Już sam pomysł Thomasa Claya na fabułę swojego nowego filmu może wprowadzić w konsternację. Bogobojna Fanny Lye mieszka na farmie z mężem i synem. Pewnego dnia ich domowy mir zakłóca para uciekinierów, którzy podpadli tutejszym organom władzy. Niespodziewana inwazja daje początek obyczajowej rewolucji Fanny, czemu, mówiąc delikatnie, przeciwny jest jej gorliwie wierzący mąż (w tej roli wspaniały jak zawsze Charles Dance). Dodam tylko, że akcja filmu toczy się w XVII-wiecznej Anglii pod rządami Cromwella. A ten za największą cnotę uznawał radykalny purytanizm, który wpajał obywatelom bez opamiętania.
Zresztą Clay nie ogranicza się do reżyserii Fanny Lye Delivere’d Oprócz tego jest również scenarzystą, montażystą, producentem i kompozytorem. Dość rzadki zestaw, bowiem o ile produkcja i stanie za kamerą nie jest niczym niespotykanym, tak jednoczesne pisanie scenariusza i ścieżki dźwiękowej może stanowić dość wybuchową mieszankę. Możliwe, że Clay zdawał sobie sprawę z ryzyka brania na swoją głowę tylu zadań, bowiem do muzycznej kolaboracji zaprosił wysokiej klasy solistów. Wystarczy wspomnieć Jörgena van Rijena, gwiazdę puzonu z prestiżowej The Royal Concertgebouw Orchestra czy Andrea Inghisciano, trębacza i eksperta w wykonywaniu muzyki dawnej.
Zaangażowanie się Claya we własny projekt jest czystym dziełem przypadku. Po serii wypadków, które nawiedziły jego produkcję, i nie chodzi tu wyłącznie o wstrzymaną dystrybucję wskutek epidemii, Clay postanowił skomponować muzykę po swojemu. W końcu jeśli chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam. To nic, że kompozycja zajęła mu rok, a jej finalny kształt diametralnie różnił się od początkowych założeń. Z drugiej strony, Clay nie musiał podlegać filmowych decydentów. Dodatkowo prawdopodobnie w produkcji scenom również nie towarzyszył temp track, który potem odpowiednio ociosano i wypuszczono w finalnej kopii. Kompozytor-amator, bo tak trzeba postrzegać Claya, miał wolną rękę, a ta zdziałała dla Fanny cuda, jakich mało kto się spodziewał.
Ścieżce od początku towarzyszy bojowy duch angielskiej wojny domowej. Słychać to od pierwszych sekund Old Soldiers, gdzie puzon Rijena w towarzystwie chórów wygrywają archaiczny marsz, mogący zmotywować każde wojsko do natychmiastowego wymarszu. W Dressing Up dostajemy faktyczne otwarcie fabuły. W parze z nią słychać prościutki i wdzięczny temat, w którym reżyser-kompozytor naświetla całą paletę instrumentów z epoki (cytra, lutnia i viola). Jednocześnie rozpoczyna on wielką archaizację swojej ścieżki, wiernie przenosząc słuchaczy w przeszłość. Co do samej swawolności Dressing Up, przypominającą wiejską potańcówkę – cała zabawa zostaje brutalnie przełamana melodią na flet, co można odczytać jako zwiastun kłopotów.
Albumowa sielanka trwa jeszcze przez chwilę. Słychać ją w Medlars, silnie nacechowanym spaghetti westernami Ennio Morricone oraz Second Morning. Tu, z kolei, Clay idzie w patos. Celowo przeciąga emocjonalną strunę, by uwolnić groteskową mgiełkę nad relacją pomiędzy Fanny a Rebeccą. Po tym do gry wkracza szeryf – prawdziwe uosobienie przywar cromwellowskiej republiki. Wraz ze swoim giermkiem, przemierza on hrabstwo w poszukiwaniu zbiegów. Wprowadzenie szeryfa do opowieści to muzyczny majstersztyk. Kontury nadjeżdżającego stróża prawa zauważa syn Fanny. Dzieciak, z krwisto czerwoną czapeczką na głowie, właśnie kończy szczotkować konia. Wtedy na horyzoncie pojawiają się dwie postacie, a Clay odpala złowieszczą wariację Old Soldiers, w której dęciaki i rytmiczne smyczki mogą przyprawić widzów o skręt kiszek. Temat jest opasły i ciężki, a przeplatane werble sygnalizują, że za chwilę będziemy świadkami iście cyrkowego show z szeryfem jako zło wcielone w roli głównej.
Druga połowa albumu to jego zdecydowanie ciekawsza część. Tak jak przypuszczamy, przytulna chatka zostaje okradziona ze swojej magii, a przez jej próg z buciorami wchodzą niepokój, przemoc i najczystszy terror. Kompozytor ubiera wszystkie te składniki w chóry i nieszablonowe orkiestracje – jak w The Ceremony, gdzie powracające werble złowrogo gryzą się z dęciakami i smyczkami. To muzyka, której spodziewalibyśmy się po Howardzie Shorze, a nie absolutnym debiutancie w tej materii! Zwieńczeniem horroru, w jaki Fanny Lye Deliver’d w pewnym momencie się przeradza, jest chaotyczny i pełen muzycznego szaleństwa The Sheriff’s Rapture. W utworze słychać pewną zgrabną analogię do The Ravenous, Damona Albarna i Michaela Nymana – innej pracy obracającej się wokół groteski i folkowej makabry.
Wisienką na torcie przedsięwzięcia Claya jest Fanny’s Choice, podniosły finał, po raz kolejny romansujący z muzyką Morricone, ale szybko wracający do osi kompozycji, którą jest mocarna tematyczność i muzyczna bezkompromisowość. Clay, jakby świadomy jakości popełnionej pracy, angażuje pełną orkiestrę i w hollywoodzkim stylu kończy tę niecodzienną przygodę. Natomiast ostatnim aktem ścieżki jest wariacja na temat Ody do radości, idealnie wpisująca się w pokręconą koncepcję całości.
Bez wątpienia Fanny Lye Deliver’d to nie tylko satysfakcjonująca niespodzianka, ale też jedna z najlepszych ścieżek A. D. 2020. Z własnym pomysłem, zapałem i wystarczającym przygotowaniem, Thomas Clay wykonał tytaniczną pracę na wielu polach, w tym na polu kompozytorskim. W rezultacie dostaliśmy nieszablonową, porywającą muzykę, która czerpie z tradycji i prezentuję ją w nowej, atrakcyjnej formie. Brawo!