Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ennio Morricone

Corrispondenza, La

(2016)
3,0
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 28-08-2016 r.

Ennio Morricone doprawdy nie przestaje mnie zadziwiać. Pomimo blisko 90 lat na karku, problemów ze zdrowiem, temu niepozornemu starszemu panu wystarczy dać do ręki papier nutowy i ołówek i nagle jakby to wszystko przestało mieć znaczenie. Jasne, muzyka Morricone nie brzmi już tak oryginalnie jak kilka dekad temu, ale wciąż potrafi zaskakiwać emocjami, o wyzwoleniu jakich większość jego młodszych kolegów po fachu może tylko pomarzyć. A gdy przychodzi do współpracy z nietuzinkowym reżyserem, Włoch udowadnia dlaczego od ponad pół wieku (!) nieprzerwanie należy do absolutnej czołówki kompozytorów filmowych. Tak było przy niedługiej, ale jakże drapieżnej kompozycji do Nienawistnej ósemki Tarantino, tak jest również przy operującej zupełnie innym wachlarzem emocji La Corrispondenza – melodramatu spod ręki Giuseppe Tornatore, jednego z tych reżyserów, na wspomnienie których nazwisko Morricone pojawia się niemal bezwiednie. Panowie współpracują ze sobą regularnie od 1988r. i to dla Tornatore włoski kompozytor tworzył takie cudeńka jak Cinema Paradiso, Czysta formalność czy 1900: człowiek legenda.

Ostatnie dwa wspólne projekty włoskich tuzów mogły stanowić delikatne rozczarowania dla miłośników muzyki filmowej. Choć dostaliśmy solidne i niepozbawione fenomenalnych momentów ścieżki, to jednak ani nie najlepiej wydana Baaria, ani cztery lata późniejszy Koneser nie stały się ścieżkami, do których choćby miłośnicy Włocha wracaliby chętnie i często. Na całe szczęście La Corrispondenza nie powinna podzielić ich losu, bo nawet jeśli nie zagrozi ścisłej czołówce najwybitniejszych scorów Morricone czy choćby tych, wymienionych przeze mnie wcześniej, najciekawszych do filmów Tornatore, to stanowi kawałek świetnej muzyki filmowej. Na dodatek będąc pracą w wydaniu płytowym bardzo równą i „przyjazną” dla słuchacza, może się okazać, iż będzie gościć w odtwarzaczu częściej niż nie jeden głośniejszy tytuł z dyskografii Włocha.

La Corrispondenza jest bowiem ścieżką właściwie w całości bardzo tonalną, utrzymaną przez całe 65 minut (taki nie za długi i jednocześnie nie za krótki czas trwania też jest jej zaletą) w podobnym liryczno-nostalgicznym brzmieniu. A to dlatego, iż jest film Tornatore opowieścią o miłości, ale i rozdzieleniu zakochanych w sobie profesora (Jeremy Irons) i studentki (przekonująca i urocza Olga Kurylenko), którzy padną sobie w ramiona tylko w jednej scenie, a przez resztę filmu ona podążać będzie tylko śladem otrzymywanej od niego w różnej formie korespondencji (stąd tytuł). Muzyka Morricone nie wychodzi w tym filmie przed szereg, nie notuje mocnych, emocjonalnych wejść. Raczej towarzyszy niemal cały czas ekranowym wydarzeniom, kreuje odpowiedni nastrój, nie popadając przy tym w nadmierną ckliwość czy dramatyzm.

Do opowiedzenia smutnej historii miłosnej Ennio Morricone nie wybrał jakiegoś zaskakującego instrumentarium, aczkolwiek też nie do końca. Mamy więc oczywiście nieodzowne dla takich opowieści rzewne smyczki i delikatny fortepian. To właśnie brzmienia tego ostatniego otworzą soundtrack w spokojnym La casa sul lago, w którym usłyszymy jeden z głównych motywów ścieżki. Nostalgiczny, niemal minimalistyczny styl kontynuowany będzie w najdłuższym na płycie Una stella, miliardi di stele. Tego typu repetytywne, hipnotyzujące struktury (dla wielu zbyt monotonne zapewne) powtarzające zapętlony prosty temacik nie są dla Włocha niczym nowym i wielokrotnie mogliśmy spotkać podobne idee w jego pracach. Choć utwór ten również zaczyna się od dźwięków fortepianu, Morricone szybko doda do tego równie łagodne brzmienia elektrycznej gitary a po pewnym czasie fortepianowe klawisze zastąpi syntezatorowymi.

Dodanie instrumentów typowych dla muzyki rockowej do tych rodem z klasyki obrazuje, jak sądzę, próbę uchwycenia przez Morricone konkretnie tej właśnie historii miłosnej, a nie każdej jednej historii miłosnej. Stary profesor i młoda dziewczyna, wyznawanie miłości klasycznym, niemal poetyckim językiem ale przy użyciu nowoczesnych technologii (tablety, e-maile), wreszcie miłość i nauki ścisłe, którymi zajmują się bohaterowie… Włoski kompozytor postanowił oddać to właśnie przy pomocy stylistycznych połączeń klasyki z nowoczesnością w muzyce. Oczywiście nie należy tego traktować dosłownie bo ta nowoczesność u Włocha to nie są trendy faktycznie z obecnej dekady, ale bardziej sprzed 20-30 lat. Doskonałym przykładem jest tu najbardziej zaskakujący na płycie, świetny skądinąd utwór Improvvisazione in sol z solówkami na gitarę elektryczną i syntezatorowym podkładem, który brzmi jak żywcem wyjęty z jakiegoś score z filmu z lat 80.

Skoro już o wybijających się utworach mowa, a nie zamierzam tu opisywać każdego z kawałków na płycie, warto wspomnieć jeszcze o kilku. Dynamiczny Stuntgirl wybija na moment z klimatu nostalgii i podobnie jak nieco niepokojący Veloce Corsa jest troszkę jakby nie z tego filmu. Wszystko dlatego, że ilustruje fragment, w którym widzimy jak główna bohaterka dorabia jako kaskaderka w kinie akcji. Fortepianowe Il ritorno di una stella z kolei stanowić może ciekawy kontrast do wspominanego wcześniej tracku numer 3, gdyż oferuje najbardziej klasyczne brzmienie ze wszystkich i mogłoby nawet robić za utwór źródłowy z innej epoki. Zresztą już w następnym kawałku pałeczkę ponownie przejmie gitara elektryczna – z klasyki przechodzimy w nowoczesność (no, przynajmniej w tę nowoczesność przez pryzmat Morricone).

Choć praktycznie utwory trzymają dobry i równy poziom, wydaje mi się, że na szczególne wyróżnienie zasługuje dziesiąty na traciliście Una luce spenta (”Zgaszone światło”) prezentujący najbardziej emocjonalną i najpiękniejszą melodię z tych przewijających się przez score, będący esencją całej partytury, pełnym nostalgii i romantyzmu, w którym to instrumenty klasyczne zdają się a to prowadzić dialog, a to przeplatać się w objęciach z tymi bardziej rockowymi. Uwagę zwracają też wyjątkowej urody partie na solowe skrzypce, które usłyszymy później jeszcze także w Calco. To po prostu taki melodramatyzm Morricone, jaki zjednał mu wielu fanów.

Zwieńczona kolejnymi solówkami gitary elektrycznej La Corrispondenza to w moim odczuciu najlepsza płyta od Ennio Morricone od dobrych 10 lat, czyli gdzieś od czasów Losu utraconego, dwóch Karolów i Nieznajomej. Owszem, otrzymywaliśmy w tym okresie od włoskiego mistrza ścieżki przyzwoite, niezłe, ilustracyjnie bardzo trafne, bywały po drodze naprawdę udane momenty, świetne kawałki, ale całościowo żaden soundtrack nie był tak równy, tak satysfakcjonujący w odsłuchu i nie dał mi tyle przyjemności, co najnowsza współpraca kompozytora z Giuseppe Tornatore. Nawet jeśli można jej wytknąć odrobinę monotonii czy brak super pamiętnych tematów, to i tak w ciągu pół roku od premiery ścieżki wracałem do niej częściej niż do wszystkich prac Włocha z ostatnich dziesięciu lat łącznie. Chciałoby się powiedzieć, że to wyróżnienia za tarantinowską Nienawistną ósemkę tak uskrzydliły Morricone, że potrafił wydobyć z siebie tyle emocji i tyle urokliwej muzyki, ale jednak prace nad La Corrispondenza zakończył wcześniej. Analizując wcześniejszą współpracę kompozytora z Tornatore, jeden z moich redakcyjnych kolegów wysnuł wniosek, że to kobiety całkiem mocno inspirują Morricone. Czy zatem całe to piękno, nostalgię i romantyzm, które przelał w nuty, wcześniej odnalazł maestro w smutnych zielonych oczach Olgi Kurylenko?

Najnowsze recenzje

Komentarze