Seria Final Fantasy liczy sobie już 15 części (stan na 2019 rok), lecz gdyby zapytać jej fana o wybranie ulubionej i najbardziej kultowej odsłony, to zapewne większość zgodnie wskazała by na „siódemkę”. Zrealizowana w 1997 roku gra przyniosła ze sobą graficzną rewolucję. Po sześciu dwumiarowych częściach zdecydowano się sięgnąć po ówcześnie co raz popularniejsze wizualizacje 3D. Tytuł zapunktował wśród fanów jednak nie tylko aspektami technicznymi, ale również świetną fabułą, grywalnością, niezapomnianymi postaciami – na czele z protagonistą Cloudem Strife i głównym villainem Sephirothem, a także słynną już ścieżką dźwiękową autorstwa Nobuo Uematsu.
W związku z tym, że była to pierwsza część serii, która ukazała się na będącej wtedy najnowszym krzykiem mody konsoli Playstation, Uematsu zakładał, że nagra tym razem wysokiej jakości utwory audio. Podczas prac okazało się niestety, że nowoczesnej sfery dźwiękowej nie udźwignie silnik, a wczytywanie się poszczególnych elementów gry będzie zajmować zbyt dużo czasu. Wrócono zatem do przetestowanych przez okazji poprzednich części brzmień MIDI. Pod kątem barwy dźwięku nie ma tu więc dużej różnicy, choć sama gra, ze względu na trójwymiarową grafikę, przeskoczyła na zupełnie nowy poziom. Można więc powiedzieć, że rozwój możliwości dźwiękowych nie nadążył za rozwojem technologii rendorowania obrazów 3D.
Uematsu postanowił skomponować muzykę kładącą większy nacisk na atmosferyczną sferę brzmieniową niż chwytliwe melodie. Japończyk, jak sam stwierdził, chciał stworzyć muzyczne wyobrażenie „brudnego miasta przyszłości”. I to mu się udało, paradoksalnie, po części także dzięki dźwiękom MIDI. Ich nieco surowe, miejscami może nawet archaiczne brzmienie, dobrze wpasowało się w tę wizję. Zwraca uwagę np. charakterystyczne, matowe brzmienie smyczków czy stosowany od czasu do czasu efekt rezonowania dźwięku, dający wrażenie niesamowitości i mistyczności.
Pomimo powyższych założeń i tym razem Uematsu przygotował bez liku rozmaitych melodii. Wiele z nich pełni rolę lejtmotywów. O ile jednak w szóstej części przypisanie poszczególnych tematów postaciom wynikało z bezpośrednich nawiązań do wagnerowskich oper, o tyle w przypadku FF VII twórcy chcieli przede wszystkim stworzyć grę maksymalnie filmową. W grach poszczególne motywy powracają cyklicznie w tej samej postaci, często zdobiąc różne sekwencje rozgrywki. Filmy natomiast okrasza najczęściej ścieżka dźwiękowa złożona z różnych i nie powtarzających się utworów. I właśnie takiej ilustracji oczekiwali od Uematsu decydenci ze Square Enix. Przejście gry zajmuje około 40 godzin, więc naturalnym jest, że podczas wirtualnych wojaży znajdą się pewne powtórki, niemniej muzyka Japończyka imponuje gabarytami i właśnie dobrze spajającymi całość lejtmotywami w różnych aranżacjach. Mamy tu więc szereg tematów, głównie związanych z konkretnymi postaciami. Jest przepiękne Aerith’s Theme, będące rozwinięciem pewnych zamysłów melodycznych z tematu Celes z FF VI, liryczne Tifa’s Theme, etniczne Red XIII’s Theme lub heroiczne Cid’s Theme. Poza tym należy wskazać kilka wątków muzycznych nieeksponowanych bezpośrednio w tytulaturze utworów, jak chociażby motyw Sephirotha lub Shinry (korporacji będącej jednym z antagonistów gry). Żonglerka lejtmotywami i ich odszukiwanie pośród prawie pięciogodzinnego materiału stanowi jedną ze świetnych rozrywek dla słuchacza chcącego zmierzyć się z tym soundtrackowym kolosem.
Dużo frajdy przynosi również muzyka akcji, jak to Uematsu, oparta zazwyczaj na efektownej rytmice rodem z muzyki rockowej. Pewnym fenomenem jest elektryzująca Jenova, utwór w swoim czasie w świecie gier komputerowych całkowicie bezprecedensowy. Syntezatorowe riffy mają co prawda charakter rockowy, ale dzięki uptempowemu beatowi i futurystycznemu, „spadającemu” ostinato, zdaje się czerpać wpływy z muzyki trance. Wisienką na torcie jest oczywiście legendarne One-Winged Angel, ilustracja finałowego starcia z Sephirothem. To bez cienia wątpliwości najsłynniejsza kompozycja muzycznego uniwersum Final Fantasy, a kto wie, być może najpopularniejsza ze wszystkich ścieżek dźwiękowych napisanych do gier komputerowych. Zastosowanie znalazł tutaj odpowiednio zmiksowany ośmioosobowy chór (w skład którego wszedł Masashi Hamauzu – autor ścieżki dźwiękowej do FF XIII). O historii powstania tego utworu można napisać dużo, ale myślę, że najlepiej o tym opowie sam kompozytor:
Jak to zazwyczaj bywało w przypadku obszernych światów wykreowanych przez Uematsu, także i tym razem napotkamy wiele okazjonalnych tematów. Imitujące średniowieczną muzykę Gold Saucer i paradne Rufus Welcome March gwarantują naprawdę sporo radochy. Warto też zwrócić uwagę na charakterystyczne brzęczenie grzechotnika w Sandy Badlands. Świetnie wypada również Mako Reactor, które jest jednym z dowodów na to, że nawet będąc ograniczonym możliwościami technicznymi, Uematsu potrafi wyczarować doprawdy intrygujące i elektryzujące brzmieniowo kompozycje. W muzyce Japończyka, zwłaszcza tej bardziej klimatycznej, nastawionej na kreowanie „brudnego miasta przyszłości”, przebijają się ponadto elementy dark-jazzowe. W niektórych miejscach przypominają, choć na zasadzie luźnych skojarzeń (chociażby pstrykanie palcami), ścieżkę dźwiękową z Miasteczka Twin Peaks Angelo Badalamentiego
Soundtrack z Final Fantasy VII nie jest jednak idealny. W tym miejscu jak bumerang wraca do nas zagadnienie dotyczące brzmienia. Z jednej strony pomaga ono na swój sposób w budowaniu klimatu gry. Z drugiej strony nie ma co ukrywać, że na pewno nie był to szczyt ówczesnych możliwości. W dodatku dla odbiorców niezwiązanych z franczyzą barwa smyczków będzie problematyczna, a sample imitujące sekcję dętą czasami nie są w stanie udźwignąć powierzonej im roli. Należy jednak po raz kolejny przypomnieć, że owe problemy nie wynikały z lenistwa kompozytora, tylko z ograniczeń technicznych.
Final Fantasy VII Nobuo Uematsu to soundtrack, który słusznie zapracował sobie na miano dzieła kultowego, nawet mając na uwadze wspomniane wcześniej problemy natury brzmieniowej. Mieszanka muzyki symfonicznej, rockowej, jazzowej i etnicznej, wsparta wieloma świetnymi tematami, czyni z tej ścieżki dźwiękowej jedną z najbogatszych prac powstałych na potrzeby gier komputerowych. A sam tekst nie mogę zakończyć inaczej niż stosownym okrzykiem – SE-PHI-ROTH!