Ennio Morricone

Giu la testa (Garść dynamitu) 2

(1971/2005)
Giu la testa (Garść dynamitu) 2 - okładka
Dominik Chomiczewski | 08-11-2018 r.

Sergio Leone długo żegnał się ze spaghetti westernami. Najpierw Dobry, zły i brzydki miał być jego ostatnim filmem w tym gatunku, lecz intratna oferta z Hollywoodu sprawiła, że dwa lata później nakręcił pamiętne Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Później pracował nad scenariuszem westernu osadzonego w realiach rewolucji meksykańskiej, nie będąc jednak związanym z projektem jako reżyser. Za kamerą tego obrazu miało stanąć wielu filmowców, w tym podobno nawet Sam Peckinpah, lecz wcielający się w główne role Rod Steiger i James Coburn wymusili na producentach, aby zaangażowano jednak Leone. Tak o to włoski reżyser zrealizował swój ostatni western, a zarazem przedostatni film dorobku, Garść dynamitu.

Nie był to jednak ostatni western Ennio Morricone, etatowego kompozytora Leone. Maestro miał przed sobą jeszcze co najmniej kilka tego typu filmów, choć trzeba przyznać, że po Garści dynamitu żaden z nich nie osiągnął już międzynarodowego rozgłosu (celowo pomijam Nienawistną ósemkę Quentina Tarantino). Angaż przy tej produkcji okazał się ważny dla Morricone z jednego względu. Otóż to właśnie z powodu pracy nad Garścią dynamitu zmuszony był odrzucić jedną z najważniejszych ofert w swoim życiu, ofertę zilustrowania legendarnej Mechanicznej pomarańczy Stanleya Kubricka. Morricone do dziś bardzo żałuje, że nie mógł pracować nad tym filmem, choć jednocześnie zawsze podkreśla, jak istotne znaczenie miała dla niego lojalność wobec Leone. No i nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo ścieżka dźwiękowa z Garści dynamitu dostarcza garści chwytliwych tematów.

Film opowiada o dwójce mężczyzn, irlandzkim dynamitardzie i prostackim rabusiu, którzy zostają wzięci za bohaterów meksykańskiej rewolucji. Obydwaj bohaterowie doczekali się własnych idei muzycznych. Najpierw skupimy się na pierwszym z wymienionych jegomościów, bo to właśnie jemu zostaje poświęcony tytułowy utwór. Zadziwiające, ile różnych pomysłów, związanych z okraszaną postacią, udało się tutaj zastosować. Wszystko rozpoczyna się od szybkich akordów smyczków i krótkiego motywu blach. Następnie dołącza gwizdana melodia, a także wyśpiewywane falsetem słowo „sean”, nawiązuję do drugiego imienia tegoż bohatera. To prowadzi do wybuchu (to chyba dobre określenie, biorąc pod uwagę, że Mallory to spec od dynamitu) najważniejszego motywu, pięknej melodii, rozpisanej najpierw na smyczki, a później na niezawodny wokal Eddy Dell’Orso. Tak jak włoska diva w Pewnego razu na Dzikim Zachodzie za pomocą swojego sopranu oddawała kobiece piękno, tak tutaj jej udział ma zupełnie inny charakter. Jej głos służy podkreślaniu wspomnień Mallory’ego, czasem pełnych radosnych chwil, czasem także tragicznych i dramatycznych (gdzie działa jako kontrast do ekranowych wydarzeń). Tym samym marzycielski sopran Dell’Orso funkcjonuje jako swoisty wyróżnik retrospekcyjnych sekwencji. Cała kompozycja utrzymana jest w lekkiej, trochę wręcz humorystycznej atmosferze, ale jednocześnie bije z tych nut subtelny komizm, optymizm, elegancja, ale także i tęsknota. Balans pomiędzy tymi, jakże niekiedy odległymi od siebie, emocjami ukazuje całą wyjątkowość omawianego tematu głównego.

Do tego samego bohatera Morricone odnosi się również w dziewięciominutowym Invenzione per John, utworze, w którym bodajże po pierwszy na tak dużą skalę zastosował technikę nakładania na siebie różnych ścieżek (różnych partii nagrywanych osobno). Morricone pragnął w ten sposób podkreślić złożoność postaci Johna Seana Mallory’ego. Przewijają się tutaj pomysły melodyczne znane z kompozycji, która była przedmiotem poprzedniego akapitu, przy czym Invenzione per John utrzymane jest w bardziej nastrojowej atmosferze, co też osiągane jest min. dzięki spokojnej rytmice i rozmywającym się smyczkom.

Z Juanem Mirandą, wspomnianym rzezimieszkiem, związany jest natomiast temat z Marcia Degli Accattoni. Morricone stosuje tutaj charakterystyczny, niski, w założeniu komiczny dźwięk, który sprawnie ironizuje grubiańskiego, prymitywnego, ale i rubasznego bohatera. Motyw przyjmuje konwencję marszową, sam w sobie natomiast jest chwytliwy i sympatyczny, a jego komediowy wymiar podkreśla wplecenie Eine Kleine Nacht Musik Wolfganga Amadeusza Mozarta (w ścieżkach dźwiękowych ze spaghetti westernów Morricone często cytował klasykę). Przyznam się szczerze, że nigdy nie byłym fanem tego tematu, trochę mnie wręcz denerwuje, choć trudno mu odmówić łatwości, z jaką wpada w ucho. Nie mogę się jednak też oprzeć wrażeniu, że zastosowana przez Morricone aranżacja, w tym to specyficzne 'bekanie’, trochę już trąci myszką.

Poza melodiami Mallory’ego i Mirandy znajdziemy także, ceniony przez samego Morricone, piękny, kojący motyw z Mesa Verde. Tematami stoi zresztą prawie cała partytura, choć zdecydowana większość z nich wywodzi się od pomysłów stworzonych dla filmowego dynamitarda (np. Scherzi A Parte i Dopo L’Esplosione). Jakkolwiek towarzyszą one nam prawie od początku do końca albumu, a przerywników w postaci ilustracyjnego undercore’u nie znajdziemy prawie wcale, tym samym score, także dzięki specyfice owych tematów, nabiera generalnie lekkiego wydźwięku. Wtręt jest właściwie jeden, to utwór Rivoluzione Contro, oparty na ciężkich dysonansach, ocierających się wręcz o industrializm (być może inspiracją dla Morricone był powolny tank, którym posługuje się meksykańska armia). Wielu odbiorców powie, że to dobrze, że muzyka unika takich trudnych w odbiorze fragmentów, niemniej mi właśnie trochę brakuje (oczywiście, też bez przesady) tego typu modernistycznych zabiegów, które wprowadziłyby nieco zróżnicowania do tej generalnie przystępnej, skaczącej po kilku melodiach partytury.

Przez lata ścieżka dźwiękowa z Garści dynamitu dostępna była zazwyczaj pod postacią około 50-minutowego soundtracku. W 2005 roku wytwórnia Cinevox dotarła jednak do sesji nagraniowej i opublikowała dwupłytowe wydawnictwo. Na pierwszym krążku znalazł się materiał znany z poprzednich edycji, natomiast na drugi trafiły utwory dodatkowe, czyli prawie godzina dodatkowego materiału. Niestety są to jedynie kolejne aranżacje i wariacje tematów znanych z podstawowych wydań. Nie znajdziemy tu praktycznie żadnych nowych pomysłów, co sprawia, że poza amatorami tej partytury raczej mało kto będzie chciał się bawić w doszukiwanie się różnic pomiędzy poszczególnymi ścieżkami (choć wersja tematu Mirandy zaaranżowana na modłę Farewell to Cheyene z Pewnego razu na Dzikim Zachodzie zwraca na siebie uwagę). Z drugiej strony, amatorów Garści dynamitu jest pewnie wcale niemało, to też obecność na rynku wersji Cinevox jest warta odnotowania.

Garść dynamitu cieszy się najmniejszą popularnością ze wszystkich sześciu filmów wspólnie zrealizowanych przez Sergio Leone i Ennio Morricone. Podobnie zdaje się wyglądać sprawa, jeśli chodzi o aspekt muzyczny tychże produkcji, nawet mimo tego, że to właśnie temat główny z recenzowanej pracy jest stałym bywalcem koncertów Morricone, w przeciwieństwie do motywów z pierwszych dwóch części „trylogii dolarowej”. Muszę jednak powiedzieć, że także mi, pomijając może piękny, tytułowy utwór, najrzadziej zdarza się wracać do tej partytury. W ujęciu całościowym nie ma w sobie tyle głębi i emocji, co późniejsze Dawno temu w Ameryce, ani tyle przebojowości i charakterystyczności, jak wcześniejsze soundtracki z westernów Leone. Niemniej ciągle mówimy tu o bezsprzecznie świetnych pracach. To, że jedna z nich wypada słabiej od reszty, nie czyni jej kiepskim dziełem. Wprost przeciwnie, Garść dynamitu to wciąż dzieło na poziomie nie osiągalnym dla wielu kompozytorów.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.