Steve Moore

Cub (Welp)

(2014/2015)
Cub (Welp) - okładka
Łukasz Koperski | 31-10-2015 r.

Grupka młodzieży na letnim obozie staja się ofiarą zamaskowanego psychopaty… było? Pewnie, że było i to wiele razy. Nawet w ramach horroru zdołano wyodrębnić gatunek tzw. „camp-slashera” rozgrywanego według powyższego schematu, a jego modelowy przykład stanowić może seria Piątek trzynastego. A gdyby tak zastąpić bohaterów trochę młodszymi i zamiast studentów czy nastolatków zbliżających się do pełnoletniości na stracenie wysłać dzieciaki z podstawówki? W horrorze tacy bohaterowie już się pojawiali (kingowskie To) jednak brygada 12-letnich skautów w camp-slasherze to rzecz przynajmniej rzadka, wręcz niespotykana. Debiutujący w pełnym metrażu belgijski reżyser Jonas Govaerts postanowił w ten sposób odświeżyć nieco skostniałe schematy i nakręcił w ojczyźnie zupełnie przyzwoity horror Welp, znany też pod anglojęzycznym tytułem Cub. I choć nie wszystko się tu udało, a do paru elementów można mieć trochę zastrzeżeń, to na tle współczesnego kina grozy belgijska produkcja prezentuje się więcej niż przyzwoicie. A na pewno nie można jej odmówić atmosfery, o którą zadbał między innymi Steve Moore, wyrastający powoli na muzycznego spadkobiercę Johna Carpentera.

O tym młodym kompozytorze pisałem trochę recenzując jego wcześniejsze (o całe dwa tygodnie, bo tyle dzieliło zakończenie prac nad poprzedniczką do rozpoczęcia tworzenia score do Welp) dzieło, a mianowicie muzykę do thrillera Gość. Dla tych, którzy nie czytali a nie chcą szperać w starych recenzjach, w telegraficznym skrócie: Moore to klawiszowiec niszowej grupy, miłośnik synthów lat 80., tworzący muzykę na autentycznym sprzęcie z tamtego okresu. The Guest brzmiał jak ścieżka sprzed 30 lat i nie inaczej brzmi Cub. Oprócz syntezatorów Moore zatrudnia tylko organy Hammonda i nawet perkusja jest tu elektroniczna, również w oparciu o instrumenty, które jak widać wcale nie muszą już stać w muzeum i zbierać kurz.

Skoro już porównałem Moore’a do samego Carpentera, to i w przypadku soundtracku zacznę od porównania z dziełami mistrza kina grozy. Brzmieniowo z uwagi na użycie podobnego sprzętu znajdziemy tu niewątpliwie sporo podobieństw. Jak i w tych najbardziej znanych dziełach Carpentera, tak i u Moore’a mamy też dość wyraźny temat główny, który usłyszymy po raz pierwszy w drugiej części Into & Credits. Ów, oparty o prosty, niepokojący rytm, najbardziej przypomina mi… motyw z Gościa. Jest jednak wyraźnie mniej dynamiczny, co oddaje też różnicę w charakterze obu filmów. Wracając do Carpentera, to o ile u starego mistrza nierzadko bywało, że obok fenomenalnego tematu… za bardzo nie było czego słuchać, tak u Moore’a różnice między częścią tematyczną a resztą wydają mi się nieco mniej drastyczne. Czyli z jednej strony temat nie jest aż tak dobry i aż tak charakterystyczny, a z drugiej strony cała reszta po wyjęciu z filmowego kontekstu nie jest aż taka straszna (do słuchania), jakby się można obawiać.

Żeby nie było… nie ma mocnych, aby elektroniczny score do horroru lepiej brzmiał na płycie niż w filmie… chyba, że ktoś zna taki przypadek, ale doprawdy nie wiem jak świetna musiałaby być to muzyka i jak mizerny reżyser, by jej potencjał za przeproszeniem spieprzyć. Jonas Govaerts niczego nie spieprzył, więc noty za film i płytę, jak możecie zobaczyć poniżej, są mocno przewidywalne, ale różnica między jedną a drugą duża nie jest. A to dlatego, że Cub w wersji soundtrackowej wpada do ucha zupełnie nieźle. Co prawda najdłuższy na płycie 11-minutowy The Hunt już nazbyt mocno ociera się o sound-design (prawdę mówiąc w większości ten utwór to ściana dźwięku, zresztą podobnie Casselroque, tyle że ten na szczęście trwa 9 minut krócej) i może zamęczyć swoją monotonią przy braku melodii i jakichklolwiek przyjemnych brzmień. Niemniej jeśli dać całości szansę, to można się w tę atmosferyczną retroelektronikę całkiem mocno wciągnąć i przesłuchać album w miarę bezboleśnie, a jak ktoś lubi i ceni takie klimaty, to i będzie ukontentowany.

Najlepsze fragmenty score Moore’a oprócz tematu głównego to te, gdy – trywialnie mówiąc – coś się dzieje. Głuche elektroniczne uderzenia, które w większości budują muzykę akcji, mogą przywodzić na myśl nawet pierwszego Terminatora, mają w sobie pewną brutalność i pierwotność, dobrze odnajdują się w roli ilustracji poczynań zamaskowanego psychola z lasu. Znajdziemy to w Werewolf ale przede wszystkim w początkach Sam vs. Kai. W roli action-score dobrze wypadają też mocne, dynamiczne aranże głównego tematu (The Truck), w takiej wersji jeszcze mocniej przypominającego muzykę z The Guest. Właściwie jedyne czego mógłbym się w tej materii przyczepić u kompozytora, to brak nieco większego zróżnicowania czy wprowadzenia pewnego elementu zaskoczenia. Kawałki akcji rozbudowują się w sposób nazbyt oczywisty: Moore stopniowo zwiększa intensywność, dynamikę, dodaje jedno, drugie, trzecie brzmienie aż w pewnym momencie osiąga apogeum i utwór się kończy. Czasem aż się prosi by w jakiś sposób ten schemat przełamał.

Zaskoczeń nie będzie tym bardziej w spokojniejszych utworach, mających za zadanie budować w filmie atmosferę tajemniczości czy napięcia. W The Treehouse przez blisko 6 minut na tle prościutkiego motywu na organach, Moore maluje syntezatorami elektroniczne plamy dźwięków. Monotonne to jak diabli, ale jednak jest w tym coś nieomal hipnotycznego. To samo można powiedzieć o Arrival, w którym usłyszymy nieco inny, specyficzny koloryt syntezatorów, najmniej chyba przypominający Carpentera, a bijący swoistym mistycyzmem.

W ramach podsumowania mógłbym odesłać do swojej dawnej recenzji soundtracku z muzyką do włoskiego horroru Kościół. Napisałem wtedy, że pomimo całkiem pozytywnych ocen nie jest to muzyka dla wszystkich, ale dla pewnego wąskiego grona fanów. I że choć na płycie wypada gorzej, jak w filmie, to i tak dla wielu będzie pewnie przystępniejszym albumem od paru pokrewnych klasyków. I dokładnie to samo chciałem napisać o Welp AKA Cub, gdy mnie olśniło, że gdzieś już te słowa pisałem;)). Zatem po raz kolejny w skrócie: fani muzyki Carpentera niech sięgają śmiało, reszta powinna się dwa razy zastanowić. Dodatkowo kolekcjonerów, zwłaszcza wydań winylowych, dodatkowo może zachęcić zaprawdę świetna od strony graficznej okładka.

Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.