Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Henry Jackman, Alex Belcher

Extraction (Tyler Rake: Ocalenie)

(2020)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 01-05-2020 r.

Po sukcesie dwóch ostatnich odsłon Avengers każdy kolejny projekt braci Russo stawiany jest na świeczniku i analizowany pod każdym kątem, nawet te nadzorowane zza producenckiego biurka. Wiadomo bowiem, że Russo bardzo aktywnie starają się kontrolować każdy etap filmów powstałych pod swoją pieczą. Przykładem niech będzie chociażby thriller sensacyjny 21 Bridges, który zadebiutował w kinach na jesieni 2019 roku. Świetnie zrealizowany i zagrany, wpisał się w kanon neo-noirowych filmów policyjnych, które koneser tego typu kina po prostu musi obejrzeć. Nie dziwne, że wysokie oczekiwania były również względem kolejnego projektu Russo zatytułowanego Extraction (oficjalny polski tytuł to Tyler Rake: Ocalenie). Tym bardziej, że autorem scenariusza był jeden z braci, Joe. Czy udało się stworzyć coś nadzwyczajnego?



Niestety nie tym razem. Zresztą Netflix, na platformie którego zadebiutowało Extraction, nie ma jakoś szczęścia do dobrych filmów sensacyjnych. Choć do realizacji ściągani są topowi twórcy gatunku, a na produkcję nie szczędzi się grosza, to ostatecznie całość rozbija się o miałkie historie. I tym razem otrzymujemy przysłowiową siódmą wodę po kisielu. Oto bowiem w centrum wydarzeń stawiany jest były członek elitarnej formacji SASR (nie mylić z SARS), obecnie najemnik, o imieniu Tyler Rake. To mężczyzna o wielu talentach, choć w jednym wydaje się prawdziwym wirtuozem. I bynajmniej nie jest to gra na skrzypcach. Na podziwianie kunsztu i pasji z jaką eliminuje swoich przeciwników nie musimy długo czekać. Trafia mu się bowiem dosyć osobliwa misja, którą jest odbicie nastolatka z rąk porywaczy. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że chłopiec – syn indyjskiego bossa narkotykowego – zostaje porwany przez innego potentata tej branży. Trup ściele się gęsto, a dźwięk kul staje się swoistym metronomem dyktującym rytm widowiska. Można odnieść wrażenie, że terkoczące karabiny maszynowe podziurawiły również scenariusz, gdyż fabuła przypomina sito przez które ucieka jakakolwiek logika. Grunt, że wszystko łatane jest świetnie zrealizowaną akcją oraz grą Chrisa Hemswortha, który choć gromami nie ciska, ale odpornością na wszelkiego rodzaju urazy mechaniczne w dalszym ciągu przypomina kreowanego od wielu lat Thora. Ot kino – rękawiczka. Do jednorazowego użytku i wyrzucenia (z pamięci).



Podobnie można się wypowiedzieć o ścieżce dźwiękowej stworzonej na potrzeby tego akcyjniaka. Do jej skomponowania bracia Russo ściągnęli sprawdzony team: Henry Jackman & Alex Belcher. Sprawdzony, bo efekt tego wysiłku można doświadczyć oglądając film 21 Bridges, również sięgając po album soundtrackowy, na którym znalazła się godzinna selekcja świetnie skonstruowanej – w bardzo oldschoolowym, noirowym stylu – ilustracji muzycznej. Trudno jednoznacznie stwierdzić ile z tego sukcesu można przypisać Belcherowi, który z Jackmanem już niejedno stworzył aczkolwiek na innych stosunkach współpracy. Postanowili dalej iść tą drogą, więc ewentualny rachunek musimy dzielić na pół. A przy tym, co zastaliśmy sięgając po Extraction będzie to podwójnie problematyczne. Kino sensacyjne, którego akcja rozgrywa się w egzotycznej, azjatyckiej scenerii siłą rzeczy zmusiła do zrewidowania wszystkiego, co na potrzeby 21 Bridges stworzyli Jackman i Belcher; od stylu przez instrumentarium, po sposób prowadzenia narracji. Przy tak intensywnej akcji trudno było bowiem oczekiwać, że to muzyka, a nie efekty dźwiękowe przejmować będzie inicjatywę. Mimo wszystko, nawet i w tak „ekstremalnych” warunkach można było wyjść z jakąś ciekawą inicjatywą. Zamiast tego otrzymaliśmy jednak powtórkę z rozrywki w bardzo osobliwej kompilacji.


W takich partyturach jak ta nie da się nie zauważyć licznych inspiracji lub sugestii wynikłych z tzw. temp-tracku. A skoro film łączy w sobie dwa wątki, do których powstały świetnie sprawdzające się ilustracje, to po co eksperymentować? Pierwszym z nich jest wątek narkobiznesu, w którym wiele do powiedzenia miał swego czasu Jóhann Jóhannsson. I choć jego osobliwe eksperymenty przy Sicario nie znajdują dosłownego przełożenia na karty partytury Jackmana i Belchera, to jednak nie można nie odnieść wrażenia, że dysonujące ze smyczkami wiolonczele nadają na podobnych falach. W ten oto sposób rozwiązana zostaje kwestia ponurego, morowego klimatu rozpościerającego się nad produkcją Netflixa. Natomiast patronem emocjonalnego wydźwięku miały być muzyczne inspiracje poczynione na innej płaszczyźnie filmu. Wątek porwania przywołe w pamięci efektownego Człowieka w ogniu z efektywną muzyką Harry’ego Gregsona-Williamsa. Do tego schematu można również przyporządkować muzyczną akcję, która dzieli przestrzeń po równo na elementy orkiestrowe oraz elektroniczne. I nie zapomnijmy również o skromnym ukłonie w kierunku szefa „kuźni talentów” w jakiej dorastał Jackman, Hansa Zimmera. Motyw poświęcenia głównego bohatera jest bowiem nosicielem wyjątkowo zjadliwego dla przemysłu muzyczno-filmowego patogenu – utworu Time z Incepcji. Ale gdzie w tym wszystkim etnika? Gdzie oczekiwane umiejscowienie tej ilustracji na odpowiedniej szerokości i długości geograficznej? Ano tam, gdzie wszystkie te wspomniane wyżej tytuły się krzyżują, czyli w traktowanym umownie, hollywoodzkim sposobie radzenia sobie z elementem kulturowym. Przerzucenie odrobiny ciężaru na instrumenty perkusyjne i odpowiednie metody artykulacji przy wykorzystaniu zachodnich instrumentów zrobiły swoje. Efekt jest względnie satysfakcjonujący, ale daleki od tego, co można było oczekiwać od podobnych projektów.



Jeżeli jednak w jakimś stopniu ta muzyka przemówi do nas podczas oglądania Ocalenia (zwłaszcza podczas nasyconego emocjami finału), to już album soundtrackowy nie nabierze nas na tę audiowizualną sztuczkę. Topornie skonstruowane, blisko 70-minutowe, słuchowisko, delikatnie rzecz ujmując nie należy do najprzyjemniejszych w obyciu. Długość wydanego przez BMG soundtracku to jedno. Bardziej problematyczna jest jego treść, z której zieje monotonia i brak większego pomysłu na wyrwanie tej pracy z ciasnych szpon gatunkowych standardów. Brodząc tak w tworzonych od linijki utworach akcji i równie obojętnym na interakcję z odbiorcą underscore, dochodzimy do wniosku, że w gruncie rzeczy nawet temat przewodni tej ścieżki dźwiękowej rozmija się z szeroko pojętą kreatywnością. Można odnieść wrażenie, że nie treść, ale forma jest tym, co ma najbardziej koncentrować uwagę potencjalnego słuchacza. A dokładniej całkiem nieźle rozpisane partie smyczkowe, które niestety dosyć często zabudowywane są szczelnie przez perkusyjno-elektroniczne fundamenty. O ile więc początek albumu będzie dosyć łaskawie obchodził się z żywym instrumentarium, o tyle każdy kolejny utwór prowadził nas będzie do meritum akcji, do utworów upstrzonych standardowymi dla tego gatunku smyczkowymi ostinatami, pulsującymi bitami i minimalną, śladową wręcz melodyką. Muzyczny metronom idealny do szybkiego i bezproblemowego montażu pod równie szybkie cięcia ujęć. I tylko obecność dwóch suit tematycznych na końcu albumu zdradza pewne starania kompozytorów o należne wyeksponowanie motywów.



Po intrygującym, skonstruowanym w oldschoolowym stylu 21 Bridges, liczyłem że Extraction będzie kolejną intrygującą pracą duetu Jackman & Belcher. na coś więcej. Kompozytorzy poszli utartymi ścieżkami serwując odbiorcy dosyć przewidywane i sztampowe słuchowisko. Tyle w kwestii niespełnionych oczekiwań, bo jeżeli chodzi o rzecz najważniejszą, czyli funkcjonalność, to muszę przyznać, że nie jest źle. Jako element dynamizujący akcję oraz uwypuklający pewne emocje muzyka do Tylera Rake’a sprawdza się należycie. Oczywiście na tyle, na ile pozwala jej na to dosyć hałaśliwe otoczenie efektów dźwiękowych. Mimo wszystko pewien niedosyt pozostaje, bo potencjał był spory. Ot zupełnie jak po filmowym seansie.


Najnowsze recenzje

Komentarze