Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

Freaky (Piękna i rzeźnik)

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 21-01-2021 r.

Roczny kalendarz kinowy ma kilka stałych punktów. Jeśli lato powszechnie uważane jest za idealny moment do wypuszczania wysokobudżetowych produkcji, to okres między końcówką września a początkiem grudnia od dawien dawna stał pod znakiem niezliczonej ilości filmów grozy. Rok 2020 troszeczkę w tych planach namieszał, bo o ile wcześniejsze premiery zdołały dotrzeć do większego grona odbiorców, to już te zaplanowane na okolice Halloween niestety się nie odbyły, przynajmniej w naszym kraju. Szalejąca pandemia oddaliła możliwość konfrontacji z kilkoma świetnie zapowiadającymi się horrorami. Wśród nich najbardziej intrygujący wydawał się Freaky, którego polski tytuł brzmi wręcz wybornie – Piękna i rzeźnik. Obraz w reżyserii Christophera Landona trafił ostatecznie na VOD już na początku grudnia. Jakie pozostawił wrażenia po zakończonym seansie? Cóż, wszelkie nadzieje pokładane w tym widowisku zostały spełnione i to z nawiązką. Komediowy slasher opowiada o pewnej dziewczynie i seryjnym mordercy, którzy pewnego dnia za sprawą tajemniczego noża… zamieniają się ciałami. Młoda dziewczyna budzi się w skórze Blissfielda Butchera. Ten z kolei odkrywa że jest młodą studentką o imieniu Millie Kessler. Co może z tego wyniknąć? Chyba nie trudno się domyśleć. Mimo wszystko warto poświęcić półtorej godziny swojego życia na to, moim zdaniem, udane widowisko. Sprawnie opowiedziane i zrealizowane w specyficznym stylu, który nie bez powodu będzie się kojarzył z innym komediowym „straszakiem” pod tytułem Śmierć nadejdzie dziś.



Nie tylko zresztą w sposobie realizacji te dwa projekty mogą się wydać podobne. Także pod względem muzycznym nie trudno wychwycić liczne zbieżności. Głównie dlatego, że za obie partytury odpowiadał jeden kompozytor – Bear McCreary. Angaż do Freaky zagwarantowała mu nie tylko udana współpraca z Landonem, ale i dobra komitywa ze stojącym za produkcją tego filmu, Jasonem Blumem. Renoma Beara w sprawnym umuzycznieniu takich niekonwencjonalnych filmów grozy jest dosyć duża, a zapędy kompozytora do eksperymentowania z różnego rodzaju brzmieniami i rozwiązaniami ilustracyjnymi, sprawiają, że praktycznie każda oddawana przez niego praca charakteryzuje się czymś unikatowym na tle „konkurencji”. I jak w przypadku Śmierć nadejdzie dziś, tak i tutaj Bear McCreary postanowił pobawić się wokalami. Nie dziecięcymi tym razem, ale szeptami i krzykami rozciągniętymi w długim, splotowym pogłosie. Obok takich zabiegów pojawiają się również tradycyjny partie chóralne, które nadają krwawym scenom jeszcze większej dosadności. Owa dosadność przepuszczana jest przez sito nietuzinkowych zabiegów, które „zmiękczają” wymowę całej partytury, bo przecież film sam w sobie również jest bardziej rozrywką niż próbą działania na wyobraźnię odbiorcy. A gdzie o lepsze narzędzia do tego jeżeli nie na styku tradycyjnego, orkiestrowego grania, z pulsującą, dyktującą tempo elektroniką.



Pod tym względem nie dzieją się w kontekście wcześniejszej twórczości Beara McCreary’ego żadne rewolucyjne rzeczy. Tworzone w duchu klasyków kina grozy aranże smyczkowe zostawiają jeszcze sporo miejsca na podniosłe dęciaki. Punktowanie tego wszystkiego rytmiczną perkusją jest standardem, do którego zdążyliśmy się już przyzwyczaić w pracach Beara. Wielkiego wrażenia nie robi również warstwa tematyczna, która mocno czerpie z wielu poprzednich kompozycji McCreary’ego. Podniosły, chóralny motyw przypisany scenom grozy i akcji kontrowany jest z gitarowo-fortepianową melodią skupioną wokół postaci Millie i jej przyjaciół. Wszystkie te oczywistości pracują jednak na ostatecznie satysfakcjonujący obraz ścieżki dźwiękowej, która nie tylko bardzo dobrze wywiązuje się ze swoich ilustracyjnych powinności. Ma również potencjał aby intrygować (przynajmniej w pewnym stopniu) poza ekranem.


Można się o tym przekonać sięgając po album soundtrackowy wydany nakładem Back Lot Music. Album nie patyczkuje się z odbiorcą zbyt daleko idącą selekcją materiału, przez co wrażenia, jakie pozostawia po sobie pierwszy odsłuch można porównać do sinusoidy. Niekiedy porywani jesteśmy śmiałymi aranżami i bogactwem środków angażowanych do wykonawstwa. Innym razem chcielibyśmy jak najszybciej zakończyć przygodę z tym soundtrackiem, który – nie oszukujmy się – nie stanowi większego novum w repertuarze Beara McCreary’ego. Zaskakującym może się natomiast okazać fakt, że materiał na krążku (fizycznie wydanym w limitowanym nakładzie przez La-La Land Records) nie rozmija się zbytnio z filmową chronologią.



Zaczynamy mocnym akcentem od sceny z filmowego prologu ilustrowanej klasyczną, orkiestrową oprawą, dosyć tajemniczą, potrafiącą wyprowadzić na manowce nieobeznanego z filmem odbiorcę. Mistyczny ton roztaczany przez akcenty chóralne znajduje swoje umocnienie w herrmannowskich smyczkach odwołujących się do klasyki horrorowego grania. Można się zdziwić jeżeli zabierzemy się za odsłuch z oczekiwaniami, że otrzymamy tylko serię pastiszów i lichą rozrywkę. McCreary przykłada się do kwestii związanej z brutalnością scen, serwując słuchaczom równie bezkompromisową w brzmieniu i formie, ilustrację. Dużo kompromisów znajdziemy natomiast w warstwie lirycznej i underscore, które zjadają żywcem środkową część soundtracku. Przerywane okazjonalnie jakimiś fragmentami akcji jawią się jako najmniej interesujący element kompozycji. Dopiero krwawa jatka serwowana nam w końcówce filmu pozwala na powrót do bardziej zdecydowanych brzmień. A kończąca ten album suita z napisów końcowych tylko potwierdza, że spędzone przy soundtracku niespełna 70 minut nie było zmarnowane.



Oczywiście, w kontekście innych ścieżek dźwiękowych Beara McCreary’ego do filmów grozy Freaky nie staje na piedestale najwybitniejszych osiągnięć Amerykanina. Z pewnością omawiana tu praca nie wyczerpuje możliwości tego twórcy, ale bez wstydu można postawić ją na jednej półce z takim albumem, jak Śmierć nadejdzie dziś. Polecam zarówno film, jak i muzykę.

Najnowsze recenzje

Komentarze