Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Frailty (Ręka Boga)

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 15-04-2007 r.

Bill Paxton, dość znany hollywoodzki aktor (który notabene zaczynał jako…scenograf) na swój reżyserski debiut wybrał film grozy i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Ręka Boga nie okazała się kasowym hitem, jak np. The Ring, ale na pewno bardzo dobrym thrillerem z zaskakującym zakończeniem. Film opowiada historię pewnej rodziny (ojciec i dwóch synów) żyjącej w małym miasteczku na południu USA. Pewnego wieczoru ojciec (grany przez samego Paxtona) oświadcza dzieciom, iż miał wizję, w której anioł nakazał mu walczyć ze złem, a konkretnie z demonami w ludzkiej postaci. Tak oto, do niedawna zaledwie spokojny mechanik i kochający tatuś, rozpoczyna swą krucjatę z siekierą w ręku. Wspiera go w tym młodszy z synów, starszy zaś, z którego perspektywy oglądamy wydarzenia, uważa, że jego rodzic zwyczajnie oszalał. Narracja w filmie jest dość wolna, momentami niewiele się dzieje ale niemal cały czas Paxton trzyma widza w napięciu. Widać że jego współpraca, jeszcze jako aktora, z takimi reżyserami jak James Cameron czy Sam Raimi procentuje. Nawet w pozornie optymistycznych scenach z wracającymi ze szkoły braćmi jest mrok i niepokój. Spora w tym zasługa ponurych ujęć operatora Billa Buttlera ale także, a może przede wszystkim, sugestywnej, niepokojącej ścieżki dźwiękowej. Jej autorem jest młody, choć coraz bardziej znany i popularny, amerykański kompozytor Brian Tyler. Frailty był chyba pierwszym projektem, który na młodego Tylera mógł zwrócić uwagę widzów, producentów oraz oczywiście miłośników soundtracków.

Jak już wspomniałem, muzyka Tylera wyśmienicie sprawuje się w filmie, nie tylko bez zarzutu wszystkiego co trzeba dopełniając i współtworząc mroczny klimat opowieści, ale także wyraźnie zaznaczając swą obecność głównymi tematami. Muzyczny język Tylera we Frailty jest dość typowy dla thrillerów i nic nowego do gatunku nie wnosi. Mamy tu przede wszystkim utrzymane w niskich tonacjach brzmienie instrumentów smyczkowych wspomaganych pojedynczymi instrumentami dętymi i jak się wydaje czasem także syntezatorami (w tle). W niektórych momentach muzyka ucicha i na pierwszy plan wychodzi delikatny fortepian. To wszystko brzmi zupełnie nieźle, gdy prezentowany jest któryś z tematów, natomiast underscore czy standardowa ilustracyjna muzyka horrorowa raczej odrzuca niż zachęca słuchaczy.

Wspomniałem o tematach, więc pora przyjrzeć się tej warstwie partytury. Motyw przewodni przewija się przez cały score, a najwyraźniej zostaje zaznaczony w otwierającym album utworze. Mroczna konstrukcja tej ścieżki nasuwa mi pewne skojarzenia z głównym tematem z Diuny – i bynajmniej nie mówię tu o tylerowskich Dzieciach Diuny, ale o kultowej muzyce grupy Toto do filmu Davida Lyncha. Kolejny ważny temat, jaki usłyszymy, będzie bardziej stonowany i oparty o wspominane już fortepianowe solo, które jednak stanowić będzie tylko wstęp takich utworów jak „Brothers” czy „The Rose Garden” a w ich dalszej części melodia będzie prezentowana przez smyczki i flety. Trzeci z najbardziej charakterystycznych motywów, to zdecydowanie najbardziej dynamiczna, prezentowana przez pełną orkiestrę melodia, swoisty odpowiednik preludium z Psychozy, choć brzmiący raczej jak Zimmer niż Herrmann. Wszystkie te tematy (zbiera je w jeden utwór „End Titles”) są najjaśniejszym punktem muzyki Tylera z Frailty. Aczkolwiek słowo „najjaśniejszy” może być tu trochę nie na miejscu, ponieważ od tych melodii mrok bije na odległość.

Oprócz muzyki instrumentalnej na płycie umieszczono trzy wykorzystane w filmie piosenki country. Ja osobiście nie przepadam za tym gatunkiem, więc żaden z nich mnie nie przekonał. Mogę jednak stwierdzić, że piosenka Johnny’ego Casha jest dużo lepsza od utworów Dale’a Watsona. W każdym razie żadna z nich nijak nie komponuje się z ponurym brzmieniem orkiestry i jeśli już wydawcy zdecydowali o dołączeniu ich do krążka, to chyba najlepszym wyjściem byłoby wrzucenie ich na sam koniec, albo początek, by oddzielić je od muzyki Tylera. Choć pewnie wtedy część instrumentalna zdawałaby się jeszcze bardziej monotonna. Niestety bowiem monotonność jest jedną z większych wad tego score. Po utworze „Fenton” na dobrą sprawę znamy już wszystkie tematy, a że ich aranżacje w poszczególnych ścieżkach niemal niczym się nie różnią w pewnym momencie możemy trochę się pogubić. „Czy ja już nie słuchałem tego utworu?” – może przejść nam przez myśl. A przecież poza tymi tematami Tyler nic ciekawego nie jest w stanie nam zaoferować. Stąd też dość wyraźna różnica w mojej ocenie muzyki w filmie i muzyki na płycie. Soundtrack oferuje nam kilka niezłych minut, ale potem zaczyna nużyć a Tyler wyraźnie nie miał pomysłu jak to wszystko urozmaicić. Zdecydowanie polecam zapoznać się z działaniem tej partytury w filmie, natomiast jako dzieło autonomiczne to już niekoniecznie. Choć są oczywiście we Frailty fragmenty godne uwagi.

Najnowsze recenzje

Komentarze