Paul Leonard-Morgan

Dredd 3D

(2012)
Dredd 3D - okładka
Maciej Wawrzyniec Olech | 07-10-2012 r.

Ponad milion soundtracków egzystuje w naszym świecie. Soundtracki do dramatów, thrillerów, horrorów, komedii, filmów fantastycznych i wszelakiej maści innych gatunków i podgatunków. Soundtracki wybitne, soundtracki dobre, średnie, złe i takie o których istnieniu lepiej zapomnieć. Tylko jedna rzecz może zapanować nad tym soundtrackowym chaosem: mężczyźni i kobiety z Portali Sprawiedliwości zwani Recenzentami.

Filmmusic.pl One skupisko ponad tysiąca recenzji soundtracków. Jako, że tygodniowo popełnianych jest ponad kilka soundtracków, Recenzenci mają masę roboty. Tak jak i ja patrolujący od kilku lat ulice soundtrackowego światka. Zdarzyło mi się trafić na wybitne score’y, ale też takie, gdzie byłem zmuszony od razu wymierzyć sprawiedliwość. Lista zatrzymań, procesów i wyroków jest naprawdę spora. Przesłuchałem w życiu wiele soundtracków, ale mimo to, nie pamiętam kiedy miałem do czynienia z czymś takim jak Dredd Paula Leonarda-Morgana?

Sam film jest kolejną próbą przeniesienia na duży ekran, kultowego stróża prawa z dystopijnego świata przyszłości, stworzonego na potrzeby brytyjskiej serii komiksów science ficition 2000 AD w 1977 roku. Pierwsza próba miała miejsce w 1995 kiedy to na ekran kin wszedł Judge Dredd z Sylvestrem Stallone w roli głównej. Rety, ale ten film był zły! I co ważniejsze miał bardzo mało wspólnego z komiksowym pierwowzorem. Na szczęście najnowszy Dredd który niektórzy błędnie uważają za remake filmu Stallone’a, jest już zdecydowanie wierniejszy swojemu komiksowemu pierwowzorowi. Nie powinno to zresztą dziwić skoro sam twórca „Sędziego Dredda” John Wagner miał znaczny wkład w scenariusz Alexa Garlanda (28 Days Later) i był stałym konsultantem na planie filmowym jak i w czasie post produkcji. Dlatego też najbardziej zagorzali fani komiksowego „Sędziego Dredda”, ale także miłośnicy mocnego i brutalnego kina akcji z tryskającą krwią i chrzęstem łamanych kości, połączonego z dystopijnym science fiction, powinni być zadowoleni. Świetny film, świetni aktorzy, świetne zdjęcia i właśnie ta muzyka…

Po pierwszym zapoznaniu się z tworem Morgana, miałem ochotę cisnąć go o ziemię i zmiażdżyć podeszwą mego buta. Byłoby to jednak niezgodne z prawem recenzenckim, które nakazuje wystawić, nawet najbardziej zwyrodniałemu soundtrackowi sprawiedliwą ocenę. Tak więc zgodnie z literą prawa zabrałem się za dokładną i metodologiczną analizę tej ścieżki dźwiękowej. Przeglądając kartotekę urodzonego w Szkocji Paula Leonarda-Morgana można się dowiedzieć, że jest on odpowiedzialny za skomponowanie ładnej, orkiestrowej oprawy muzycznej do kilkuodcinkowego dokumentu BBC History of Scotland z 2009 roku. Jednocześnie przed rokiem stworzył on elektroniczny score do filmu Limitless. Przy Dreddzie poszedł on znowu w elektronicznym kierunku, ale jeszcze dziwniejszym niż przy Limitless. Od samego początku Paul Leonard-Morgan i scenarzysta oraz producent Alex Garland chcieli stworzyć specjalne brzmienie, które będzie można utożsamiać z Sędzią Dreddem i jego ponurym światem przyszłości. Morgan uznał, że tradycyjny orkiestrowy score byłby niewskazany, więc zaczął od nagrywania mocno rockowych partii. Wyłącznie rockowe brzmienie ścieżki dźwiękowej nie satysfakcjonowało jednak Szkota, więc postanowił dodać trochę elektroniki opartej o współczesne syntezatory jak i sprzęt z lat 80tych. Następnie wszystko to pomiksował, przyspieszył, spowolnił i tak powstała muzyka do Dredda. Tylko czy to coś w ogóle można nazwać jeszcze muzyką? Cały score to dziwaczne połączenie, często dosłownie trzeszczącej, elektroniki z domieszką ambientu, oraz z industrialnym rockiem opartym na zasadzie im głośniej tym lepiej. Trudno mówić o jakiś liniach melodycznych, a bardziej teksturach dźwięku, który naprawdę mogę wywołać uczucie, jak ktoś wiercił nam w mózgu młotem pneumatycznym.

Na samym albumie muzyka ta naprawdę może przestraszyć, szczególnie miłośników klasycznie rozumianych ścieżek dźwiękowych. Aby lepiej zrozumieć zamysł Morgana należy się jednak zapoznać z filmem, gdzie te dudnienia, dźwięki, stukania i huki jakoś wpasowują się w obraz. Rzeczywiście dziwne elektroniczne eksperymenty, mocne gitarowe riffy i dudniąca perkusja wpisuje się w dystopijny i pogrążony chaosie przytłaczający świat Mega-City One. Dopiero po oglądnięciu filmu soundtrack ten i zdawać by się mogło panujący na nim chaos, zaczyna nabierać jakiegoś sensu. Z ponad 50 minutowej, ściany dźwięku zaczynają wyłaniać się pojedyncze utwory, niektóre nawet warte uwagi. Oczywiście dalej jest to elektroniczna rąbanka, ale tym razem mająca trochę więcej ładu i składu. Szczególnie dobrze prezentuje się początek płyty. Otwierające album She’s a Pass, które o dziwo w filmie pojawia na napisach końcowych, posiada pewną moc, która sprawia, że i stopa i głowa poruszają się w takt muzyki. Warte uwagi jest też Mega City One, które idealnie wpisuje się w otwierającą film scenę pościgową po ulicach metropolii przyszłości. W kawałku tym daje też o sobie znać „trzeszczący elektroniczno-bitowy” motyw, który można uznać, za coś w tylu tematu przewodniego Dredda. Motyw ten przewija się jeszcze w takich utworach jak Lockdown i Oder In Chaos. Za pierwszym razem może on przypominać odtwarzanie porysowanej płyty winylowej i w sumie później też tak brzmi, ale na swój pokraczny sposób wpada on ucho. Trudno jednak mówić o prawdziwym temacie, szczególnie z perspektywy Johna Williamsa, który nigdy nie złamał soundtrackowego prawa! Morgan jednak to robi serwując utwory niby-tematyczne, które tak naprawdę nimi nie są. Anderson’s Theme sugeruje nam, że mamy do czynienia z tematem muzycznym filmowej partnerki Dredda. Naprawdę cały utwór to jednostajny dźwięk, raz puszczany szybciej, a raz wolniej. OK, jak na temat bohaterki przystało przewija się on przez film jak i na płycie (Hiding Out), ale też trzeba mieć fantazje, aby jeden dźwięk nazwać od razu tematem.

O ile jednak pierwsze sześć utworów coś jeszcze sobą prezentuje i słychać w nich jakiś zamysł, o tyle środek albumu to już jedna wielka ściana bliżej niezidentyfikowanych dźwięków, sporadycznie przerywana namiastkami czegoś co można byłoby podciągnąć pod muzykę. Takie np. Cornered i Kay Escapes Undefined Space to po prostu muzyczne tekstury bez ładu i składu przerywane często znajomym z soundtracków Trenta Reznora i Atticusa Rossa dźwiękiem maszyny do borowania zębów. Chodzi mi szczególnie o kawałek Cornered, którego słuchanie jest równie przyjemne co gryzienie szkła. Przy dokładnym przesłuchaniu tego utworu dochodzę jednak do wniosku, że to nie maszyna do borowania zębów, a piła do metalu. Wśród tych całych odgłosów przypominających spawanie tankowca w stoczni, o dziwo najlepiej i najbardziej melodycznie prezentują się kawałki z mocnym wykorzystaniem gitarowych riffów, jak chociażby Mini-Guns, czy Taking Over Peach Trees. Oczywiście jest to taki headbanging dla ubogich, ale lepsze to niż nic. Dopiero końcówka albumu pokazuje jakieś pokłady muzyczne. I tak chyba w ogóle najlepszymi na płycie okazują się być It’s All Deep End oraz Ma-Ma Requeim (w sumie brzmią one identyczne), oparte o przetworzoną przez komputer wokalizę. Szczególnie Ma-Ma Requeim zarówno na albumie jak i w filmie wypada naprawdę dobrze i idealnie ilustruje świat widziany pod wpływem spowolniającego narkotyku Slo-Mo. Tak więc dzięki oddziaływaniu w filmie i lepszego poznania zawartego materiału, soundtrack ten nie jest jednak taki zły jak się na początku mogło wydawać?

Błąd! Podane przykłady mogą co najwyżej załagodzić wyrok tego soundtracka, ale nie sprawią, że całkowicie wymiga się on od sprawiedliwości. Fakt score poprawnie sprawuje się w filmie, nie kiksuje, ale też nie czyni niczego więcej. Dokładniej tylko na początku i końcu filmu ta ścieżka daje o sobie jakoś znać i poprawnie buduje klimat. Niestety środek filmu, co też słychać na płycie, zamienia się w rozstrojone elektroniczne tło z małymi przebłyskami. Paul Leonard-Morgan twierdzi, że przy Dreddzie wzorował się na twórczości Johna Carpentera. Rzeczywiście pewnego ducha elektronicznych score’ów lat 80tych można poczuć, ale brakuje naprawdę wyrazistego tematu przewodniego co też było specjalnością Carpentera. Wspomniany trzeszczący temat to jednak zdecydowanie za mało. Tak samo trudno jednoznacznie określić, czy ten score na swój sposób jest rewolucyjny i oryginalny? Niby z jednej strony nie często słyszy się takie ścieżki dźwiękowe jak Dredd. Z drugiej jednak strony pewna moda na elektroniczne brzmienie teraz panuje o czym mogą świadczyć tacy podejrzani jak Trent Reznor z Atticuem Rossem, czy też nużący Cliff Martinez. Zresztą na ile sama w sobie oryginalna jest ta elektronika z Dredda? Paul Leonard Morgan twierdzi, że łącznie 4 miesiące spędził nad tworzeniem oprawy dźwiękowej i szukaniem odpowiedniego brzmienia. Inny znajomy Recenzent ze służby stwierdził, że taki score mógłby w sumie popełnić każdy kto zna choć trochę podstawy obsługi Cubase’a. Pozostaje też pytanie czy gdybym sam stworzył score nagrany na moich garnkach, to może byłoby to oryginalne, ale czy zarazem dobre to już inna kwestia.

Tak też na mocy prawa recenzenckiego jakie mi przysługuję uznaję ten score, mimo wątpliwej linii obrony za niewinny za oddziaływania w filmie,. Nie oznacza to jednak, że Dredd Paula Leonarda-Morgana zostaje kompletnie oczyszczony z zarzutów, gdyż jeżeli chodzi o materiał zawarty na płycie, uznaję go winnym, i niebezpiecznym dla słuchającego otoczenia. Tym samym soundtrack ten nie zasługuje na recycling, ale kilka miesięcy w izolatce dobrze mu zrobi.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.