziewięciominutowy track serwuje nam wszystko czego ucho zapragnie. Coś w tym jest, bowiem ciężar gatunkowy jakim obarczono partyturę zdecydowanie przemawia na niekorzyść tak zwanego „listening experience”. Miłośnik lekkich, nieobciążających szare komórki, melodii, będzie miał z tym soundtrackiem pod górkę. Dlatego już w tym miejscu zachęcam takowych do zmiany repertuaru. Z każdym utworem będzie bowiem coraz ciężej… i mrocznej.

Mroczności i ciemności nie przeszkodzą natomiast tym, którzy cenią sobie dobrze skonstruowany i mistrzowsko wykonany thrilling. James Newton Howard nie rozczarowuje pod tym względem, bo i lata doświadczenia zrobiły swoje. Już otwierający płytę Main Title daje obietnicę podróży przez dwa różne pod względem muzycznym światy. Z jednej strony przyjdzie nam przemierzać niezbyt rozległe równiny melancholii pokryte smutnymi, ale i pięknymi solówkami na wiolonczele. W głównej mierze będzie to jednak ciężka przeprawa przez herrmannowski sposób kreowania atmosfery grozy. Do realizacji tego zamierzenia posłużył kompozytorowi trzynutowy temat nawiązujący (świadomie lub nie) do podobnego w brzmieniu motywu z Bliskich spotkań Johna Williamsa. Howard poszedł tutaj na skróty wyrzucając dwie partie ze środkowej części tematu. Tak nakierowani zmierzamy ku nieuchronnej konfrontacji z dusznym i raczej ubogim w motywy, uderscore. Zanim jednak zapalimy znicz pokory na tym muzycznym cmentarzu, czeka nas kilka naprawdę emocjonujących fragmentów.

Do takowych zdecydowanie należy scena inaugurująca owe Zdarzenie, a zilustrowana utworem Central Park. Niespokojne smyczki towarzyszące wykonywanemu na waltorni tematowi, zwiastują, że za chwilę będziemy świadkami jakiejś tragicznej wizualizacji. Z każdą sekundą napięcie narasta, a muzyka przybiera charakter marszu, który w formie crescenda zmierza ku mocnemu finałowi. Takich ilustracyjnych perełek jest na albumie więcej. Nie zawsze jednak dają one o sobie znać w tak inwazyjny sposób. Z pewnością naszą uwagę przykuje You Can’t Just Leave Us Here, gdzie kompozytor z wielką gracją bawi się instrumentarium i różnymi technikami wykonawczymi. Mamy więc osadzone na etnicznych bębnach partie fortepianowe, do których po chwili dołączają siejące niepokój smyczkowe pizzicato oraz ponure dęciaki. A wszystko to dąży do kolejnej brawurowej ekspozycji tematu przewodniego.

Są to jednak chwilowe zrywy, których w żaden sposób nie można nazwać wzorem klasycznej muzyki akcji. Kompozytor unika tworzenia długich, skomplikowanych tekstur, gdzie dałoby się wyszczególnić płaszczyznę nośną (rytmikę) i melodyczną (rozbudowane aranże tematów). Partytura bardzo mocno związana jest z obrazem, co pod wieloma względami odbija się na szeroko pojętej słuchalności. Nawet w odniesieniu do tematu głównego James Newton Howard woli wysługiwać się techniką nakładania na siebie tych samych fraz (podobnie jak w Bliskich spotkaniach) aniżeli dążyć do klasycznego rozwijania motywu i wyprowadzania na jego podstawie kolejnych melodii. Daje się więc zauważyć pewnego rodzaju uproszczenia, których źródeł doszukiwałbym się także w tworzonych dla Christophera Nolana Batmanach. Howard stawia tym razem na bardziej klasyczne środki muzycznego wyrazu odnosząc się w ten sposób do kanonu gatunku.

Nie oznacza to jednak, że partytura do Zdarzenia pozbawiona jest charakterystycznego dla Amerykanina syntetycznego brzmienia. Zupełnie jak w poprzednich pracach, tak i tu pojawia się bardzo subtelna tekstura jeszcze bardziej zagęszczająca atmosferę (Rittenhouse Square, Abandoned House, Voices). Wszystkie te elementy w bardzo zgrabny sposób przedstawia nam suita końcowa. Dla leniwych jest to dobra alternatywa na szybkie i pozbawione ryzyka utonięcia w underscore, zapoznanie się z koncepcją Jamesa Newtona Howarda.

Ale czy jest to słuszna koncepcja? Na to pytanie każdy widz i słuchacz będzie sobie musiał odpowiedzieć indywidualnie. Moim zdaniem JNH wywiązał się ze swojego zadania całkiem dobrze. Przede wszystkim uratował film przed groźbą spłaszczenia go do serii mniej lub bardziej absorbujących scen. Przerysowana, wydawać by się mogło, muzyka, świetnie rekompensuje durne dialogi i specyficzne, trącące akademickim podejściem, zdjęcia. Martwi natomiast, że pomimo tak dużego rozeznania w gatunku i ogromnych możliwości, Howard ciągle zamyka swoje partytury w ciasnych ramach utartych schematów. Kolejne lata tylko pogłębią owe tendencje. Niemniej jednak ścieżka dźwiękowa do Zdarzenia wpisuje się grubą czcionką w filmografię amerykańskiego kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze