Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jan A. P. Kaczmarek

Hachiko: A Dog’s Story (Hachi)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 31-03-2010 r.

„Kto wie, może niedługo o Kaczmarku usłyszy cały świat i stanie się symbolem muzyki filmowej jak John Williams, czy nieżyjący już Jerry Goldsmith” – tak pisał w roku 2004 mój redakcyjny kolega Tomek Goska, przy okazji recenzji oscarowej ścieżki Jana A.P. Kaczmarka do Marzyciela. Minęło kilka lat i co? Cały świat usłyszał o Kaczmarku? Stał się on ikoną gatunku, albo przybliżył się do tego? Niestety, nic z tych rzeczy. Zamiast podbijać Fabrykę Snów, Kaczmarek angażował się w kino raczej niszowe, często europejskie czy nawet polskie. Czego tam szukał? Artystycznej swobody? Inspiracji? Patrząc na jego ostatnie projekty trudno uwierzyć, by udało mu się je tam znaleźć.

Hachiko: A Dog’s Story choć jest filmem amerykańskim z hollywoodzkimi aktorami, wpisuje się w ten trend kina niszowego, które wybrał sobie nasz rodak. W przeciwieństwie jednak do polskich filmów, które ilustrował Kaczmarek, ten jest nie tylko autentycznie niezły ale i w swojej kameralności posiada taką narrację i przekazuje tyle emocji, że staje się idealnym projektem dla wrażliwego kompozytora, twórcy europejskiego, kogoś z zacięciem artystycznym, a nie tylko muzycznego wyrobnika. Nieskomplikowana, autentyczna opowieść o psie, który po śmierci właściciela przez lata wyczekiwał wiernie na niego na dworcu kolejowym, została przez znanego z Co gryzie Gilberta Grape’a reżysera Lasse Hallströma bardzo elegancko przetransponowana z realiów japońskich w amerykańskie i opowiedziana w niezwykle wzruszający sposób. Swoje dokłada tu Kaczmarek a jego ścieżka bardzo ładnie wkomponowuje się w obraz, dodając nierzadko emocji, choć raczej w subtelny sposób, bez uciekania się do niepotrzebnego melodramatyzmu.

Niestety już w filmie czuć to, co jest jednym z głównym problemów Hachi’ego, czyli brak oryginalności. Muzyka brzmi niezwykle ładnie, ale już temat główny, tak ślicznie wyeksponowany w sekwencji, która prowadzi do pierwszego spotkania tytułowego szczeniaka z granym przez Richarda Gere’a bohaterem, brzmi jak „ale to już było”. Co prawda Kaczmarek nie idzie drogą Jamesa Hornera i nie kopiuje tematów z poprzednich swoich prac, ale prościutkie melodie wygrywane na fortepianie przez znakomitego Leszka Możdżera, brzmią jak kalki z wcześniejszych spotkań kompozytora z pianistą. Na dodatek, tak jak tekst odbity przez kalkę blaknie, tak i efekty kolejnego spotkanie dwóch muzyków wypadają dość blado w porównaniu z Niewierną czy Marzycielem. Leszek Możdżer choć zostawia swój wyraźny ślad w tej muzyce, to nie potrafi zrobić z nią tego, co w wyżej wymienionych kompozycjach, gdzie kreował ich jakość, wynosił na wyższy poziom artyzmu i emocji. Tutaj jego wariacje są zbyt oczywiste, zbyt poprawne, bez większej werwy. Partiom Możdżera nie można odmówić wprawdzie klasy ani uroku, ale moim zdaniem to już nie to.

Aby zakończyć narzekanie, dodać trzeba jeszcze, że muzyka na albumie jest dość jednostajna i monotonna. Zatem osoby, które nieszczególnie gustują w tym stylu i na dodatek nie widziały filmu, mogą już po kilkunastu minutach obcowania z soundtrackiem odczuwać znużenie. Jednakże trzeba od razu oddać Kaczmarkowi, że jest to płyta niezwykle równa. Nie ma tu fragmentów, które są zbędnym balastem i które są typową ilustracją, ciężkostrawną w oderwaniu od obrazu (osobiście wyrzuciłbym bonusowe poszczekiwania psiego bohatera, ale najwyraźniej Japończycy darzą go aż taką sympatią, że zdecydowali się na ich umieszczenie na końcu krążka). Motywy przewijające się przez score są może nieskomplikowane i dość minimalistyczne wręcz, ale niewątpliwie bardzo urokliwie. Zwłaszcza dla osób, które widziały film, te najważniejsze wydadzą się całkiem chwytliwe i godne zapamiętania. Mowa tu przede wszystkim o temacie głównym, raz przedstawianym w bardziej dynamicznej, bardziej optymistycznej aranżacji (Japan), a innym razem w smutnej, nostalgicznej (Goodbye), w której Możdżera w istotny sposób wspomaga drugi solista na tej płycie, czyli wiolonczelista Marek Szpakiewicz. Uwagę przykuć mogą też fragmenty związane z profesją głównego ludzkiego bohatera, który jest nauczycielem muzyki i komponuje utwory pod występy taneczne. Utwory ze słówkiem „dance” w tytule nie wyróżniają się jednak stylistycznie od reszty i utrzymane są w tych samych delikatnych, kojących klimatach.

Wydany póki co tylko w Japonii Hachiko: A Dog’s Story został przyjęty bardzo różnie. Słuchacze nieszczególnie przepadający za stylem Kaczmarka reagowali na ten score ziewaniem, z kolei fani polskiego kompozytora przyjęli soundtrack z wielkim entuzjazmem, wskazując na niewątpliwy urok nut płynących z fortepianu Możdżera i wiolonczeli Szpakiewicza, delikatnie wspomaganych Orkiestrą Polskiego Radia. Starając się zachować względny obiektywizm przyznać muszę rację tym drugim, że ładna to muzyka, przyjemna, subtelna, ale z drugiej strony momentami jak dla mnie za mało angażująca słuchacza. Miła to kompozycja na wieczór i wyciszenie i dostałaby ode mnie mocną czwórkę, ale gdyby powstała jakieś 8-9 lat wcześniej. Znając Niewierną, znając Marzyciela i znając kilka następnych prac Kaczmarka jakoś nie mam ochoty wystawiać takiej noty Hachi’emu. Cenię bardzo i naszego zdobywcę Oscara, i Leszka Możdżera, ale chyba czas najwyższy, by panowie rozstali się na czas jakiś i spróbowali sił w innym towarzystwie. Niech Możdżer zagra dla innego kompozytora muzyki filmowej a Jan A.P. Kaczmarek niech sięgnie po innego solistę, niech oprze score o inny instrument jak fortepian. Współpraca tego duetu co prawda gwarantuje niezłe, poprawne prace, ale… Stojąc w miejscu, nigdzie się przecież nie dojdzie.

Najnowsze recenzje

Komentarze