Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Louis Barron, Bebe Barron

Forbidden Planet (Zakazana planeta)

(1956/1976)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 28-02-2015 r.

Wpływ muzyki elektronicznej na muzykę filmową mógłby posłużyć za temat na sporej wielkości elaborat. Twórcy tacy jak Vangelis, Giorgio Moroder, Isao Tomita, ale także kilku innych kompozytorów, których możemy uznać za pionierów muzyki elektronicznej, spopularyzowali ten gatunek, ukazując drzemiący w nim potencjał. No dobrze, ale gdzie tak naprawdę zbiega się historia muzyki elektronicznej i filmowej? Pierwsze użycie fal martenota, instrumentu pozwalającego uzyskać syntetyczne dźwięki, datowane jest jeszcze na lata 30-te, kiedy to sięgał po nie min. Franz Waxman. Również theremin, instrument podobny do fal martenota, został zastosowany już w 1931 roku przez samego Dymitra Szostakowicza, w pisanej przez niego muzyce do filmu Odna, choć dla większości miłośników filmówki bardziej znane jest jego pojawienie się w takich partyturach jak Thing from Another World Tiomkina czy Day the Earth Stood Still Herrmanna. Jednak we wszystkich tych przypadkach elektronika pojawiała się jedynie jako dodatek do tradycyjnej filmowej ilustracji zbudowanej na brzmieniu orkiestry. Pozostaje zatem zastanowić się, kiedy po raz pierwszy stworzono do filmu całkowicie elektroniczną ścieżkę dźwiękową. Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie musimy cofnąć się o ponad pół wieku do roku 1956 roku, kiedy to powstała jedna z najważniejszych produkcji science-fiction w dziejach kinematografii – Forbidden Planet (Zakazana planeta) w reżyserii Freda M. Wilcoxa.

Obraz opowiada historię komandora Johna J. Adamsa (granego przez Lesliego Nielsena, który trzy dekady później miał się stać jednym z najbardziej rozpoznawalnych, hollywoodzkich komików), wysłanego wraz ze swoją ekipą na planetę Altair IV, aby zbadać co stało się z ekspedycją, która miała tam dotrzeć kilkanaście lat wcześniej. Na miejscu okazuje się, że jedynymi osobami, które przeżyły są Dr. Morbius i jego córka. Skrywają oni jednak pewien sekret. Tak przedstawia się zarys fabuły filmu Wilcoxa powstałego w okresie prawdziwego wysypu mniej lub bardziej udanych produkcji science-fiction. Niemniej jednak to właśnie Zakazana planeta jest z tej niemałej puli obrazów tym, który najlepiej oparł się próbie czasu. Wynika to min. ze świetnych, jak na owe czasy rzecz jasna, efektów specjalnych oraz całkiem ciekawej fabuły, mimo że niekiedy naiwnej. Ponadto był to pierwszy film, którego akcja od początku do końca toczyła się poza Ziemią. Nie możemy oczywiście zapomnieć o tym, że jednym z czynników wyróżniających film Wilcoxa na tle innych produkcji z tego gatunku powstałych w latach 50-tych, jest muzyka skomponowana przez małżeństwo Louisa i Bebe Barronów, choć ze względu na jej specyfikę określenie „skomponowana” należałoby wziąć w spory cudzysłów.

Zanim jednak Barronowie przystąpili do pracy, od etapu preprodukcji z projektem związany był kompozytor i dyrygent David Rose (Bonanza, Autostrada do nieba), podpisujący się niekiedy pod pseudonimem Ray Llewellyn. Amerykanin został jednak pod koniec 1955 roku wyrzucony z pracy nad filmem. Dziś pozostaje kwestią sporną to, czy został zwolniony przez producentów przed nagraniem muzyki czy po. Część znawców twierdzi, że Rose zdążył nagrać całą partyturę, ale w związku z pozbawieniem go stanowiska oryginalne taśmy miały zostać zniszczone. Na potwierdzenie tej wersji przytaczany jest argument, jakoby strzępki muzyki Amerykanina miały znaleźć się w pierwszym trailerze Zakazanej planety. Jest to jednak błędne uzasadnienie. Muzyka pojawiająca w zwiastunie składa się z kompozycji Andre Previna, które napisał do kilku mało znaczących produkcji. Zatem w mojej ocenie, z braku bardziej znaczących dowodów, można stwierdzić, że do nagrania pełnej partytury nigdy nie doszło. Jakkolwiek Rose był na tyle związany z projektem, że napisał utwór zainspirowany filmem Wilcoxa, który ukazał się w formie singla. Pozwala on przypuszczać jaką miał wizję muzyki do Zakazanej planety. Rose w tej kompozycji postanowił połączyć elektroniczne eksperymenty, bardzo podobne do tych z późniejszego score’u z brzmieniem tradycyjnej orkiestry począwszy od fanfarowych dęciaków na romantycznej sekcji smyczkowej kończąc. Wygrywany przez nią motyw to doprawdy śliczna melodia, pełna emocji, ale także nieco tajemnicza i być może, gdyby jednak trafiła do filmu to stałaby się jednym z muzycznych klasyków tamtych czasów. Jakkolwiek po zwolnieniu Rose’a producenci planowali zatrudnić awangardowego kompozytora Harry’ego Parcha, a Barronom przydzielić jedynie zadanie stworzenia około 20 minut różnorakich dźwięków. Jednak pierwsze efekty ich pracy na tyle zachwyciły decydentów z Metro Goldwyn Meyer, że Ci poprosili małżeństwo o stworzenie całej ścieżki dźwiękowej, tym samym rezygnując z usług Parcha.

Louis (1920-1989) i Bebe (1925-2008) Barron to postacie dość enigmatyczne w świecie muzyki filmowej i jeśli już kojarzone to jedynie właśnie z Zakazaną planetą. Pomimo iż ich dorobek faktycznie ogranicza się przede wszystkim do filmu Wilcoxa, małżeństwo miało okazję pracować także przy innych produkcjach. Po tym jak z Nowego Jorku, już jako ciekawie zapowiadające się postacie awangardowej sceny muzycznej, przenieśli się do Hollywood, gdzie na początku lat 50-tych pracowali nad kilkoma obrazami głównie jako inżynierzy dźwięku, choć czasem także jako autorzy ścieżek dźwiękowych. Doświadczenie jakie wynieśli podczas pracy nad tymi projektami na pewno nie pozostało bez wpływu na ostateczny kształt muzyki do Zakazanej planety. Na uwagę zasługuje fakt, że aby uzyskać odpowiednie dźwięki nie posłużyli się istniejącymi ówcześnie elektronicznymi instrumentami. Urządzenia, dzięki którym wygenerowali muzykę, zbudowali specjalnie na potrzeby omawianej ścieżki dźwiękowej.

Wydaje się, że punktem wyjścia do stworzenia ścieżki dźwiękowej była koncepcja, aby nadać filmowi Wilcoxa pozaziemskiego charakteru i w ten sposób urealnić międzygwiezdne podróże i niezbadane, tajemnicze rubieże kosmosu przedstawione w obrazie. Muzyka Barronów pełni zresztą dwojaką rolę. Po pierwsze jest ścieżką dźwiękową spełniającą wyżej wymienione funkcje. Po drugie stara się jednocześnie imitować dziwaczne, futurystyczne dźwięki najróżniejszych maszyn. W tamtych czasach krytycy musieli mieć sporą zagwozdkę czy zaliczyć dokonanie Barronów jako muzykę czy jako dźwięk. Wszak ścieżka dźwiękowa nie przypominała niczego co powstało dotychczas i było klasyfikowane pod terminem muzyka filmowa. Jednocześnie właśnie ten sound design nie ograniczał się jedynie do naśladowania różnorakich odgłosów, gdyż pełnił także rolę taką samą, jak tradycyjna ilustracja filmowa – budowanie napięcia, atmosfery etc. I koło się zamyka. Pionierska praca Barronów spotkała się zresztą z pewnymi problemami. Louis i Bebe nie należeli do American Federation of Musicians, federacji zrzeszającej artystów, w tym kompozytorów. Członkowie tej organizacji wymusili na producentach, aby nazwisko Barronów pojawiło się przy napisie „electronic tonalities” przez co ich dzieło nie mogło być rozważane jako kandydat do Oscara zarówno w kategorii muzycznej, jak i dźwiękowej… Szkoda, albowiem opisywana tutaj muzyka bardzo dobrze oddziałuje na wyobraźnię widza, spełnia zatem należycie swoją ilustracyjną rolę. Najlepszym na to dowodem jest zachowanie publiczności na jednym z pokazów przedpremierowych. W jednej ze scen, gdy statek z komandorem Adamsem ląduje na planecie Altair IV, niezwykłe dźwięki Barronów zrobiły na widowni takie wrażenie, że w sali rozległ się gromki aplauz.

Jak się można było domyśleć, ze względu na unikatowość muzyki Barronów nikt w latach 50-tych nie był zainteresowany jej wydaniem. Dopiero z okazji dwudziestej rocznicy premiery Zakazanej planety, w 1976 roku, soundtrack ujrzał światło dzienne na wydaniu LP, dzięki wytwórni Planet Records należącej do… Barronów, którzy pomimo rozwodzenia się w 1970 roku, kontynuowali wspólną pracę. W 1986 roku, tym razem z okazji trzydziestolecia wejścia do kin filmu Wilcoxa, na rynku ukazała się także edycja CD i to właśnie ona jest przedmiotem niniejszej recenzji.

O wrażeniach wyniesionych z odsłuchu nie da się zbyt wiele powiedzieć. To w końcu czysta muzyczna awangarda, abstrakcyjne dźwiękonaśladownictwo, które na płycie radzi sobie, delikatnie mówiąc, niezbyt dobrze. Bez oznak zmęczenia do końca albumu, pomimo jego stosunkowo krótkiego czasu trwania, dotrwają tylko najbardziej zagorzali awangardy, o ile w ogóle tacy się znajdą. Trzeba jednak powiedzieć, że po początkowych utworach być może część z odbiorców będzie zaintrygowana tymi specyficznymi, surrealistycznymi brzmieniami, lecz na dłuższą metę krążek jest prawie nie do przejścia za jednym zamachem. W zasadzie jedynie w Ancient Krell Music usłyszymy malutkie zalążki tradycyjnej muzyki, choć trudno powiedzieć ile w tym przypadku, a ile zamierzonego działania. Wynika to jednak z tego, że była to muzyka pisana, już z samego założenia, jako próba stworzenia czegoś innowatorskiego i nie była adresowana do szerszego grona odbiorców, zwłaszcza tych preferujących bardziej konwencjonalna scory. Ponadto nie zapominajmy, że swoją rolę w filmie spełnia należycie, więc eksperyment należy uznać za udany, a to przecież najważniejsze.

Nie da się ukryć, że Zakazana planeta Louisa i Bebe Barronów w momencie swojego powstania była czymś absolutnie nietuzinkowym. Złamała wszelkie dotychczasowe zasady i otworzyła drogę kolejnym, elektronicznym eksperymentom. Jednak dziś patrzy się na nią raczej głównie przez pryzmat historii muzyki filmowej. Ciężko bowiem znaleźć słuchacza, który będzie wracał do tego albumu z wielką przyjemnością i traktował inaczej niż swego rodzaju ciekawostkę. Mimo to powinniśmy pamiętać, że na kartach historii nie zapisują się ilustracje wtórne, poprawne czy choćby rzemieślnicze, a przede wszystkim odważne, przełomowe i oryginalne, czyli właśnie takie jak Zakazana planeta.

Najnowsze recenzje

Komentarze