Zakrwawiona biała kobieta trafia do szpitala i zgłasza porwanie swojego dziecka. Sprawą zajmuje się czarny policjant. Brenda mówi, że porywaczem jest Murzyn. Sytuacja wywołuje wielkie kontrowersje wśród społeczności i doprowadza do niepokojów na tle rasowym. Okazuje się jednak, że prawda jest zupełnie inna. Taką fabułę przedstawia bestsellerowa powieść Richarda Price’a Freedomland, którą w 2005 roku postanowiono przenieść na ekran. Adaptacji dokonał sam autor. Reżyserią zajął się znany dotychczas z komedii Joe Roth (na koncie ma na przykład takie ambitne filmy jak Zemsta frajerów 2). Rolę Brendy zagrała Julianne Moore, detektywa Lorenzo zaś Samuel L. Jackson, który od dłuższego czasu nie ma dobrej passy i pakuje się w filmy, będące artystycznymi i komercyjnymi porażkami. Freedomland planowano wydać pod koniec roku, licząc, że będzie to jeden z projektów liczących się w tegorocznych Oscarach, niestety przesunięto go na marzec, co jest skazaniem na finansową karę śmierci. Dość szybko zdjęto go z kin.
Muzyką zajął się James Newton Howard, kompozytor o dużej klasie. Partyturę nagrał jeszcze nim dostał angaż do King Konga Petera Jacksona, co pokazuje, kiedy film był realizowany. Twórca po raz kolejny (po Tłumaczce i King Kongu) nawiązał współpracę z towarzystwem związanym ze studiem Remote Control Hansa Zimmera. Mikserem był Alan Meyerson (wcześniej Shawn Murphy, uznawany za jednego z mistrzów w swoim fachu). Specjalista od elektroniki Mel Wesson został natomiast dodatkowym kompozytorem.
Płytę zaczyna Main Title, najpierw od prawie rockowego fragmentu (chociaż powinno się raczej mówić o wpływach gospel w przypadku niektórych utworów), potem następuje oparte na fortepianie underscore i główny temat, który, mimo że jest ładny, niestety brzmi całkiem banalnie. Następujący po tym The Lie jest pozbawiony jakiejkolwiek melodii. Dostajemy serię sampli, co każe mi sądzić, że kompozytorem tego utworu jest Mel Wesson, przynajmniej w części. Niestety to jedna z podstawowych wad tej partytury.
Jak się można domyślać po fabule filmu, który jest ponoć raczej dramatem niż thrillerem, James Newton Howard postawił przede wszystkim na underscore. Należy on do mistrzów tego aspektu muzyki filmowej, niestety tym razem jednak wydaje się, że zbyt mocno zaufał elektronice, przez co nietematyczny materiał jest niezbyt ciekawy. Problem polega na tym, że nie mamy do czynienia ani z rozpoznawanymi prostymi motywami (jak na przykład w świetnym Unbreakable), ani ze świetnym wykonaniem, jak chociażby w przypadku The Village. W dużej mierze Freedomland jest po prostu nudne, wybitnie ilustracyjne, mimo że mamy tu wszystkie elementy, za które cenię tego twórcę, jak chociażby bardzo dobrą rytmikę. Niektóre utwory są niesłuchalne, tak jak wspomniane The Lie czy późniejsze Burning, które brzmi jak Synchrotone z Black Hawk Down.
Nie znaczy to, że przez cały czas mamy materiał słaby. Tytułowe Freedomland ma dość tradycyjną konstrukcję narastania motywu, który jest bardzo ładny. Właśnie tutaj można dostrzec wpływy muzyki gospel, co w przypadku historii opowiadającej o konflikcie rasowym jest jak najbardziej na miejscu. W utworze tym słychać też główny temat. Następujący po tym Inside Freedomland także należy do najlepszych, chociaż tym razem nie uświadczymy tam żadnej melodii o tematycznym charakterze. Poza tym godne polecenia są trzy ostatnie kawałki na płycie. To właśnie w nich James Newton Howard pokazuje, że należy do najlepszych kompozytorów pracujących w Hollywood. Oparte są w dużej mierze na głównym temacie, który dopiero tam, mimo całej swej banalności ukazuje swą wielką urodę i emocjonalny potencjał, zwłaszcza jeśli, tak jak w I’ll Come See You wykonywany jest przez fortepian na tle ciepłych smyczków. Little Angel zawiera zaś śliczną, prawie gospelową, melodię na te same instrumenty. Szkoda, że reszta ścieżki tak nie brzmi.
Największym problemem Freedomland jest chyba niestety współpraca z Remote Control, która rozpoczęła się już przy Tłumaczce. Wtedy muzyka Jamesa Newtona Howarda zyskała elementy brzmienia Hansa Zimmera, ale też niestety straciła na jakości. Kompozytor rzadko uciekał się do sound designu, tym razem oparł na nim większość ścieżki, przez co jest ona w dużej mierze nudna i/lub niesłuchalna. Współpraca z M. Nightem Shyamalanem pokazuje, że potrafi zbudować napięcie czy, mówiąc bardziej ogólnie, klimat posługując się bardziej tradycyjnymi metodami. Ba, nawet Tłumaczka jest bardziej przekonująca pod tym względem, mimo że wykorzystuje elektronikę (i to Zimmerowską) w większym stopniu. Czyżby Freedomland było swoistym akcesem do studia Remote Control? Przyznam, że nie chciałbym tam widzieć jednego z moich ulubionych kompozytorów…
Słaba to ścieżka. Czasami można się zastanawiać, czym kieruje się Varese Sarabande przy wyborze materiału, który ma zamiar wydać. Można nawet sądzić, że biorą wszystko, czego nie chcą inni (z wyjątkami, takimi jak Spanglish czy ich współpraca z Michaelem Giacchino). Na pewno jest to muzyka funkcjonalna przynajmniej pod tym względem, że potrafię ją sobie wyobrazić w takiej historii (filmu nie widziałem i sądząc po recenzjach pewnie wiele nie straciłem). Na płycie jest bardzo ciężka w odbiorze, ale nie dlatego, że James Newton Howard skomponował mocno eksperymentalną partyturę, ale dlatego, że po prostu nudną.