Deadpool jest projektem, o który aktor Ryan Reynolds walczył zaciekle przez wiele lat. Jak się okazuje, odważna decyzja podjęta jeszcze przez Studio Foxa, stała się kołem ratunkowym dla tonącego MCU.
Deadpool jest projektem, o który aktor Ryan Reynolds walczył zaciekle przez wiele lat. Jak się okazuje, odważna decyzja podjęta jeszcze przez Studio Foxa, stała się kołem ratunkowym dla tonącego MCU.
Droga nie była łatwa. Zaskakujący sukces filmu z 2016 roku postawił pod ścianą decydentów Disneya, którzy chcąc nie chcąc, musieli dać zielone światło do realizacji kolejnych części. Drugi Deadpool nie rozmieniał się na drobne, ale przy okazji tworzenia trzeciego, stojący za całym przedsięwzięciem Reynolds poszedł już na całość, wyciągając z grobu kultową postać – Wolverine’a. Jak wyszło? Można odnieść wrażenie, że twórcy nie do końca wiedzieli, jak wykorzystać potencjał obu postaci. Zrobili więc to, co od pewnego czasu praktykuje studio Marvela, miotając swoich bohaterów po różnych krańcach czasu i przestrzeni. Nawiązanie do aktualnie poruszanych w MCU problemów miało stworzyć furtkę, za pomocą której tytułowy bohater na stałe rozgości się w tym uniwersum. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że Deadpool & Wolverine bardziej fanserwisem stoi niż próbą opowiedzenia jakiejś ciekawej historii. Oczywiście tytułowy bohater w dalszym ciągu bawi swoim usposobieniem, a brutalność sekwencji akcji nie pozostawia wątpliwości dla kogo kierowane jest widowisko. Mimo wysokiej kategorii wiekowej imponuje wynik finansowy tego filmu, choć najprawdopodobniej zadziałał tu sentyment względem lubianych herosów.
Nieodzownym elementem sukcesu każdej z filmowych odsłon Deadpoola jest warstwa muzyczna, przemawiająca piosenkami świetnie wpasowanymi w filmowe realia. Nie inaczej było i tym razem. Twórcy proponują nam wybuchową mieszankę szlagierów, które doskonale pracują na ironiczny wizerunek obrazu, czego przykładem jest „taneczna” sekwencja otwarcia z genialnie wpasowanym utworem NSYNC. Ale największym zaskoczeniem wśród tego zestawu jest fragment kultowej piosenki Madonny, Like a Prayer, która w jednej z kluczowych scen zaaranżowana została na chór i orkiestrę. Kolejną „perełką” jest piosenka śpiewana przez samego Hugh Jackmana, a pochodząca z musicalu w jakim wziął udział kilka lat temu – The Greatest Showman. Ewidentnie widać, że aktor doskonale bawił się rewidując w tym filmie swoją karierę.
Doskonałą zabawę musiał mieć również autor oryginalnej ścieżki dźwiękowej wypełniającej pozostałe przestrzenie muzyką instrumentalną. Stojący za kamerą Shawn Levy postawił na sprawdzone nazwisko – Roba Simonsena – kompozytora, z którym współpracował już nad innym widowiskiem s-f, Projekt Adam. Trzeci Deadpool był dla niego pierwszym zderzeniem zarówno z serią, jak i kinem superbohaterskim. Poprzednie dwie części ilustrowali bowiem Tom Holkenborg oraz Tyler Bates. I co ciekawe żaden ze wcześniejszych kompozytorów nie pokusił się o stworzenie tematu Pyskatego Najemnika z prawdziwego zdarzenia. Dopiero Simonsen wyszedł z taką inicjatywą. Oczywiście w kontekście drugiego z tytułowych bohaterów. Jak to wszystko wyszło?
Muzyka do Deadpool & Wolvenrine, to wybuchowa mieszanka orkiestry i elektroniki, która całkiem dobrze sprawdza się w warunkach filmowych. Oczywiście nie zwraca uwagi tak bardzo, jak piosenki, ale skutecznie radzi sobie z budowaniem odpowiedniej dynamiki w sekwencjach akcji, czy też dźwiganiem emocjonalnego ciężaru scen o bardziej dramatycznym zabarwieniu. A trzeba przyznać, że w trzeciej odsłownie przygód Pyskatego Najemnika jest ich całkiem sporo. Temat przewodni stworzony na potrzeby tego filmu może nie należy do najbardziej błyskotliwych w gatunku, ale skutecznie radzi sobie z nadawaniem muzyce bardziej heroicznego wydźwięku. Przy czym melodia ta jest dosyć elastyczna w aranżowaniu na dowolny styl, co jest dosyć istotne biorąc pod uwagę, jak dużo nietypowych rozwiązań podjął tu Simonsen. Korzystanie z anachronicznych brzmień lub zabiegów dźwiękonaśladowczych w zestawieniu z epickim rozmachem hollywoodzkiej orkiestry, to tylko rozgrzewka przed licznie stosowanymi nawiązaniami. Kompozytor nie boi się sięgać po melodie identyfikowane z występującymi w obrazie bohaterami. W ten sposób oryginalna oprawa wzbogaca się o cytaty z Avenersów lub Wolverine.
Mimo wszystko nie jest to muzyka na tyle przebojowa, aby w trakcie seansu rozpalać wyobraźnię widza. Statystyczny odbiorca jeżeli już zwróci uwagę na warstwę dźwiękową, to z pewnością w kontekście piosenek. Dlatego też prędzej sięgnie po wydany nakładem Hollywood Records album soundtrackowy. Wielka szkoda, że zabrało na nim wspomnianego wyżej orkiestrowego aranżu hitu Madonny, ale w zamian otrzymujemy za to jeden utwór autorstwa Roba Simonsena – temat przewodni skryty pod tajemniczą nazwą LFG (roz. Let’s F*cking Go). A jeżeli po wysłuchaniu tego osobliwego numeru komuś będzie jeszcze mało, to nic straconego. Na rynku pojawiło się osobne wydanie samej muzyki ilustracyjnej – również sygnowanej logiem wytwórni z Hollywood. Natomiast dla tych, którzy nie mogą zdecydować się pomiędzy albumem z piosenkami, a muzyką ilustracyjną, przygotowano specjalne wydanie łączące oba te soundtracki. Forma dystrybucji wiadoma – streaming.
I jak w przypadku opraw muzycznych do poprzednich części, tak i tutaj panuje przekonanie, że materiał ten lepiej się jednak sprawdza w połączeniu z obrazem. Szczególnie tyczy się to tych kawałków, które wyszły spod ręki Simonsena. Kompozycja błyszczy, kiedy w obroty brany jest motyw główny lub gdy kompozytor odwołuje się do ikonicznych tematów z poprzednich filmów MCU, ale bałbym się nazywać całość tworem jakkolwiek przebojowym. Na pewno zaskakującym jeżeli chodzi o niektóre rozwiązania techniczne, mającym swoje przebłyski, ale nie odciskającym na słuchaczu znacznego piętna. Zbyt dużo tu jednak ilustracyjnego, ambientowego grania. Brakuje tu również odważnych decyzji, jakie bez wątpienia podejmował Bates wciskając w usta chórzystów niecenzuralne słowa. Mimo wszystko można tę pracę uznać za udaną i obiecującą w kontekście dalszej „kariery” Deadpoola w Kinowym Uniwersum Marvela. Czas pokaże, jak to się wszystko rozwinie. Jedno jest pewne. Rob Simonsen całkiem nieźle radzi sobie w mainstreamowych projektach. Zdecydowanie lepiej niż tworzący muzykę do pierwszego Deadpoola, Tom Holkenborg.