Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ilan Eshkeri

Centurion

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 17-08-2010 r.

Centurion, choć całkiem mi się podobał, to chyba znów się Neilowi Marshallowi nie do końca udał. Piszę znów, bo poprzedni film tego reżysera, Doomsday, też miał trochę wad, i dla jednych wydawał się strasznym gniotem, dla innych, w tym i niżej podpisanego, stanowił kawał dobrej rozrywki. Obraz opowiadający o zaginionych po bitwie z Piktami rzymskich legionistach pewnie też podzieli widzów, choć zdecydowanie więcej powinno być opinii wyśrodkowanych. Centurion to bowiem trochę taki Król Artur tyle, że obdarty z tej hollywoodzkiej poprawności i w miejsce patetycznych przemów o wolności, równości i braterstwie, mamy podrzynanie gardeł i sporo czarnego humoru. Nie ma też film Marshalla takiego rozmachu, co wynika oczywiście z kwestii budżetowych.

A co z tym elementem, który interesuje nas najbardziej, czyli muzyką? Marshall co film zmienia kompozytora i po Marku Thomasie, Davidzie Julyanie i Tyleru Batesie teraz wybrał młodego Ilana Eshkierego, który uwagę miłośników muzyki filmowej przykuł zwłaszcza bardzo porządnym, choć mało oryginalnym Gwiezdnym pyłem z 2007r. Mój pierwszy kontakt z kompozycją Brytyjczyka do Centuriona miał miejsce jeszcze przed obejrzeniem filmu i przyniósł spore rozczarowanie. Score, mówiąc kolokwialnie, jednym uchem mi wleciał do głowy, a drugim z niej wyleciał, nie zostawiając po sobie kompletnie nic. Na szczęście Eshkeri’ego, co by nie mówić o Neilu Marshallu jako reżyserze, umie on dobrze wykorzystać muzykę w swoich obrazach. Ba, u niego w filmie nawet Tyler Bates brzmiał nieźle! Trudno zatem dziwić się, że po seansie, spojrzałem na muzykę z Centuriona łaskawszym okiem.

Po filmie w głowie zostaje przede wszystkim temat główny, heroiczna melodia kapitalnie wyeksponowana na napisach początkowych (film AD 2010 z kilkuminutowymi napisami, na potrzeby których specjalnie kręcono zdjęcia lotnicze – to zdecydowanie wskazuje, że mamy do czynienia z niehollywoodzką produkcją) oraz końcowych, wykorzystywana przez Eshkeri’ego także w muzyce akcji. Nawet w dzisiejszych czasach, w których tak mało mamy wyrazistych tematów w ścieżkach dźwiękowych, ten poziomem to się może nie wybija i do annałów nie przejdzie, niemniej fakt, że daje się zapamiętać i skojarzyć z filmem, trzeba zaliczyć kompozytorowi na plus.

Na minus niewątpliwie natomiast fakt, że ciągle kiepsko u Brytyjczyka z oryginalnością i na dodatek Eshkeri pozostaje przy tych samych źródłach zapożyczeń, co w przypadku partytury z Gwiezdnego Pyłu. Znów mamy więc najbardziej oczywiste klisze rodem z Hansa Zimmera (ach, te wszędobylskie pulsujące smyczki czy żeńskie wokalizy a la Gladiator), wyraźną inspirację Draculą Kilara (The Ninth Ride Out), czy nawiązania do własnej kompozycji z serialu Colloseum: A Gladiator Story nomen omen też o Rzymianach. Znalazłoby się jeszcze tego trochę mniej lub bardziej oczywistych, zaś to co mnie osobiście wydało się jeszcze źródłem kopiowania czy po prostu elementem temp-tracku jaki zapewne stosował Marshall, to soundtracki z wcześniejszych filmów reżysera, a zwłaszcza Dog Soldiers. Wspomniane skazy na oryginalności to nie jest wprawdzie grzech śmiertelny, bo i nie mamy tu kopiowania nuta w nutę. Eshkeri bazuje na kliszach, sprawdzonych pomysłach i schematach. Na dobra sprawę potrafi to być irytujące nawet w samym filmie i choć reżyser eksponuje muzykę bezbłędnie, to jej przewidywalność i uczucie deja-vu jakie wywołuje, nie pozwala wystawić za ten aspekt maksymalnej noty.

Na płycie oczywiście przeszkadza to jeszcze bardziej. Na dodatek zaczyna doskwierać brak większych emocji, kompozycja choć od strony technicznej całkiem przyzwoita, jawi się jako sztampowa i banalna. Wszystko też utrzymane jest w dość monotonnej stylistyce, action-score jest sporo ale bez pazura, liryka przynudnawa i nieco mdła, zaś wszystkiemu brakuje kolorytu. Niby kompozytor sięga po instrumenty etniczne takie jak carnyx, celtycka harfa czy bodhrán, ale nic szczególnego za ich pomocą wyczarować nie potrafi. A z wszystkiego poza tematem głównym de facto i tak nic się nie pamięta. Całość jest wprawdzie, jak już pisałem, poprawną rzemieślniczą robotą, jednak nie stanowi żadnego kroku naprzód dla Eshkeri’ego w stosunku do Stardust, na dodatek jest to mniej atrakcyjna muzyka dla słuchacza, która na płycie zainteresuje tylko fanów filmu. Zaś co do Neila Marshalla, to podobnie jak po Doomsday, mam nadzieję, że w kolejnym projekcie mimo wszystko znów sięgnie po innego kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze