Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Darkness Falls (Gdy zapada zmrok)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 31-08-2015 r.

Kto by pomyślał, że kompozytor, który jeszcze kilkanaście lat temu rozpoczynał swoją karierę od podrzędnych dreszczowców, w bardzo krótkim czasie przebije się do elity obstawiającej najgłośniejsze tytuły Hollywoodu? Każda historia ma jednak swój początek, a w przypadku Briana Tylera takim umownym początkiem wielkiej kariery okazał się rok 2003. Bynajmniej nie przez ilość podejmowanych wówczas zadań, bo zdarzały się bardziej pracowite okresy w jego życiu. Głównie dlatego, że nawiązał wówczas współpracę z wieloma osobami, które otworzyły przed nim furtkę do kolejnych – bardziej znaczących projektów. Jedną z tych osób był Jonathann Liebesman. To właśnie na fundamencie tej znajomości wypiętrzyły się trzy ciekawe epizody w dorobku Briana Tylera: Darkness Falls, The Killing Room oraz Teenage Mutant Ninja Turtles. I mimo skrajnie różnych opinii o całokształcie tych partytur, każda z nich wniosła coś interesującego do warsztatu amerykańskiego kompozytora. No ale od początku.



Zanim Liebesman spotkał na swojej drodze Tylera, ten zdążył już zaliczyć kilka thrillerów i filmów grozy. Najgłośniej było o partyturze do filmu Ręka Boga do tej pory uchodzącej za jedną z ciekawszych prac Amerykanina. Najwyraźniej Liebesmana przekonało w Tylerze jego zamiłowanie do klasycznych środków muzycznego wyrazu przy jednoczesnym dążeniu do jak najprostszych rozwiązań melodycznych. I tego właśnie oczekiwał angażując go do zilustrowania Gdy zapada zmrok. Muzyka miała być pewnego rodzaju narratorem, który z jednej strony świetnie uwypukli mityczny kontekst Zębowej Wróki – głównego straszydła filmu – z drugiej natomiast spełni swoje podstawowe ilustracyjne funkcje. Jeżeli więc pod tym kątem będziemy oceniać ścieżkę dźwiękową Tylera, to przekonamy się, że wykonał on zadanie tylko połowicznie.

Nie oszukujmy się. Film Liebesmana ociera się o gatunkowy kicz, co nie ułatwiło zadania kompozytorowi. Ambicjonalne podejście do tematu z pewnością ośmieszyłoby i tak śmieszną historię, a celowe ironizowanie treści na pewno nie przysłużyłoby się w komunikacji z odbiorcą. Tyler wziął zatem na warsztat tylko jeden element widowiska – szpetną postać Zębowej Wróżki, która przez Liebesmana urabiana była do tragicznej postaci szukającej zemsty za niesprawiedliwość jaka ją spotkała. Nie dziwi zatem pełna zgrozy fanfara będąca kluczowym tematem akcji. Na pewnych płaszczyznach, zwłaszcza w obrębie pracy sekcji smyczkowych, partytura przywołuje więc na myśl klasyki Goldsmitha i Jamesa Hornera. Sam patetyczny ton i marszowa konstrukcja głównej suity przypomni nam natomiast motyw Klingonów ze Star Treka. Rozstrzał gatunkowy obu projektów poraża.

Niestety, ten patetyczny ton kompozycji niczym miecz obosieczny rozdziera odbiorcę pomiędzy świat prezentowany przez Liebesmana, a historię, którą chce nam opowiedzieć Brian Tyler. Nie po raz pierwszy zresztą amerykański kompozytor „przerysowuje” swoje kompozycje, nadaje im bardziej dramatycznego tonu aniżeli powinien. Jest to jedna z przypadłości, które ciągnąć się będą za Amerykaninem jeszcze przez kilka najbliższych lat. Niemniej jednak jest w tym wszystkim jakiś znaczący pozytyw. Przede wszystkim Tyler daje się poznać jako mistrz struktury – zarówno melodycznej jak i technicznej. Nic u niego nie pozostaje bez przypadku. Gdy w pierwszych minutach prezentuje nam motyw straszydła, to jest jemu wierny aż do końca. Co ciekawe, właśnie przez pryzmat dramatycznych losów Matyldy (Zębowej Wróżki) kreowana jest późniejsza liryka kojarzona z głównymi bohaterami. Zderzenie tego świata z przerażającymi, bombastycznymi zrywami akcji tworzy ciekawą mieszankę, która najlepiej sprawdza się jednak poza filmowym kontekstem. Co zaś się tyczy strony technicznej, to nabyta w szkołach i konserwatoriach wiedza na pewno nie poszła w las. Tyler z jednej strony odwołuje się do mistrzów gatunku, stawiając przed nami kwiecistą symfonikę, z drugiej natomiast stara się otoczyć to wszystko współczesnym „powerem”. Ważnym wydaje się fakt, że to właśnie ścieżka dźwiękowa do filmu Gdy zapada zmrok otwiera przez Tylerem serię pompatycznych, rytmicznych score’ów. Partytur wśród których nie brakuje tak lubianych i cenionych, jak Dzieci Diuny, Linia czasu, czy też dwa odcinki trekowego Enterprise. Pewne wypracowane tu mechanizmy, czasami nawet i struktury melodyczne, pojawiają się później po wielokroć.

Dlatego właśnie uważam, że warto znać tę pracę i zapoznać się z albumem soundtrackowym wydanym nakładem Varese Sarabande. Niespełna 50-minutowy materiał stanowi idealną odpowiedź na pojawiające się w filmie pytania o sens tworzenia tak przerysowanej oprawy muzycznej. Ewidentnie jest to bowiem produkt tworzony ku uciesze wszystkich miłośników wyrazistego, symfonicznego brzmienia. I w takim właśnie przekonaniu pozostawia nas otwierająca krążek suita. Już na wstępie zauważamy, że układ albumu nijak się ma do filmowej chronologii. Po raz kolejny więc Brian Tyler zanurza nas najpierw w tematyce, by później dopiero nadawać jej sens poszczególnymi filmowymi aranżami. A zaczynamy z mocnym przytupem.



Te patetyczne, apokaliptyczne wręcz frazy, jakkolwiek niezbyt dobrze odnajdujące się w filmie pokroju Darkness Falls, dają ciekawą wykładnie stylu, jaki zagości w późniejszych projektach Tylera – Oszukać przeznaczenie, czy Obcy kontra Predator 2. Gdy napięcie sięga zenitu, kompozytor nie szczędzi nam emocji. Wytacza najcięższe działa angażując nie tylko posłuszną pewnej rytmice perkusję, ale i bardzo głośne dęciaki ocierające się o ilustracyjną manierę Elliota Goldenthala. Smyczki z kolei bardzo żywo nawiązują do herrmannowskiej tradycji budowania niepokoju za pomocą licznych dysonansów. Niemniej jednak agresywnie promowana rytmika zaciera ślady co bardziej ambitniejszych wynurzeń orkiestracyjnych. Takowe przyjdzie nam dopiero docenić, gdy kompozytor spuści z tonu.

Na szczęście nie będzie to kubeł zimnej wody w postaci nudnej i bezbarwnej muzyki tła. Takowej jest w Darkness Falls stosunkowo mało. Najczęściej akcja ustępuje miejsca liryce zacieśniającej relacje między głównymi bohaterami. Jak już wspomniałem wyżej ma ona swoje źródła w przeszłości Matyldy, ale warto zaznaczyć, że w miarę upływu czasu, kiedy między Kylem a Caitilin odżywa dawne uczucie, Tyler wyprowadza nowy motyw odnoszący się właśnie do tych dwóch postaci.

Pozostałą przestrzeń wypełnia mroczny, suspensowy materiał muzyczny. Jednakże konstrukcja albumu nie zostawia nas z nim na długo. Do głosu dochodzą bowiem kolejne dynamiczne zrywy przeplatane z momentami wyciszenia. Wszystko to sprawia, że album ze ścieżką dźwiękową do Darkness Falls to zaskakująco przyjemne słuchowisko. Znacznie przyjemniejsze aniżeli doświadczenie filmowe nie pozostawiające złudzeń co do artystycznej porażki. Aby w pełni czerpać przyjemność ze słuchania tego tworu trzeba tylko wyłączyć z pamięci prace popełnione w kolejnych latach. Łatwo nie będzie, bo znajdziemy tu niejeden punkt odniesienia. Świadczyć to może tylko i wyłącznie o kluczowej roli tej pracy w kontekście całej kariery Briana Tylera.


Najnowsze recenzje

Komentarze