Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trent Reznor, Atticus Ross

Girl With The Dragon Tattoo, the (Dziewczyna z tatuażem)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 26-01-2012 r.

Analiza konsekwencji.

Kiedy gwiazdy szeroko pojętej muzyki rozrywkowej zabierają się za ilustrację filmu, konsekwencje tego działania są raczej łatwe do przewidzenia. Przede wszystkim więcej się o tym mówi, aniżeli jest tego warte. Ubiegłoroczna gala Oscarowa wybitnie pokazała, że nawet szanowne grono starych wyjadaczy może dać się oszukać hochsztaplerskim sztuczkom ludzi, którzy o roli muzyki w filmie wiedza tyle co nic. No ale sztuka ponoć nie wymaga obszernych instrukcji obsługi, bo każdy może ją interpretować na dowolny sposób. Nie dziwne zatem, że po ubiegłorocznym szumie, duet kompozytorski Trent Reznor i Atticus Ross zamknął się w swoim studiu po raz kolejny i za pomocą gitar, kilku wtyczek i wirtualnych instrumentów, tworzył muzyczny zewłok, który i tak już na starcie okrzyknięto w niektórych środowiskach „megakultem”. Czymże gatunek muzyki filmowej sobie zawinił, aby tak mocno go upadlać?

Na to pytanie odpowiedzieć mogą tylko hollywoodzcy decydenci, którzy tak ochoczo angażują do współpracy ludzi o wątpliwych zdolnościach ilustratorskich. Wydawać by się mogło, że David Fincher należy do grona tych roztropniejszych twórców. Wszak wieloletnia współpraca z Howardem Shorem przyniosła mu kilka naprawdę dobrych filmów. Aż łezka kręci się w oku, gdy przypominam sobie Grę, Siedem, czy chociażby stworzony wraz z Alexandre Desplatem Ciekawy przypadek Benjamina Buttona. A potem przyszedł The Social Network… Popularność tego filmu, jakkolwiek uzasadniona, zupełnie nie współgra z jego muzycznym wizerunkiem. To, co stało się udziałem duetu kompozytorskiego R&R spokojnie nazwać mogę bohemą tradycyjnej, opartej na tematach i pewnych schematach, ilustracji filmowej. Żeby nie było tak wesoło, rok później muzycy ci zaangażowani zostali do kolejnego, brzemiennego w skutki projektu…

Podjęcie się ekranizacji pierwszej części kultowej trylogii Stiega Larssona, Millennium, miało zagwarantować Daviowi Fincherowi kolejny komercyjny sukces. Poprzeczka wisiała bardzo wysoko, wszak „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to światowej klasy bestseller posiadający wielu fanów na całym świecie. Szczerze powiedziawszy miałem bardzo duże obawy zabierając się za ten film, wiedząc, że nawet w rodzimej Szwecji, gdzie podjęto próbę ekranizacji całej trylogii, efekt tych działań daleki był od zadowalającego. Fincher wybrnął z tej sytuacji stosunkowo wiernym odwzorowaniem treści narzuconych przez Larssona. Czy jednak poczuł klimat tego opowiadania? Tutaj byłbym daleki od hurra-optymizmu. Film Dziewczyna z tatuażem jest co prawda mroczny, ale kreacje głównych bohaterów, a nade wszystko Lisbeth Salander, nie przystają do literackiego pierwowzoru. Gdyby wgłębić się w całokształt tego, co popełnił Fincher, okazałoby się, że jego wizja powieści Larssona jest tylko wodą na młyn komercyjnych zapędów studia filmowego Columbia. Jakże więc poważnie traktować muzykę do tego dzieła?

Spędziliśmy około 6 tygodni pracując bez presji obrazu, bez punktu odniesienia, po prostu tworząc rzeczy, które naszym zdaniem mogłoby odnaleźć się w tym filmie…



Myślę, że kwestię zatrudnienia do projektu Reznora i Rossa zamknąć można w kategoriach prestiżu, jakim bez wątpienia mógłby być wielki „come back” tego oscarowego duetu. Panowie ci, choć znani i cenieni w gatunkach z których wyrośli, w świecie muzyki filmowej są tylko bawiącymi się konwencją, szczawikami. Członkowie grup Nine Inch Nails i 12 Rounds niewiele mogli zaoferować Fincherowi poza dark ambientem i kolejną porcją eksperymentów na polu industrialu. I wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby takowe podejście próbowali nadrobić przynajmniej odrobiną chęci wczucia się w obraz. Ale jak tutaj wczuć się w obraz, kiedy większość utworów powstaje zanim jeszcze nakręcony materiał zapozna się ze stołem montażowym? Zadziwiające jaką pokręconą logiką kierują się obecnie gwiazdy w Hollywood! I czy w takiej sytuacji wypada się jeszcze dziwić, że sformułowanie „ścieżka dźwiękowa” ulega systematycznej deprecjacji na rzecz innego, dosyć niebezpiecznego dla gatunku zwrotu – sound design’u?

Naszym punktem wyjścia było stworzenie pejzażu muzycznego… tekstur brzmiących bardziej jak sound design, aniżeli muzyka…

Fragment wywiadu udzielonego portalowi SoundWorks Collection to kubeł zimnej wody wylewany na gorące głowy wszystkich entuzjastów elektronicznej rewolucji w muzyce filmowej – wszystkich, którzy w teksturach dźwiękowych widzą następcę tradycyjnego, metodycznego podejścia do sztuki ilustracji filmowej. Czy można namalować pejzaż będąc ślepym od urodzenia? Można, ale jest to zadanie niezwykle trudne. Tak samo trudne wydaje się stworzenie dobrego pejzażu muzycznego nie mając, poza scenariuszem i książką, większego punktu odniesienia. Efekty tego wszystkiego podziwiać można już w pierwszych minutach Dziewczyny z tatuażem, gdzie mroczny i posępny klimat muzyki Reznora i Rossa rozmija się ze scenami afery Wennerströma. A takich sytuacji na przestrzeni ponad 2,5-godzinnego filmu Finchera jest co niemiara. Tylko na palcach u jednej ręki mogę wyszczególnić sytuacje, w których owe designerskie podejście sprawdza się całkiem dobrze. Będzie to na przykład scena, w której Lisbeth Salander doszukuje się koneksji pomiędzy morderstwami z przeszłości, a osobą Gottfrieda Vangera. Oczywiście twierdzenie to obarczone jest pewnym marginesem błędu, jakim może być tutaj moje staroświeckie podejście do tematu sztuki. Są przecież głosy nawet wśród naszych rodzimych krytyków, że muzyka Reznora i Rossa sprawuje się w filmie wręcz genialnie. Jeżeli zatem Dziewczynę z tatuażem okrzykniemy geniuszem w swoim gatunku, to jak potraktować należy Księgę ocalenia, która właściwie otworzyła Atticusowi Rossowi drogę do Hollywood?


A soundtrack for daydreams.



Cofnijmy się na chwilę do roku 2008. Światło dzienne ujrzał wtedy inny wspólny projekt Reznora i Rossa – album Ghosts I-IV wydany jeszcze pod szyldem grupy Nine Inch Nails. Projekt w założeniu był prosty, aczkolwiek bardzo kontrowersyjny. Na cały proces twórczy artyści dali sobie około 10 tygodni i cokolwiek, co po tym czasie zdoła im się skomponować, zostanie opublikowane w formie EPki. I takim oto sposobem powstało łącznie 36 bardzo osobliwych utworów rozmieszczonych na czterech minialbumach. Nieodzownym elementem tego projektu był tzw. „festiwal filmowy”, który polegał na podarowaniu użytkownikom YouTube’a swobody wizualnej interpretacji zawartości tego albumu. Efekt był piorunujący. Do tej pory swoje prace nadesłało grubo ponad 6 tysięcy fanów, a ich liczba stale rośnie. Czemu o tym mówię? Z prostej przyczyny. Nie trudno domyślić się, że Dziewczyna z tatuażem była złotą szansą na ponowne dokonanie takiego eksperymentu. Jeżeli ktokolwiek ma wątpliwości co do słuszności tych spostrzeżeń, to niech sięgnie po oba albumy i dokona własnego porównania.

Mając pełną świadomość tego, jak potraktowali swoje zadanie Trent Reznor i Atticus Ross, kwestię wypuszczenia na rynek trzypłytowego albumu soundtrackowego spokojnie nazwać mogę jednym z największych skandali wydawniczych roku 2011. Nie trzeba być wybitnym researcherem, jak Mikael Bloomkvist, czy Lisbeth Salander, aby dojść do wniosku, że prezentowanie prawie trzech godzin materiału muzycznego, mimo artystycznych zapędów twórców, to istne kuriozum. W sytuacji, gdy mamy do czynienia z budowaniem tekstur dźwiękowych, a nie klasyczną kompozycją ze wszystkimi jej cechami, logika takiego postępowania jest jeszcze bardziej pokręcona. Jakikolwiek aspekt kolekcjonerski również nie odgrywa tutaj większej roli, gdyż album sam w sobie jest raczej ubogi w treść pozamuzyczną. Do kogo więc kierowane jest to wydanie? Cóż, Trent Reznor – właściciel wytwórni The Null Corporation odpowiedzialnej za soundtrack do Dziewczyny z tatuażem – wie jak ukontentować swoich fanów. A gdzie tutaj miejsce dla zwykłego popcornożercy?



– Masz już sporo tatuaży. Jesteś pewna, że chcesz mieć jeszcze jeden?

– Tak. Ma mi o czymś przypominać.

Bynajmniej nie przemawia przeze mnie fanatyczny wielbiciel brzmień orkiestrowych, wszak moja kolekcja płyt nie odcina się od ambientu lub industrialu. Niemniej, tak jak już wspominałem przy okazji recenzji ścieżki dźwiękowej do Epidemii strachu, tego rodzaju muzyką trzeba umieć się posługiwać, tym bardziej, gdy tworzy się coś pod film. Chęć budowania klimatu kosztem podstawowych aspektów funkcjonalnych nie jest tutaj żadnym usprawiedliwieniem – ani dla duetu kompozytorskiego, który popełnił tę pracę nie mając nawet elementarnej wiedzy w dziedzinie ilustracji, ani dla wydawcy (czyli Reznora we własnej osobie) bezmyślnie upychającego ten materiał na krążki.



Żeby nie pluć jadem bezpodstawnie cofnijmy się znów o kilka lat wstecz i spójrzmy na szwedzką próbę adaptacji kultowej książki Larssona. Za muzykę do pierwszej odsłony trylogii Millennium odpowiedzialny był mało komu tutaj znany Jacob Groth. Owszem, w przeciwieństwie do duetu R&R miał on pewne doświadczenie w branży, ale nie ono ukształtowało ostatecznie partyturę do Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet. Nie uczyniła tego również roztropność w angażowaniu środków muzycznego wyrazu, ale stosunkowo dobre rozumienie melodii i rozgraniczenia jej udziału od utylitarnego aspektu ścieżki dźwiękowej. Oryginalność tego produktu pozostawia wiele do życzenia, ale sposób, w jaki Groth zbudował napięcie powinien być relikwią dla muzyków z Nine Inch Nails oraz 12 Rounds. Relikwie te powinni oni umieścić w monstrancji i adorować za każdym razem, kiedy ich dusze zacznie plamić grzech nieposłuszeństwa względem filmowych treści.


Słuchacze, którzy nienawidzą fuszerki.



Zwyczaj recenzencki nakazuje, ażeby przesłuchać soundtrack co najmniej ze 3 razy zanim napisze się cokolwiek na jego temat. Uporanie się nawet z jednym przesłuchaniem było dla mnie nie lada wyzwaniem, ale bez obaw, odrobiłem swoją pańszczyznę. Trochę to zajęło, ale udało mi się dotrwać do końca albumu nawet 4 razy! Na raty co prawda, ale w ramach rekonwalescencji po tej traumie nie omieszkałem odbyć później całonocny maraton z twórczością prawdziwych mistrzów gatunku! I jakie wnioski nasunęły się po tym doświadczeniu? Cóż, moje monitory odsłuchowe dawno nie zaznały takiej bryndzy w warstwie melodyjnej i ubogim brzmieniu. Natomiast ograniczony subiektywnymi preferencjami, mózg, na ogół nie był w stanie doszukać się większej logiki w zestawianych ze sobą, powtarzających stałe frazy, samplach. Jakież było moje zdziwienie, gdy oglądając film okazało się ponadto, że blisko 1/3 zaprezentowanego na albumie materiału, to utwory niewykorzystane. Poczułem się wtedy jak dziecko, któremu powiedziano, że Święty Mikołaj nie istnieje… Z tą różnicą, że muzyka do Dziewczyny z tatuażem nie była dla mnie żadną miłą świąteczną niespodzianką.



Poczcie krzywdy wyrządzonej tym albumem wiąże się przede wszystkim z niespełnionymi nadziejami. Nadziejami, jakie podsycał skuteczny w tym przypadku PR oraz dynamiczne wejście w pierwsze minuty soundtracku. Jakkolwiek ciekawy cover piosenki Zeppelinów, Immigrant Song (towarzyszący nieco przydługiej czołówce filmowej), nijak się ma do treści płynących z dalszej części ścieżki dźwiękowej. Sama idea ścisłego zespolenia ze sobą efektów dźwiękowych z teksturą muzyczną już na starcie dała mi przeświadczenie o tym, jakiego rodzaju brzmienia należało się tutaj spodziewać. Mimo tego nie byłem w stanie wytłumaczyć czemu utwory Reznora i Rossa brzmią tak dziwnie – niczym industrialne fugi pozbawione elementu polifonicznego. Nie byłem w stanie tego pojąć, dopóki nie odświeżyłem sobie wspomnianego wyżej, bazującego na eksperymentach, albumu Ghosts I-IV. Jeżeli taki był właśnie zamysł kompozytorów, to bez wątpienia udało im się stworzyć w gatunku coś oryginalnego, nowego. Nie trzymającego się zupełnie kupy, ale odstającego od modelowego wykorzystania stacji roboczej w procesie tworzenia muzyki filmowej. Z drugiej strony nie trudno się domyśleć, że te pseudoartystyczne zabiegi to nic innego, jak błądzenie po omacku w poszukiwaniu recepty na względny brak doświadczenia w przemyśle filmowym.



Is Your Concept Strong Enough?

Nawet głupek bezmyślnie stukający w klawiaturę syntezatora w pewnym momencie dojdzie do wniosku, że łącząc ze sobą kilka nutek da się stworzyć całkiem przyjemny dla ucha miszmasz. Nie nazwałbym na pewno głupkiem ani Trenta Reznora ani Atticusa Rossa, bo o muzyce stricte rozrywkowej mają oni rozległe pojęcie. Obaj panowie bardzo często zresztą posiłkują się swoimi doświadczeniami z przeszłości, mimo iż zarzekają się, że do tamtych lat nie chcą już powracać. Cóż, zamiłowanie do industrialnego rocka niełatwo wyplenić, a przy odpowiednim tłumieniu szwankującej nieco fantazji i załączeniu zdroworozsądkowego myślenia, panowie ci byli w stanie wyprodukować na potrzeby Dziewczyny z tatuażem kilka całkiem zgrabnie brzmiących utworów. Grono takowych zasila na przykład kończąca ten album piosenka Is Your Love Strong Enough? Jest to nic innego, jak kolejny cover odkurzony i odświeżony z polecenia Davida Finchera, ale za to fenomenalnie brzmiący na płycie. Szkoda, że takich momentów jest tu jak na lekarstwo. Owszem, mamy po drodze świetnie zaaranżowane, rozwijające się z każdą minutą, Oraculum, nie zabrakło również klimatycznego She Reminds Me Of You, czy dynamicznego An Itch. Do gustu przypadła mi także melodia z A Pair Of Doves oparta na szeregu kontrapunktów z żeńskim wokalem w tle. Mniej spektakularnie, ale równie ciekawie, prezentuje się natomiast What If We Could, który przedstawia typowy ambient z ładnym fortepianowym tematem w tle. No ale jak na trzygodzinny album to trochę za mało, nie sądzicie?



Wiele krytycznych słów padło już w tej recenzji pod adresem Trenta Reznora i Atticusa Rossa. Cóż, długość albumu zobligowała mnie poniekąd do tej szczególnej wylewności. Słusznej, czy nie – osądźcie to sami. Gdybym jednak miał dokonać ostatecznej oceny ścieżki dźwiękowej do Dziewczyny z tatuażem powiedziałbym, że jest to twór przekombinowany, niezbyt spójny i ukierunkowany głównie na tworzenie tekstur. Sorry Reznor, ale dziewięciocalowym gwoździem nie przybijesz na siłę muzyki do filmu. Jeżeli tak ma wyglądać soundtrack przyszłości, to najwyższy czas zacząć rozglądać się za innymi fascynacjami muzycznymi.

Najnowsze recenzje

Komentarze