Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christopher Young

Ghost Rider

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 23-06-2007 r.

We współczesnej kinematografii, gdzie bariera pomiędzy prawdą, a fikcją rozmywa się na płaszczyźnie modyfikowanych przez grafików komputerowych pikseli, wszystko wydaje się możliwe. Stwarza to olbrzymie możliwości dla kina rozrywkowego, którego przedstawiciele prześcigają się w nadawaniu swoim obrazom oryginalnych i niepowtarzalnych form wizualnych. A polem do tego popisu zdają się być między innymi ekranizacje popularnych opowieści komiksowych. O ile efekty specjalne pozostają środkiem do opowiedzenia pewnej historii, o tyle ich wagi nie powinno się podważać. Jednakże, gdy stają się celem samym w sobie, to oznaka, że coś tu jest nie tak. Oglądając najnowsze dzieło tego pokroju, Ghost Rider, nie ominęło mnie wrażenie, że reżyser, Mark Steven Johnson, oparł swój film właśnie na wizualności, zupełnie nie troszcząc się o jego fabułę. Komiks Marvella sam w sobie nie stwarzał zresztą możliwości, by wywindować jakoś tą produkcję ponad poziom sztampowej, taniej rozrywki. Ale gdzie diabeł nie może, tam… kompozytora pośle.

Z tego całego filmowego przedsięwzięcia najbardziej przemawiającą do mnie wydaje się być sfera muzyczna. Rzecz jasna nie ratuje ona cudownie filmu od gatunkowej niszy, bowiem na niej samej odciśnięte jest głębokie znamię komercyjnej prozaiczności. W przeciwieństwie jednak do pozostałych elementów obrazu, dzieło Christophera Younga wzorowo odzwierciedla atmosferę komiksowej opowieści o potępieńcu buntującym się przeciwko Panu Ciemności. Kompozytor ten od dawna już lansuje się w Hollywood na specjalistę od kina akcji. Operując prostymi orkiestrowymi formami muzycznymi potrafi dotrzeć zarówno do widza oglądającego dany film, jak i słuchacza zmierzającego się z partyturą poza obrazem. Trzymając się tego wzorca nie omieszka jednak eksperymentować z różnymi innymi środkami wyrazu, zwłaszcza z elektroniką. Ghost Rider otworzył przez Youngiem szerokie możliwości do takiej zabawy z konwencjami i artysta jak najbardziej z nich skorzystał.

Łączenie standardowej ilustracji orkiestrowej z gitarowymi riffami nie jest niczym nowym w muzyce filmowej, bowiem robiono to już setki razy. Problematyczne staje się jednak zestawienie tych dwóch żywiołów w taki sposób, by przemawiały one czymś więcej niż tylko zwykłym hałasem. Na pewno mianem zwykłego hałasu nie można określić języka muzycznego jakim posługuje się w swoim dziele Young. Gitary elektryczne wplecione w żywiołową orkiestrę i apokaliptyczny chór równie dobrze miażdżą słuchacza swoją potęgą, co pobudzają jego wyobraźnię. Jak każda ścieżka tego typu ma ona jednak swoje lepsze i gorsze momenty, szczególnie, gdy wyjmiemy ją z ram obrazu. Ten problem doskonale uwypukla wydany przez Varese 50-minutowy album – ogólnie rzecz biorąc ciekawy, ale pod względem jakości odbioru, bardzo nierówny.

Pierwsze kilka utworów umieszczonych na krążku, to prawdziwa uczta dla miłośnika świetnie skonstruowanej, agresywnej muzyki akcji. Kompozytor, by dotrzeć do słuchacza używa prawdziwego arsenału dźwiękowego: hucznej orkiestry, potężnego chóru, gitar elektrycznych, perkusji oraz elektroniki zaocznie wspierającej instrumenty. Całość materiału uatrakcyjniają w znacznej mierze solówki na gitarę akustyczną, utrzymywane w latynoskiej, hiszpańsko-meksykańskiej klimatyce. Ten dynamiczny etniczny dodatek idealnie sprawdza się w ramach tematu przewodniego filmu, opiewającego postać Ghost Ridera. Young nie bez powodu uciekł się do takich środków muzycznego wyrazu, ponieważ historia wysłannika szatana, zarówno na kartach komiksu jak i w filmie, sięga legendarnych czasów Dzikiego Zachodu. Pomijając jednak całą doktrynę inspiracji i nawiązań trzeba jasno powiedzieć, że muzyka akcji wyszła tu Youngowi nadwyraz dobrze, prawie tak jak w napisanym pięć lat temu Jądrze Ziemi (zresztą nie sposób nie zauważyć tu drobnych powiązań melodyjnych w kilku fragmentach). Największym atutem oprawy do Ghost Ridera jest jej posępny nastrój windowany miejscami do apokaliptycznych, pełnych grozy form muzycznych. Aż ciarki potrafią przejść po plecach, gdy do uszu dobiega rytmiczny dźwięk szarpanych, piskliwych smyczek na tle „brudnego rzępolenia” gitar i mrocznego chóru.

O ile jednak pierwsze utwory wnoszą dużo emocji i wrażeń, o tyle potencjał całej muzyki akcji stopniowo się wyczerpuje w miarę odsłuchiwania kolejnych fragmentów. Winą za to obarczyć można zarówno kompozytora, który bardzo funkcjonalnie potraktował drugą część swojej partytury oraz samej konstrukcji albumu rzucającej to, co najlepsze na początek, a mniej absorbujące resztki na koniec (wyjątek stanowi dynamiczne i pełne patosu zakończenie albumu, stawiające słuchacza na nogi równie skutecznie jak pierwsze utwory).

Mało atrakcyjna wydaje się być szczególnie warstwa ilustracyjna. Przerywający kolejne porcje akcji smętny underscore nie wnosi nic ciekawego do całości materiału, a miejscami wręcz rozbija spójność albumu, dzieląc go na agresywne i mocne utwory oraz jałowe orkiestrowe pląsy. Wielkiego szału nie robi nawet liryczny temat głównego bohatera, Johnny’ego Blaze’a, na gitarę akustyczną – sztuczny pod względem emocjonalnym zupełnie jak postać którą opisuje. Pomimo takiego ogólnego stanu rzeczy, pojawia się tu jednak kilka smaczków w postaci wspomnianej wyżej meksykańskiej etniki, czy chociażby drobnych, ale ciekawych eksperymentów z elektroniką i orkiestrą.

Pomiędzy wrażeniami wyniesionymi z filmu, a tymi po przesłuchaniu płyty rysują się duże rozbieżności. Christopher Young napisał co prawda przebojową partyturę, ale bardzo chaotyczną. Zbyt mocno starał się ją podporządkować obrazowi przez co ucierpiała na tym jej indywidualność. Materiał zamieszczony na płycie będzie w stanie usatysfakcjonować miłośnika dobrej i solidnej muzyczno-filmowej rozrywki, niestety poza tym nic nie zaoferuje.

Inne recenzje z serii:

  • Ghost Rider: Spirit of Vengeance
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze