Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Devil We Know, the

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 16-01-2019 r.

Przysłowie mówi, że lepszy diabeł oswojony, niż ten nieznany. A co w przypadku, kiedy jeden i drugi powoli, aczkolwiek sukcesywnie przyczynia się do naszej śmierci? To pytanie nie jest artykułowane bezpośrednio w dokumencie Stephanie Soechtig, The Devil We Know, ale wydaje się puentą zawartej tam historii. Wszystko rozpoczyna się w latach 60., kiedy potężna korporacja DuPont wprowadza na rynek teflon. Rewolucyjny środek, z którego przez minione dziesięciolecia korzystali właściwie wszyscy, okazuje się bombą z opóźnionym zapłonem. Dziwne przypadki zachorowań zrodziły pytania o bezpieczeństwo wykorzystywanych do produkcji związków chemicznych. Po latach badań, jeden z nich – zwany C8 – okazuje się silnie toksycznym środkiem odpowiedzialnym za wiele schorzeń i zgonów. Mimo świadomości skali tego zagrożenia, firma nigdy nie zrezygnowała ze swojej strategii produkcyjnej. Pod naciskiem rządu i mediów wymieniła jedną toksynę na inną, nie biorąc odpowiedzialności za trucie miliardów ludzi. Mocne przesłanie, jakie płynie z kontrowersyjnego dokumentu Soechtig uderza nie tylko w wyżej wymienioną korporację. Również w innych producentów niebezpiecznej chemii, na której działanie (świadomie lub nieświadomie) jesteśmy wystawiani. Film, który poruszył widzów na festiwalu w Sundancee, jest kolejnym wołaniem o opamiętanie.



W tak skrojonym obrazie niezwykle ważną rolę odegrać musiała muzyka, którą stworzył jeden z najmniej subtelnych kompozytorów w branży – Brian Tyler. Angaż do The Devil We Know to pokłosie współpracy tego muzyka z Stephanie Soechtig nad innym dokumentem, Under the Gun. I o ile tamten obraz przemknął nam bez większego echa, to tym razem nie było szans na zamiecenie tematu pod przysłowiowy dywan. W licznych wypowiedziach Tyler określał pracę nad The Devil We Know mianem „personal experience”. Całość potraktował więc ambicjonalnie, co możemy zauważyć w palecie wykonawczej i krótkiej liście solistów sprowadzających się głównie do jego nazwiska. Projekt, który na pewno nie przyniósł mu wielkich kokosów, stał się zatem areną do pokazania swoich artystycznych ambicji. I jak w przypadku wielu analogicznych prac w jego karierze, do których dokładał z własnej kieszeni, efekt jest całkiem satysfakcjonujący.



Ścieżka dźwiękowa Tylera to jeden z kluczowych elementów opowieści. Choć nie wypełnia całej filmowej przestrzeni, to jednak dzieli ją na dwie odrębne sfery działania. Pierwszą z nich jest główny trzon narracji, czyli zagrożenie płynące z działalności fabryki umiejscowionej we Wschodniej Wirginii i seria działań prowadzących do upublicznienia przerażającej prawdy. W celu opowiedzenia tej historii Tyler sięga po współczesne środki muzycznego wyrazu z perkusjonaliami, gitarami i całym zapleczem elektroniki. Tworząc ostinatowe struktury rytmiczne, podsyca dynamikę obrazu, a kiedy trzeba, angażuje bardziej ambientowe formy, aby podkreślić tragiczne skutki oddziaływania chemikaliów. Syntetyczna, szorstka w wymowie ilustracja buduje poczucie zagrożenia, ale nie czyni tego w sposób totalny. Odcięciem od maksymalnego zaniżania nastroju są liczne wstawki liryczne, które odnoszą się z kolei do drugiej z wyżej wymienionych sfer działania. Motorem napędzającym dramaturgiczny wydźwięk obrazu jest bowiem historia garstki ludzi, których życia zniszczone zostały przez toksyczny związek C8. W odniesieniu do tych historii muzyka Tylera nabiera bardziej organicznego kształtu. Elektronikę zastępują żywe instrumenty – najczęściej w postaci solówek fortepianowych i gitarowych, a jej nieodzownym kompanem są subtelne, orkiestrowe aranże lub melancholijny ambient. Wszystko odpowiednio zrównoważone w proporcjach i równie anonimowe w treści. Jeżeli bowiem liczyliśmy na jakiś łatwo wpadający w ucho temat, to możemy poczuć się lekko rozczarowani. Temat przewodni, inspirowany najwyraźniej twórczością Philipa Glassa, wpisuje się w szereg solidnych, ale niczym nie wyróżniających się melodii Briana Tylera. Na tyle solidnych, aby udźwignąć gatunkowy ciężar opisywanego obrazu bez większych ambicji do zagoszczenia się na stałe w świadomości odbiorcy.

Mimo wszystko cieszy fakt, że nawet do tak niszowego projektu postanowiono wydać album soundtrackowy. Odpowiedzialna za to wytwórnia Varese Sarabande, przy współpracy z samym kompozytorem, zaproponowała odbiorcom dosyć pokaźne w treści, bo ponad 70-minutowe słuchowisko, zawierające zdecydowanie więcej materiału aniżeli miało okazje wybrzmieć w dokumencie Soechtig. Cieszyć się z tego faktu czy smucić? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt ciężaru gatunkowego i podjętych przez kompozytora środków wyrazu, to można mieć obiekcje względem zbytniej wylewności tego albumu. Aczkolwiek w świetle faktu, że został on wydany tylko w formie elektronicznej – tutaj kwestie ilościowe rozbijają się o jakość poszczególnych tracków. A w przypadku The Devil We Know jest z tym bardzo różnie.



Początek, jak w większości albumów Tylera, jest bardzo obiecujący. Suita tematyczna, później prezentacja samego tematu z czołówki i seria najbardziej nośnych fragmentów, po których następuje… No właśnie, powolna, dłużąca się w czasie wędrówka przez całe połacie underscoru – czasami bardziej, innym razem mniej absorbującego. Paradoksalnie, album jako całość, tworzy całkiem intrygujące słuchowisko eksponujące twórczą dojrzałość podpisującego się pod nim kompozytora. Nie ma tu miejsca na szalone eksperymentatorstwo. W żadnym wypadku nie jesteśmy również zaskakiwani takimi czy innymi podjętymi przez niego rozwiązaniami. Owszem, sama zabawa elektroniką może tutaj odkrywać jakieś nowe karty w palecie brzmień Tylera, ale nie rewiduje w większym stopniu gatunkowych standardów. Wszystko zdaje się płynąć nurtem narzuconych już na wstępie myśli przewodnich, a każdy kolejny track jest ich przedłużeniem. Spięcie tego słuchowiska klamrą bogatej aranżacyjnie interpretacji tematu przewodniego, po raz kolejny zwraca uwagę na eklektyczny charakter tej ścieżki dźwiękowej.



Brian Tyler jest na ciekawym etapie swojej kariery. Nakręcona przez głośne superprodukcje, daje teraz Amerykanowi szansę na przebieranie w projektach. Azjaci, Yellowstone, a teraz The Devil We Know, to dowód, że Tyler szuka nowych wyzwań. Póki co dają mu one sporo frajdy i równie dużą okazję do zabawy różnymi formami wyrazu. I choć nie mam nic przeciwko, to osobiście wolałbym aby efekty tych starań dało się również docenić w starciu z optymalnie skrojonym soundtrackiem i to najlepiej takim, który można później dołączyć do kolekcji CD tego artysty.


Najnowsze recenzje

Komentarze