Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michiru Oshima

Hagane no renkinjutsushi (Fullmetal Alchemist)

(2003/2004)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 07-08-2015 r.

Dwaj nastoletni bracia, Edward i Alphonse Elric, są początkującymi adeptami sztuki alchemii. Wkrótce umiera ich matka. Wykorzystując swoją wiedzę, planują przywrócić jej życie. Naruszą w ten sposób podstawowe prawo rządzące alchemią, mówiące o tym, że nie można używać jej na ludziach. W wyniku nieudanego eksperymentu chłopcy zostają ukarani – Edward traci rękę i nogę, którą teraz zastępują mechatroniczne protezy. Natomiast ciało Alphonsa dematerializuje się, a jego dusza zostaje zamknięta zbroi. Bracia wyruszają w podróż, dzięki której uda im się zdjąć klątwę.

Tak właśnie przedstawia się zarys fabularny znanego serialu Full Metal Alchemist (Stalowy alchemik) Seijiego Mizushimy, pierwszego z tego uniwersum (parę lat później powstał prawdopodobnie jeszcze bardziej popularny Full Metal Alchemist: Brotherhood), który zrealizowany został w oparciu o trzy tomy tak samo zatytułowanej mangi Hiromu Arakawy. Serial, liczący 51 odcinków podzielonych na 4 sezony, doczekał się dystrybucji w wielu krajach na całym świecie, w tym także w Polsce.

Muzykę do produkcji Mizushimy napisała Michiru Oshima, druga po Yoko Kanno najważniejsza reprezentantka płci pięknej wśród kompozytorów muzyki filmowej z Kraju Kwitnącej Wiśni. Jedną z charakterystycznych cech twórczości Japonki, poza aspektami związanymi z jej stylem muzycznym, jest wykorzystywanie rosyjskich orkiestr symfonicznych, z którymi współpracuje już od lat 90-tych. I tak też muzykę do Full Metal Alchemist wykonała Moscow International Orchestra.

Soundtrack ukazał się na trzech albumach wydanych oddzielnie w półrocznych odstępach czasu. Z tego też względu mogłem się pokusić o „trylogię recenzencką” pracy Oshimy wystawiając każdemu z krążków osobne noty. Niemniej jednak, aby nie dzielić włosa na czworo (w zasadzie na troje) moją opinię dotyczącą tej muzyki zawrę w jednym tekście. Wszystkie płyty zawierają łącznie 90 utworów, z których zdecydowana większość została skomponowana przez Oshimę. Poza oryginalną ścieżką dźwiękową, na albumy trafiły także piosenki otwierające i zamykające odcinki (takowych kompozycji znajdziemy w sumie osiem). Poza tym pod koniec trzeciego woluminu usłyszymy między nimi legendarną 5. symfonię Ludwika Van Beethovena oraz dwie aranżacje jednego z najśliczniejszych utworów Fryderyka Chopina, dedykowanej Franciszkowi Lisztowi Etiudy E-dur op. 10 nr 3, zwanej niekiedy Tristesse. Wróćmy jednak do muzyki Oshimy, która naturalnie jest sednem niniejszego tekstu.

Jako że partytura została wykonana przez moskiewską orkiestrę, to nikogo nie powinno dziwić, że cudowna piosenka przewodnia Brothers (gdzieniegdzie podpisywana Bratja), śpiewana jest po rosyjsku. Śliczny wokal, prosta, ale cudna, jakby dzieciąca, melodia wiodąca i do wspaniała aranżacja, czyni Brothers najważniejszą muzyczną wizytówką franczyzy Stalowego Alchemika, a przecież muzykę doń komponowali jeszcze tacy uznani w branży twórcy, jak Taro Iwashiro i Akira Senju. Chwytliwość tej melodii połączona z popularnością serialu zaowocowała obsypaniem internetu dziesiątkami coverów rzeczonego tematu muzycznego, co pozwala okrzyknąć Brothers najpopularniejszą kompozycją w dorobku Oshimy.

Choć faktycznie Brothers można uznać za opus magnum tej kompozytorki, to jednak byłbym zdecydowanie bardziej powściągliwy w przyznaniu takiego statusu całej partyturze. Full Metal Alchemist to na pewno pozycja ciekawa i bogata w różne muzyczne smaczki, lecz nie ma co ukrywać, że na trzech albumach trwających łącznie ponad trzy godziny znajdziemy wiele mniej absorbującego materiału. Do niego należy zwłaszcza niemała ilość niezbyt wyszukanej muzyki lirycznej, a także akcji, która na dłuższą metę wydaje się być nieco nużąca i chociaż od strony technicznej reprezentuje jak najbardziej poprawny poziom, to jednak nie potrafi przy sobie zatrzymać uwagi słuchacza. Pewnym problemem jest także stosunkowo krótki czas trwania poszczególnych utworów. Z drugiej strony zaprezentowany na krążkach score jest całkiem różnorodny – mamy tu dynamiczne oraz liryczne kompozycje, trochę eksperymentów z elektroniką, zabawy z etniką oraz jazzem, a także underscore, bardziej pompatyczne ścieżki oraz marsze, które nasuwają na myśl ścieżki dźwiękowe Japonki skomponowane do serii filmów o Godzilli. Inna sprawa, że rzadko kiedy na każdej z tych płaszczyzn Oshima wychyla się ponad poziom solidnego rzemiosła.

Pozostaje żałować, że Japonka tak rzadko sięga po piękną melodię z utworu Brothers. W zasadzie poza wersją śpiewaną, usłyszymy ją tylko w dwóch instrumentalnych wariacjach oraz w kompozycji Solitude z drugiej płyty, gdzie pojawia się pod bardzo subtelną postacią. Nie jest jednak tak, że tylko do niej ogranicza się baza tematyczna. Poza niemałą ilością dodatkowych, skromnych melodii, występujących głównie w warstwie lirycznej, nad którymi rozwodzenie się byłoby przesadą, wyróżnia się przede wszystkim motyw głównej antagonistki serialu, Dante. Ten charakterystyczny temat muzyczny znakomicie rozbrzmiewa w aranżacji ze ścieżki Dante II, gdzie usłyszymy go w formie walca. Do tego możemy wskazać urokliwą, oniryczną melodię, którą w wersji śpiewanej znajdziemy w Transient Life. Nie możemy oczywiście także zapomnieć o podniosłym, heroicznym temacie z otwierającego pierwszy album The Way Home (pięknie rozbrzmiewającym w serialu). Ze względu na częstość występowania, to właśnie ten motyw, a nie pochodzący z utworu Brothers, możemy uznać za przewodni. Podobnież w serialu przydałoby się więcej spoiw tematycznych, albowiem to, co głównie łączy poszczególne odcinki, to głównie piosenki początkowe i końcowe.

Słynąca z klasycznego stylu komponowania Japonka, na potrzeby produkcji Mizushimy raz na jakiś czas porzuca wygodną dla siebie niszę na rzecz głównie elektronicznych eksperymentów, które odnoszą się do przedstawionego w serialu fantastycznego świata. Jednak poza ich wartością czysto eksperymentalną, raczej niewiele one wnoszą podczas odsłuchu, no może poza jednak pewnym rozdrażnieniem odbiorcy nieprzygotowanego na tego rodzaju brzmienia. Pewnym problemem są też niezbyt oryginalne piosenki nieskomponowane przez Oshimę, które nie dorastają do pięt znakomitemu Brothers.

Wnioski nasuwają się same. Najdogodniejszą formą prezentacji muzyki Oshimy do Fullmetal Alchemist byłoby wydanie skupiające najważniejsze idee muzyczne. Na pewno trzy krążki to zdecydowanie za dużo dla statystycznego miłośnika muzyki filmowej, aczkolwiek musimy pamiętać, że mamy do czynienia z 51-odcinkową produkcją, co poniekąd tłumaczy tak przepastne wydawnictwo. Fullmetal Alchemist Michiru Oshimy to partytura solidna, czasem może nieco rzemieślnicza, ale potrafiąca zrewanżować się odbiorcy kilkoma dobrymi tematami pobocznymi oraz znakomitą piosenką Brothers, do której wracam bardzo często.

Inne recenzje z serii:

  • Fullmetal Alchemist: Conqueror of Shambala
  • Fullmetal Alchemist: Brotherhood
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze