Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexander Bornstein

First to the Moon – The Journey Of Apollo 8

(2019)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 17-06-2019 r.

50 rocznica lądowania na Księżycu daje filmowcom sposobność do poruszania tego tematu w bardzo szerokim kontekście. Niczym grzyby po deszczu pojawiają się kolejne obrazy traktujące o misji Apollo 11, choć nie brakuje również projektów eksplorujących peryferia tego wielkiego czynu. I jednym z takowych jest amerykański dokument First To The Moon – The Journey Of Apollo 8 w reżyserii Paula Hildebrandta. Opowiada on o misji Apollo 8. stawiającej sobie za cel lot w stronę Srebnego Globu, zbadanie jego orbity i bezpieczny powrót. Film, który miał swoją premierę w grudniu 2018 roku nie odbił się co prawda szerokim echem po świecie – był raczej niszową produkcją, której dystrybucja i prezentacja zawęziła się tylko do okolicznych eventów organizowanych dla wybranych instytucji. Mimo wszystko zabiera nas w pasjonującą podróż po wszystkich okolicznościach organizowania lotu, spoglądając na jej szczegóły z perspektywy biorących w nim udział, astronautów. Do realizacji wykorzystano archiwalne zdjęcia NASA, publiczne nagrania oraz prywatne zbiory członków załogi. Niby nic wielkiego w morzu analogicznych produkcji, ale ogląda się to całkiem przyjemnie. Ot zupełnie przyjemnie jak słucha się ścieżki dźwiękowej…

Muzykę do tego dokumentu skomponował Alexander Bornstein. Dla statystycznego miłośnika muzyki filmowej jest to dosyć anonimowa persona, ale jego pozycja w branży od wielu lat umacniana jest licznymi współpracami, jakie nawiązuje z bardziej uznanymi twórcami. Amerykanin co prawda dopiero rozkręca swoją karierę w Fabryce Snów, ale ma już na swoim koncie pokaźną liczbę „creditsów” – głównie jako kompozytor muzyki dodatkowej m.in. u Christophera Lennertza, lub aranżer elektroniki. First to the Moon jest jego pierwszym samodzielnym i większym pełnometrażem pozwalającym ocenić predyspozycje Bornsteina do budowania solowej kariery. Jak zatem wywiązał się z tego zadania?



Można powiedzieć że całkiem nieźle… Oczywiście, jak na debiut. Choć od samego początku wiadomym było, że głównym ograniczeniem będzie dosyć skąpy budżet, to jednak nie miał on większego przełożenia na koncepcyjną stronę przedsięwzięcia. Muzyka Amerykanina angażuje bowiem zarówno klasyczne formy wyrazu, jak i całe bogactwo elektronicznego brzmienia. Aranżując dosyć skromną, ale dającą o sobie znać, symfonikę otoczył ją równie aktywną, co barwną elektroniką. Jej rola nie zawęża się tutaj tylko do wypełniania pewnych przestrzeni lub utrzymywania wyznaczonego przez montaż, tempa akcji. Jako element ubogacający paletę brzmień radzi sobie tak samo dobrze, jak samowystarczalna, budująca klimat, tekstura ambientowa. Jest więc dosyć różnorodnie pod względem stylistycznym i dosyć… znajomo, jeżeli weźmiemy pod uwagę filozofię budowania muzycznej narracji.


Nie chodzi tylko i wyłącznie o odtwarzania pewnych przypisanych tego typu obrazom, ilustracyjnych schematów. Także o poszukiwanie inspiracji do kreowania całego zaplecza aranżacyjnego. A tutaj, mimo zawodowych konotacji z Lennertzem, króluje przeświadczenie, że źródłem inspiracji dla Bornsteina jest twórczość Thomasa Newmana. Słychać to nie tylko w wykorzystanym instrumentarium i łączeniu go z subtelną elektroniką, ale przede wszystkim w sposobie interpretowania obrazów – rozległych scenerii (niekoniecznie amerykańskich). Oglądając tego typu fragmenty można odnieść wrażenie, że pojawiająca się w tle muzyka jest faktycznie dziełem Thomasa Newmana z drobną korektą orkiestracyjną nanoszoną przez Jamesa Hornera. Fasada imitatorstwa dosyć szybko upada, kiedy na horyzoncie pojawiają się wątki misji. Obleczone w patetyczne, zimmerowskie wręcz frazy, zdradzają kolejne źródła inspiracji młodego twórcy. I choć dynamiczne, bogato aranżowane, kawałki akcji, mogą brzmieć dosyć pretensjonalnie, to jednak swoją funkcję spełniają należycie. Tak samo zresztą jak pozostałe elementy dosyć skąpo dawkowanej w obrazie, ilustracji muzycznej. Ścieżki dźwiękowej, której nadrzędnym celem zdaje się być uściślanie narracji i budowanie otoczki wielkości i doniosłości opisywanych wydarzeń.



Pewnie w ogóle bym sobie głowy nie zawracał tym projektem, gdyby nie fakt, że zupełnie przypadkowo w moje ręce wpadła ścieżka dźwiękowa wydana niedawno przez małą, ale prężnie rozwijającą się wytwórnię Notefornote, eksplorującą mniej i bardziej znane zakątki muzyki filmowej. Na krążku, jaki pojawił się nakładem tego labela znajdziemy 50-minutowy, niemalże kompletny score do tego dokumentalnego widowiska. Dokładnie przemontowany i zaprezentowany w formie suit, dokonuje drobnej ingerencji w chronologię i prezentację filmowej ilustracji, ale bynajmniej nie ze szkodą dla statystycznego konsumenta. Zabiegi, które z założenia przybliżyć mają odbiorcy rzeczony materiał, czasami okazują się uszczęśliwnianiem takowego na siłę. Przykładem niech będą najdłuższe kawałki na krążku, które przypominają średnio dopasowane do siebie fragmenty puzzli.



Nie zmienia to jednak faktu, że First to the Moon jest zaskakująco fajnym słuchowiskiem. Albumem, który nie zamyka się w obrębie konkretnych rozwiązań, ale stale miota odbiorcę pomiędzy różnymi stylami i nastrojami. Dominuje co prawda patos w jak najbardziej mainstreamowym wydaniu, ale nie brakuje też miejsca na chwilę refleksji, grozy, czy nawet lirycznego ciepła. Szkoda tylko, że w te całkiem zgrabnie odlane formy nie zaaplikowano jakiegoś równie efektywnego materiału tematycznego. Zbiór melodii budujących tę partyturę jest bowiem tak anonimowy, że po pierwszym odsłuchu raczej trudno będzie cokolwiek przywołać w pamięci. Nie odbiera to jednak ogólnego wrażenia obcowania z podręcznikowo skonstruowanym rzemiosłem. Z pracą, która może, choć nie musi dać amerykańskiemu kompozytorowi dobry start do kolejnych, może nawet bardziej odważnych, solowych projektów.


Najnowsze recenzje

Komentarze