Koraliną Henry Selick, reżyser pamiętnego Miasteczka Halloween, udowodnił, że tradycyjna poklatkowa animacja jeszcze nie umarła pod naporem CGI (które po prawdzie w filmie podobno też użyto w kilku scenach w ramach wspomagania) i można za jej pomocą wyczarować niezwykły, magiczny świat. Potrzeba tylko wiele dni wytężonej pracy, sporej wyobraźni i pomysłowości. Tego na pewno nie brakuje zatrudnionemu do zilustrowania filmu Selicka Francuzowi Bruno Coulais. Kompozytor ten nigdy nie bał się wychodzić poza utarte schematy i zaskakiwać nietypowymi rozwiązaniami, specyficznym wykorzystaniem wokaliz czy instrumentów. Brzmi to za każdym razem inaczej ale jednak po pewnych cechach tej „odmienności”, każdy miłośnik muzyki filmowej od razu rozpozna francuskiego twórcę.
Nie inaczej jest z Coraline. Już otwierający płytę znakomity temat to Coulais typowy a jednocześnie nowy. Tajemniczy, dość dynamiczny, z wokalami The Children’s Choir Of Nice, układającymi się w coś pokroju dziecięcej wyliczanki w taki sposób, jakby dzieciaki śpiewające tę mieszankę angielskich, francuskich i chyba zupełnie wymyślonych słów, chciały nam opowiedzieć jakąś straszną bajkę… Swoją drogą szkoda, że na soundtracku zrezygnowano z muzyki z napisów początkowych (nakładające się na scenę szycia lalki to jedna z najlepszych sekwencji z muzyką w kinie roku 2009) i od razu wrzucono End Credits. Owszem jest to w zasadzie jeden i ten sam temat, ale bynajmniej ja nie miałbym nic przeciwko, gdyby zarówno otwierał jak i zamykał album.
Podobny do End Credits, acz dużo bardziej spokojny, nieco oniryczny, jest kolejny na płycie Dreaming, gdzie oprócz dziecięcych chórków wokalnie udziela się sam kompozytor (tak, ten męski głos należy do niego) oraz aktorka podkładająca w oryginalnej wersji głos pod matkę Koraliny, czyli Teri Hatcher. Wszystkiemu towarzyszą delikatne brzmienia różnorakich idiofonów, harfa, gitara basowa i chyba także elektronika. I to specyficzne instrumentarium wraz z wokalizami przewijać się będzie przez cały soundtrack, choć nie będzie stanowić jedynego ważnego elementu Coraline. Jeszcze trzeci utwór to będą delikatne dziecięce wokale, ale już pod jego koniec usłyszymy to drugie oblicze score’u Francuza, czyli muzykę ponurą, wręcz nieprzyjemną. I im bardziej zagłębiamy się w soundtrack, a w filmie im bardziej bohaterka zagłębia się w świat za tajemniczymi drzwiami, tym bardziej lekkość i niewinność z początku będzie ustępować miejsca mrokowi i swoistej psychodeli. Trzeba powiedzieć, że niekiedy muzyka brzmi przerażająco i brutalnie, jak z rasowego horroru, a świetnym przykładem jest tu You Know I Love You gdzie orkiestrze asystują nawet niskie, męskie chóry, czy Dangerous z tymi dziwacznymi dźwiękami, które mi osobiście przypominają piski myszy, a w towarzystwie narastających dęciaków sekcji dętej może to wręcz przyprawić o dreszcze.
Myszy zresztą w samym filmie się pojawiają i nawet odgrywają w historii dość istotną rolę, zatem te niby-piski, o których pisałem powyżej to niejedyny „mysi akcent” Koraliny, aczkolwiek te pozostałe mają bardziej sympatyczny, czy komiczny wręcz charakter i wiążą się też z rzekomym posiadaczem mysiego cyrku, karykaturalnym panu Bobinsky’m. Orkiestracje w Mice Circus są zresztą jak najbardziej adekwatne do tytułu utworu, w którym to Coulais wykorzystał instrumenty mogące kojarzyć się z jakimś pacynkowym teatrzykiem, tak by można uwierzyć, że utwór wykonuje swoista mysia orkiestra. Komediowy ton obecny jest także w piosenkach (tych typowych piosenkach, bo całą resztę utworów z wokalami należy wliczyć do score). Oprócz Other Father Song autorstwa zespołu They Might Be Giants, mamy na albumie jeszcze napisaną przez reżysera Sirens of the Sea – obie wykonywane są na ekranie przez bohaterów filmu.
Coraline Coulaisa to album nietuzinkowy, barwny, pełen ciekawych pomysłów i muzycznych idei, który obok Fantastycznego Pana Lisa Desplata stanowi jedną z bardziej oryginalnych ścieżek roku 2009. W filmie, choć nie wybija się szczególnie to jednak bez zarzutu kreuje tajemniczą, oniryczną atmosferę opowieści. Na albumie jest trochę gorzej. Muzyka, choć w obrazie raczej nie podąża ślepo za akcją, to jednak ma w sobie to piętno ilustracjonizmu. W ramach poszczególnych utworów dają o sobie znać eklektyczność i stylowe dysonanse: od humoru, przez tajemniczość, powagę po strach. Na dodatek kontakt z albumem utrudnia też fakt, że score jest rozdrobniony na ponad trzydzieści ścieżek, z czego niektóre nie trwają nawet minuty a po początkowych lekkich i przyjemnych fragmentach, końcówka to głównie utwory o dużo mniejszej słuchalności.
Mimo wszelkich wad prezentacji płytowej, każdy szanujący się miłośnik muzyki filmowej powinien poznać Koralinę. To pierwsza od czasów Chłopca, który chciał być niedźwiedziem praca Francuza do animacji, a twórca ten, jak wynika z jego wypowiedzi, nie przepada za tym gatunkiem filmowym. Jednak dał się skusić Selickowi, bo jak przyznaje, akurat The Nightmare Before Christmas uwielbia. Później niejako z rozpędu skomponował też score do rysunkowego Sekretu księgi z Kells, jednak to Coraline nie bez przyczyny sam kompozytor uważa za jedno ze swoich najbardziej udanych dzieł w ogóle. Świetna, nietuzinkowa ilustracja, chyba najlepsza muzyka do filmu animowanego w roku 2009.