Nie da się ukryć, że soundtracki z filmów o Gamerze w raczej nie będą zbytnio interesującymi pozycjami dla kogoś, kto nie jest fanem tej cudacznej franczyzy. W porównaniu chociażby z serią o Godzilli, cechują się stosunkowo ubogą warstwą tematyczną, niekiedy trywialnymi rozwiązaniami muzycznymi, a także, choć zamierzoną ze względu na specyfikę samych obrazów, infantylnością. Dlatego też pomysł wydawania muzyki z kilku filmów na jednym krążku wydaje się całkiem zrozumiały i pomocny dla odbiorcy. Takowego splitu doczekały się ścieżki dźwiękowe z 6. i 7. w kolejności produkcji o japońskim żółwiu, czyli Gamera vs. Jiger z 1970 roku i kilkanaście miesięcy młodszy Gamera vs. Zigra. Na stołku kompozytorskim w obydwu przypadkach zasiadł Shunsuke Kikuchi.
Lekturę wydawnictwa rozpoczynamy od Gamera vs. Jiger. Już na wstępie napiszę, że i tym razem powraca motyw przewodni serii – sympatyczne Gamera March skomponowane przez Kenjiro Hirose. Jak na praktycznie każdej ścieżce dźwiękowej z cyklu, to właśnie ten śpiewny marszyk najbardziej zapada w pamięć podczas odsłuchu, choć oryginalna muzyka Kikuchiego może się pochwalić kilkoma ciekawymi elementami.
W przeciwieństwie do poprzedniego filmu z serii, Gamera vs Guiron, również zilustrowanego przez Kikuchiego, Gamera vs. Jiger jest obrazem dużo mniej infantylnym – nie jest to przede wszystkim familijna opowieść o przygodach dzieciaków, z przerośniętym i latającym żółwiem w tle. Zmiana specyfiki produkcji pociągnęła za sobą większą powagę przebijającą się z kart partytury Japończyka. Jej najważniejszym wykładnikiem jest nowy temat – mollowa i doniosła melodia. Przyznam się szczerze, że nie wiem, czy nie jest ona aż za poważna, jak na tego typu kino. Trzeba jednak przyznać, że całkiem wpada w ucho, urozmaica odsłuch i jest czymś rzadko spotykanym w gatunku kaiju. Jest tu też trochę przerywników w postaci pseudo marszyków imitujących muzykę źródłową.
Nie zmienia to jednak faktu, że na przestrzeni całej ścieżki dźwiękowej będziemy mieli też styczność ze względnie miałką ilustracją, zwłaszcza tę skierowaną do budowania suspensu (niektóre frazy wprost rażą banalnością). I tak też Gamera vs Jiger jest w gruncie rzeczy po prostu średnią partyturą, choć należy zaznaczyć, że na paru kawałkach można zawiesić ucho.
Drugą część soundtracku zajmuje ścieżka dźwiękowa z Gamera vs Zigra z 1971 roku. Wiem, że zabrzmi to głupio, ale tytułowy antagonista to wielką, kosmiczna mitsukurina (gatunek rekina), żywiąca się ludźmi. Rys fabularny jest prosty i typowy dla kaiju-eiga – Zigra trafia na Ziemię w celach konsumpcyjnych, lecz w obronie naszej rasy staje rzecz jasna Gamera.
W siódmy filmie z serii Kikuchi zdaje się podchodzić do opowiadanej historii z dużo większym dystansem, aniżeli w przypadku jego partytury z poprzedniej części. Wykładnikiem tego jest utwór Persistent Pursuit, będący zarazem jednym z najfajniejszych z całej serii serii o Gamerze. To szalona i na poły komiczna kombinacja syntezatorów, gitar elektrycznych saksofonów i perkusji, utrzymana w nurcie muzyki funky i surf-rocka. Nie ma co ukrywać, że dziś stare japońskie filmy kaiju-eiga nie robią takiego wrażenia, jak iks lat temu, to też tego rodzaju pastiszowe podejście do filmowej ilustracji zdaje się być idealnym rozwiązaniem po prawie półwieczu od premiery (właśnie za to np. świetne recenzje dziś zbiera ścieżka dźwiękowa Masaru Sato z Godzilla vs Mechagodzilla).
Niestety i w tej ścieżce dźwiękowej nie brakuje ilustracyjnych i w gruncie rzeczy męczących utworów. Nużyć mogą zwłaszcza ilustracje walk, rozpisane z typową dla Kikuchiego manierą, polegającą na stosowaniu rwanych fraz sekcji dętej w asyście subtelnych uderzeń w talerze lub kotły. Niektóre frazy zresztą Japończyk powtarza z poprzednich filmów. W tym wszystkim da się jednak wychwycić parę ciekawszych rzeczy – jest tu chociażby charakterystyczny, elektroniczny dźwięk, mający odzwierciedlać filmowych kosmitów, czy sympatyczny i humorystyczny motyw rodzinny.
Warto zauważyć, że Gamera vs Zigra była ostatnim z sześciu filmów o Gamerze z tzw. serii Showa. Po premierze obrazu dystrybuująca go wytwórnia Daiei upadła, a franczyza zaczęła stopniowo przymierać (następna produkcja powstała dopiero dekadę później). Czy z perspektywy fanów muzyki filmowej mamy czego żałować? I tak, i nie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że seria o Gamerze nigdy nie była od strony muzycznej tym, czym była konkurencyjna seria o Godzilii (nawet biorąc poprawkę na repetytywność tematyczną dzieł Akiry Ifukube). Jednocześnie w większości filmów o Gamerze da się wyłapać jakieś mniej lub bardziej charakterystyczne kawałki, które po skompilowaniu przykładowego „The Best of Gamera” mogłyby zbudować przyzwoitej jakości słuchowisko. A recenzowanej w niniejszym tekście edycji należałoby przyznać ocenę środka. Głównie ze względu na kompilacyjny charakter i bezkompromisowe Persistent Pursuit.