Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Days of Heaven (FSM) (Niebiańskie dni)

(1978/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 07-11-2018 r.

Ennio Morricone skomponował muzykę do ponad 500 filmów (co ciekawe, on sam twierdzi, że było ich około 450). Wśród nich były tytuły przeciętne, czasem słabe, a nawet bardzo słabe, które włoski maestro starał się w zasadzie ratować swoją ilustracją. Oczywiście w tej nieprzebranej filmografii znajdzie się także wiele świetnych obrazów, z których część stała się klasyką kina. Niektóre z nich uwielbił sobie sam Morricone. Jednym z filmów, do których wraca, a które nawet po latach wciąż robią na nim ogromne wrażenie, są Niebiańskie dni Terence’a Malicka, opowiadające o młodej parze, która wyjeżdża do pracy przy żniwach. To właśnie za ten obraz Włoch otrzymał pierwszą w karierze nominację do Oscara (przegrał z Midnight Express Giorgio Morodera).

W celu zilustrowania tego filmu z początku miał zostać zatrudniony Leo Kottke, amerykański gitarzysta folkowy, jednak angaż ten nie doszedł do skutku (choć w filmie znalazł się ostatecznie jeden utwór tego artysty). W końcu wybór padł na Morricone, którego piękna partytura z Novecento Bernardo Bertolucciego posłużyła za temp-track podczas prawie dwuletniej (sic!) postprodukcji Niebiańskich dni.

Morricone wspominał, że praca z Malickiem była trudna, lecz satysfakcjonująca. Amerykański reżyser bardzo ingerował w pisaną przez Włocha muzykę, prosił nieraz o konkretne instrumentacje. Po licznych dyskusjach Morricone przygotował całkiem pokaźną partyturę, którą ostatecznie oddał Malickowi, aby ten po prostu skorzystał z niej w scenach, w których będzie uważał to za słuszne (z jednym wyjątkiem, ale o tym później). Można zatem powiedzieć, że maestro nie miał praktycznie wpływu na ostateczny kształt muzycznej ilustracji.

Na potrzeby Niebiańskich dni Morricone skomponował łącznie 18 tematów, z których tylko część została wykorzystana w filmie. Rozmaite notki, mówiące o tej pracy, wspominają zazwyczaj o trzech motywach, choć przy dobrym wsłuchaniu się z łatwością można wyłapać co najmniej pięć osobnych melodii. Pierwsza z nich ma ścisły związek z wykorzystanym trzykrotnie podczas seansu Aquarium z Karnawału zwierząt Camille Saint-Seansa. Malick poprosił Morricone, aby ten stworzył utwór na wzór kompozycji Francuza, co też Włoch chętnie uczynił. Tak o to powstał temat żniw, oparty o podobne akordy, co Aquarium, choć posiadający w sobie więcej liryzmu. Przyznam się szczerze, że zastosowanie w filmie zarówno oryginalnego Aquarium, jak i wariacji Włocha, niezbyt mi się podoba, jakby u reżysera brakowało zdecydowania. Lepszym krokiem byłoby postawienie na jedną z tych opcji – albo na Saint-Seansa, albo na Morricone.

Gwoździem programu jest jednak piękny temat miłosny, czasem rozpisywany na flet prosty, w swojej poetyce i nastrojowości kojarzący mi się trochę z późniejszą ścieżką dźwiękową z Łąki. Jego pełna wersja zdobi tytułowy utwór, w którym Morricone sięga po charakterystyczne dla siebie, eteryczne, chciałoby się powiedzieć „niebiańskie”, smyczki prowadzone w wysokich rejestrach. To doprawdy czarująca melodia, z pewnością najbardziej reprezentatywna ze wszystkich napisanych do tego filmu. Mniejszą wymowę emocjonalną posiada natomiast szeroko rozumiany motyw szczęścia, lekka, durowa melodia, być może najbardziej skorelowana z tytułem filmu. Czwarty temat zbudowany jest posuwistej, wznoszącej się sekcji smyczkowej. W filmie został on moment oddelegowany do zilustrowania ciężkiej pracy żniwiarzy.

Morricone dał niemal całkowicie wolną rękę Malickowi w korzystaniu z jego muzyki, mając jednak na uwadze jeden wyjątek. Poprosił reżysera, aby ten skorzystał z jego ponad 7-minutowego utworu Fire, napisanego specjalnie pod pamiętną scenę pożaru. Jest to kompozycja dysonująca, w swojej surowości i drapieżności jakże odległa od pozostałej ścieżki dźwiękowej, oparta o trzeszczące smyczki, nerwowe drewno i blaszane ostinata. W gęstej instrumentacyjnie i harmonicznie strukturze utworu przewija się jednak krótka, niespokojna melodia (piąty motyw), co też w jakiś sposób uatrakcyjnia ten dość trudny i przyciężkawy kawałek. Do modernistycznych eksperymentów należy zaliczyć także imitacje brzęczenia owadów, gdzie Morricone korzysta z chromatycznych przebiegów instrumentów dętych drewnianych.

Przez wiele lat ścieżka dźwiękowa z Niebiańskich dni była dostępna pod postacią nieco ponad półgodzinnego soundtracku Pacific Arts. W 2011 wytwórnia Film Score Monthly rozbiła jednak bank, wypuszczając na rynek dwupłytową, ponad dwugodzinną edycję. Pierwsze CD zawierało materiał z krążka Pacific Arts plus utwory wykorzystane w filmie. Druga płyta składała się natomiast się z kompozycji, które Morricone przesłał Malickowi, aby ten według własnego uznania dokonał odpowiedniej selekcji. Tak o to na recenzowanym tutaj wydaniu FSM mamy do czynienia z obszerną prezentacją ścieżki dźwiękowej z Niebiańskich dni. Niestety całość jest mocno męcząca, bo choć muzyka nie schodzi poniżej pewnego poziomu, to jednak jej powtarzalność szybko daje we znaki. Kolejne tracki rzadko kiedy wnoszą coś ciekawego, czasem opierają się nawet na analogicznych rozwiązaniach, przez co odnosi się wrażenie, że już po raz któryś słuchamy tego samego. Niemniej z pewnością ciekawostką jest utwór nr 15 na pierwszej płycie. Jest to aranżacja tematu miłosnego na solowy fortepian, na którym gra sam Morricone! Jest to o tyle zastanawiające, że on sam uważa siebie za bardzo kiepskiego pianistę. Inna sprawa, że owa wariacja jest bardzo prosta, także nawet osoba niezbyt wprawiona w posługiwaniu się muzyczną klawiaturą powinna dać sobie z nią radę.

Koniec końców Niebiańskie dni Ennio Morricone to partytura zdecydowanie warta uwagi, ale z pewnością nie w takiej formie. To po prostu nie jest muzyka na tak przepastne wydawnictwo. Tematy, choć może nie tak spektakularne, jak w innych pracach Włocha, potrafią poruszyć odbiorcę, ale słyszane po raz enty zwyczajnie zaczynają nużyć. Zbyt dużo powtórek, za mało zróżnicowania. Z drugiej strony należy docenić próbę zebrania i opublikowania takiego dwugodzinnego materiału. Statystycznemu miłośnikowi muzyki filmowej z pewnością wystarczą jednak skromniejsze odpowiedniki tej edycji.

PS. Prawdziwą telenowelą okazały się próby dalszej współpracy pomiędzy Morricone a Malickiem. Po realizacji Niebiańskich dni, amerykański reżyser miał 20-letnią przerwę w kręceniu filmów. Mimo to, gdy zabrał się za realizację nowego projektu, a była to Cienka czerwona linia, chciał, aby muzykę napisał Morricone. Niestety nieporozumienia pomiędzy agencjami pośredniczącymi spowodowały, że nie udało się podpisać stosownych kontraktów (maestro wspomina, że to jeden z tych filmów, których najbardziej żałuje w swojej karierze). Następnie Włoch miał skomponować muzykę do Voyage of Time, dokumentalnego filmu Malicka, ale i tutaj plany spaliły na panewce. Kolejny obraz Amerykanina, Song to Song, również miała zdobić muzyka Morricone, tym razem jednak nieoryginalna, a selekcji utworów miał dokonać sam maestro. Jak się zapewne domyślacie, również i w tym przypadku pierwotne zamysły nie zostały zrealizowane. Tym samym najprawdopodobniej już na zawsze przepadła szansa na kolejny wspólny projekt tych dwóch artystów.

Najnowsze recenzje

Komentarze