Drive My Car to jeden z triumfatorów plebiscytów i wyróżnień filmowych 2021 roku. Powstały na bazie zbioru opowiadań Harukiego Murakamiego „Mężczyźni bez kobiet”, opowiada o Yūsuke Kafuku, który boryka się z żałobą po stracie żony. Uciekając od bolesnych wspomnień wyjeżdża do Hiroszimy, aby podjąć się pracy nad reżyserią sztuki „Wujaszek Wania” Czechowa. Nie bez znaczenia okazuje się tutaj sceneria nasiąknięta dramatycznymi wydarzeniami z czasów II wojny światowej. Żywy symbol cierpienia, w który wplatają się relacje Kafuku ze współpracującymi z nim aktorami oraz swoją szoferką, stają się bodźcem dla mężczyzny do przepracowania swojej traumy. Mozolnie prowadzona narracja, długie sekwencje dialogów oraz niekończące się sceny, w których główny bohater przemierza japońskie drogi wsłuchując się w nagrania sporządzone przez swoją zmarłą tragicznie żonę… To wszystko może zniechęcić miłośników zwartych, sprawnie opowiadanych historii, ale warto zatrzymać się nad tym przedziwnym obrazem. Jest to swoiste studium radzenia sobie z bólem i zrozumienia drugiego człowieka. A przy tym film po prostu piękny w swojej prostocie.
Wydawać by się mogło, że trzygodzinne dzieło Ryūsuke Hamaguchiego zapewni dużą porcję ujmującej, nasyconej emocjami muzyki. Twórcy mieli jednak zupełnie inny plan na zagospodarowanie tej przestrzeni. Zatrudniona do stworzenia ścieżki dźwiękowej japońska multiinstumentalistka i piosenkarka, Eiko Ishibashi, postawiona została przed nietypowym zadaniem. Zamiast wchodzić w głowy bohaterów i opisywać targające nimi emocje, poproszono ją, aby muzyką przypominała swoisty krajobraz oraz była łącznikiem pomiędzy scenerią, w której toczy się akcja, a widzem. Jak zatem nie trudno zauważyć, odarta miała być ze wszystkich trudnych wątków podejmowanych w filmie Drive My Car, koncentrując się tylko na najbardziej barwnych i malowniczych sekwencjach. Powstały w ten sposób dysonans między obrazem a muzyką może postawić odbiorcę w niekomfortowej sytuacji. Może, choć nie musi.