Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

F9: The Fast Saga (Szybcy i wściekli 9)

(2021)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 19-07-2021 r.

Po rocznych perturbacjach spowodowanych pandemią koronawirusa, Szybcy i wściekli 9 w końcu trafili do kin. O czym jest seria? Myślę, że nie trzeba się za bardzo rozpisywać, bo nawet sam tytuł dużo sugeruje, choć ostatnie odsłony troszeczkę mieszają w wizerunku całości. Z rasowego kina akcji twórcy próbują bowiem stworzyć coś na kształt kina rodzinnego z nutką fantastyki… Oczywiście wszystko kręci się wokół głównego bohatera (Doma) oraz jego grupki przyjaciół, których uważa za rodzinę. Z kolei z tą prawdziwą… Cóż, troszeczkę mu nie po drodze. I właśnie o tym traktuje dziewiąta odsłona serii. Poznajemy młodszego brata Doma, Jacoba, który pragnie zemsty za wydarzenia z przeszłości. Aby tego dokonać łączy siły z żądnym władzy miliarderem. Natomiast pomocą w skutecznej realizacji owego planu ma być Cipher – znana z poprzedniego filmu, piękna, ale niebezpieczna kobieta. Brzmi intrygująco? Tylko na papierze. W gruncie rzeczy cała historia serwowana nam w Szybkich i wściekłych 9 wydaje się zgodna z jej tytułem, czyli szybko i wściekle pisana na kolanie, tylko po to, aby dać sposobność do wyprowadzeniu kilku spektakularnych scen akcji. Naszpikowanych komputerowymi i praktycznymi efektami specjalnymi, gdzie prawa fizyki i jakakolwiek logika zdają się nie obowiązywać. Żądnej wrażeń widowni najwyraźniej to nie przeszkadza, bo komercyjny sukces tego filmu dał zielone światło do realizacji kolejnych dwóch części. Producenci zarzekają się, że więcej już nie będzie, ale dopóki pieniądz się zgadza, trudno dać temu wiarę.

Stojący za kamerą Justin Lin do stworzenia ścieżki dźwiękowej zaangażował swojego stałego współpracownika, Briana Tylera. Dla amerykańskiego kompozytora nie było to pierwsze wejście w świat szybkich samochodów i zwariowanej akcji. Na dziewięć filmów w serii był autorem opraw muzycznych do aż sześciu z nich. Sporo, jeżeli weźmiemy pod uwagę rozpiętość czasową w jakiej powstawały te prace oraz ilość stworzonego materiału. Wydawać by się mogło, że po takiej przeprawie kompozytor będzie miał spore problemy z wymyśleniem czegoś nowego, co umykałoby generowaniu kolejnych klisz w warstwie tematycznej i stylistycznej. Cóż, ewolucja serii pozwalała uniknąć tego problemu wielokrotnie, ale czy i tym razem?

Pierwsze podrygi Tylera w serii Szybcy i wściekli były w głównej mierze kombinacją agresywnej elektroniki i orkiestry pędzącej niczym podziwiane na ekranie fury. Mniej dynamiczne sceny stały pod znakiem hip-hopowych i rockowych przygrywek, a wszystko przerzedzane dziesiątkami nadających w podobnym stylu piosenek. W miarę pojawiania się nowych lokacji i wątków paletę stylistyczną zaczęły wzbogacać nowe barwy. I jak w zatłoczonym Tokio mocniej eksponowano perkusjonalia, tak w malowniczym Rio prym wiodły instrumenty kojarzone z latynoskimi brzmieniami. Kolejne odsłony tylko potwierdzały, że nie muzyczna akcja, a sfera emocjonalna stają się elementem przeważającym w całej warstwie muzycznej. Ta druga zaczęła z czasem przejmować inicjatywę, czego apogeum nastąpiło w najnowszej, dziewiątej części serii.

Dosyć zaskakującej jeżeli weźmiemy pod uwagę ilość emocji przelewających się na ekranie. Rodzinna saga, o której głośno mówiło się już przy okazji poprzednich dwóch filmów, tutaj nabiera jakby nowego, bardziej wiarygodnego znaczenia. A wraz z tą zmianą zmienia się również muzyka. Choć nie do końca daje się to odczuć w początkowych scenach widowiska naszpikowanych trzymającymi w napięciu sekwencjami, to jednak w miarę poznawania przeszłości Doma, film zaczyna kłaść nacisk na inne treści. Zmianie ulegają również postawy niektórych bohaterów, w tym braci Torretto, którzy siłą rzeczy muszą przepracować swoją przeszłość, by ruszyć naprzód. Całe to dramaturgiczne zaplecze rozbija się jednak o fatalną grę aktorską, która podważa zarówno scenariuszowy, jak i muzyczny potencjał Szybkich i wściekłych 9. Sam temat stworzony na potrzeby tej trudnej relacji wydaje się naładowany przesadną ilością emocji, co w niektórych momentach możne ocierać się o swoistą parodię. Nie jest to nic dziwnego w przypadku Amerykanina. Często zdarza mu się zbyt mocno ingerować w „przesłanie” obrazu. Na ogół jednak Brian Tyler dosyć trafnie punktuje najważniejsze momenty widowiska Justina Lina. Gitarowa liryka odwołująca się do relacji Doma z Letty, szczypta jazzowego grania w szpiegowskich sekwencjach no i całe mnóstwo orkiestrowo-elektronicznych kombinacji towarzyszących muzycznej akcji. Tyler nie omieszkał przy tym powrócić do sprawdzonych wcześniej tematów, choć w porównaniu do poprzednich części czyni to nad wyraz ostrożnie. Wręcz bardzo oszczędnie, dając tym samym przestrzeń do wyprowadzenia nowych motywów, jak chociażby ten ilustrujący tarcie między Domem a Jacobem. Natomiast w kwestiach czysto technicznych kompozytor nie schodzi poniżej wypracowanych przez lata standardów. Z wielką satysfakcją odbieram to, że coraz większy nacisk w tej serii kładzie jednak na żywe instrumentarium, co zdecydowanie wpływa na poprawę wizerunku muzycznej serii. I kto wie, czy proponowana tu przez Tylera ścieżka dźwiękowa nie jest jednym z najlepszych produktów stworzonych do marki F&F. Konkurować z nią może tylko piąta odsłona serii, która kusiła barwną quasi-etniką i świetnie zorkiestrowanymi sekwencjami akcji. Z przypadku dziewiątej części raczej nie mamy co liczyć na przytłaczającą obecność takich dynamicznych fragmentów. Mimo wszystko w filmie partytura ta znalazła swoje należne miejsce, a dosyć zrównoważony miks pozwolił docenić rolę ścieżki dźwiękowej. Bardziej niż w przypadku siódmej i ósmej części.

W porównaniu do wcześniejszych odsłon serii, Brian Tyler podszedł również bardziej wylewnie do kwestii selekcji materiału na potrzeby soundtracku. Właściwie doszedł do wniosku, że nie ma sensu się jakkolwiek ograniczać, więc zaprezentował nam praktycznie wszystko, co powstało na potrzeby dziewiątych Szybkich. Dwugodzinny album wydany tylko w formie cyfrowej przez Back Lot Music, to zarówno wielka atrakcja, jak i wyzwanie dla przeciętnego odbiorcy. Nie chodzi wyłącznie o ilość proponowanego materiału eksponującego również to, co nie wybrzmiało w widowisku Lina. Tego wszystkiego jest bez wątpienia za dużo. Nawet upchane po brzegi krążki z poprzednich filmów wydawały się trudnym doświadczeniem, a co dopiero mówić o dodatkowych trzech kwadransach. Najbardziej irytującym zjawiskiem, które niestety dotyka większości ścieżek dźwiękowych Tylera jest jednak układ treści. Totalnie rozmijający się z jakąkolwiek filmową chronologią i przypominający równię pochyłą, po której stacza się koncentracja odbiorcy. Najlepsze kawałki zarezerwowane są na początek, by w miarę zagłębiania się w soundtrack przeżywać coraz większą nudę. W przypadku Szybkich i wściekłych 9 jest to o tyle istotne, że jakąkolwiek chęć na dalsze słuchanie tracimy zanim jeszcze dobrniemy do połowy tracklisty. Można było pójść przykładem innych albumów Tylera sprzed lat i sporządzić dwa wydania. Pierwsze z selekcją wybranych fragmentów dostępnych na krążku CD oraz kompletny score dla tych, którzy wolą korzystać z serwisów streamingowych. Cóż, takie czasy, że dostajemy albo wszystko albo nic…

Abstrahując już od kwestii wydawniczych, trzeba przyznać, że Szybcy i wścieli 9 to po prostu dobra muzyka filmowa. Spełniająca swoje podstawowe funkcje i aktywująca wyobraźnię widza tam, gdzie powinna. Przed nami jeszcze dwie części serii. Jak będzie wyglądało to od strony muzycznej, jeszcze nie wiemy. O ile jednak zachowany zostanie obecny trend skupiania się na postaciach kosztem popcornowej rozrywki, a posadę kompozytora zachowa Brian Tyler, to chyba nie ma powodów do obaw. Może też doczekamy się kilku niespodzianek, bo Amerykanin nie raz już udowadniał, że fascynuje go patrzenie na proste z pozoru kwestie z mniej oczywistego punktu widzenia. Czas pokaże. Wszystko jednak wskazuje na to, że zapowiedzi filmowców się ziszczą, bo sukces finansowy najnowszego filmu jest już faktem.

Inne recenzje z serii:

Najnowsze recenzje

Komentarze