James Horner

Casper (Kacper)

(1995)
Casper (Kacper) - okładka
Tomek Goska | 15-04-2007 r.

Historia przyjaznego duszka, Kacpra, która od połowy XX wieku towarzyszyła wielu pokoleniom, zdążyła już zyskać miano kultowej. Nie dziwne że od dekad interesowali się nią filmowcy. Najpierw ci przygotowujący widowiska małego formatu – animacje telewizyjne, aż w końcu trafiło na potężną machinę produkcyjną. A trafiło na człowieka, który jak mało który rozumie kino familijne – Stevena Spielberga. To on zajął się produkcją pierwszego, kinowego filmu o przyjaznym duszku, choć za kamerą stanął wówczas Brad Silberling, twórca kojarzony raczej z serialami telewizyjnymi i mniej popularnymi pełnometrażami. Przy wsparciu wyżej wspomnianego udało się jednak stworzyć na tyle satysfakcjonujące widowisko, aby zyskać przychylność widzów oraz niektórych krytyków. Fakt, warstwa fabularna do najwybitniejszych elementów tego widowiska nie należała, ale wszystko rekompensowane zostało ciepłym, familijnym tonem, z którego przebijają się echa twórczości Spielberga. Natomiast raczkująca wówczas animacja komputerowa została tu wyniesiona na nowy, nieznany do tej pory poziom, dając tym samym kolejne pole do eksperymentów innym twórcom. Cóż, lata płyną, a film Silberlinga w dalszym ciągu ogląda się dobrze.

Dobrze słucha się również ścieżki dźwiękowej, jaka towarzyszy temu obrazowi. Rozrywkowy charakter widowiska Silberlinga wymagał analogicznej oprawy muzycznej. I choć stojący za całym projektem Spielberg najchętniej widziałby na tym stanowisku swojego stałego współpracownika, Johna Williamsa, to jednak wybór padł na innego artystę. Równie wybitnego, co rozumiejącego kino rodzinne. W połowie lat 90. James Horner był już niejako specjalistą w tym zakresie. Licznie podejmowane współprace chociażby ze studiem Disneya musiały w końcu zwrócić uwagę szefa Amblin Enternteinment, czego owocem była urokliwa ścieżka dźwiękowa do Amerykańskiej opowieści. Późniejsze angaże były więc tylko kwestią czasu. Skoro więc mowa o czasie, to warto zwrócić uwagę, że w momencie powstawania ścieżki dźwiękowej do Kacpra, Horner był na fali wznoszącej. Miał za sobą niezwykle intensywny i udany rok 1994 z Wichrami namiętności na czele, a pierwsze dwa kwartały 1995 roku spędził na tworzeniu być może jednych z najwybitniejszych prac w swojej karierze – oprawy muzycznej do Apollo 13 oraz Braveheart. Wciśnięcie w ten terminarz jeszcze Kacpra wydawało się szaleństwem, ale Horner podjął się tego zadania. Nie po raz pierwszy zresztą udowodnił, że presja czasu nie blokuje go w żaden sposób. Można wręcz odnieść wrażenie, że napędza w skutecznym odnajdywaniu odpowiednich barw dźwiękowych i tematycznych idiomów. I mimo, że okupione jest to kreatywnością (a raczej jej deficytem), to jednak trudno w tym przypadku narzekać na efekt końcowy.



A ten najlepiej zweryfikował filmowy seans, po którym nie mógłbym o ścieżce dźwiękowej do Kacpra cokolwiek złego napisać. Zarówno spotting, jak i podejmowane przez Hornera środki wydają się adekwatne do gatunkowych standardów, ale prawdziwa magia dzieje się w warstwie melodycznej. To tutaj kreowany jest świat fantazji, za pomocą którego Horner otwiera wrota wyobraźni odbiorcy. Właściwie cała ścieżka dźwiękowa przypomina tematyczne tournee, podczas którego nieustannie obijamy się od kilku stworzonych na potrzeby filmu melodii. Chwytliwych, czasami lekko slapstickowych, a innym razem ujmujących i wyciskających łzy. Ot cała magia warsztatu Hornera, który w typowy dla siebie sposób serwuje nam pełną wrażeń podróż po barwnej, mistrzowsko zaaranżowanej symfonice.


Oczywiście w centrum uwagi stawiany jest temat tytułowego duszka – liryczny, piękny, choć nie pozbawiony nutki melancholii, smutku. Świetnie sprawdza się w minimalistycznym zestawie instrumentalnym, a nade wszystko w skojarzeniu z solowym fortepianem jako kołysanka. Pojawienie się takowego jest często również okazją do zbudowania bardziej nostalgicznego klimatu za pomocą subtelnych, schowanych w aranżacyjnym tle, partii chóralnych. Nieco bardziej „przyziemny” wydaje się motyw Kat – dziewczyny, która zaprzyjaźnia się z Kacprem. To ona jest tutaj nośnikiem szeroko pojmowanej przygody. Dynamiczna, bardzo często zdobiona bogatym, symfonicznym ornamentem, jest również głównym trzonem muzycznej akcji. A tej w partyturze nie brakuje. I jak już wyżej wspomniałem, atrakcyjność brzmieniowa oraz melodyczna Kacpa okupiona jest oryginalnością. Tutaj należałoby jednak postawić granicę pomiędzy stylem, w jakim porusza się Horner od bezpośredniego nawiązywania do wypracowanych przez siebie rozwiązań ilustracyjnych. Kacper nie odkrywa tu żadnych nowych horyzontów, ale przystępność proponowanych tematów skutecznie rekompensuje te ułomności. Zresztą o jakich ułomnościach tutaj mowa, jeżeli po seansie jedyną myślą, jaka zostaje z odbiorcą jest chęć zmierzenia się z soundtrackiem…



Życzenie to można wręcz błyskawicznie przekuć na rzeczywistość, sięgając po wydany nakładem MCA Records, album soundtrackowy. Płyta, która ukazała się w okolicach kinowej premiery filmu Silberlinga jest co prawda obecnie towarem deficytowym, ale jej treść nie trudno odnaleźć na wielu platformach streamingowych, czy sklepach parających się dystrybucją e-muzyki. W takiej formie, w jakiej został opublikowany – 73 minutowego programu – wydaje się najlepszym przełożeniem wrażeń wyniesionych z filmu na indywidualne doświadczenie. Finezja z jaką Horner zwykł podchodzić do kreowania swoich muzycznych pejzaży – zwłaszcza w kontekście kina familijnego – rozgrzesza pojawiające się miejscami przestoje czy dłużące fragmenty. A wzbogacenie programu o dwie promujące widowisko piosenki stanowi dodatkowe urozmaicenie. I choć jeszcze kilka lat temu podchodziłem do nich jak do niezobowiązującego wypełniacza, to jednak z biegiem czasu osłuchały się i stały integralną częścią tego albumu.



Mimo tego fanowskie serce ucieszyło się, kiedy gruchnęła nowina o wydaniu rozszerzonej, zremasterowanej wersji ścieżki dźwiękowej do Kacpra. Wytwórnia która się tego podjęła, czyli La-La Land Records była gwarantem podwójnej jakości – muzycznej, jak i edytorskiej (graficznej). I wertując dwupłytowe wydawnictwo trudno o jakiekolwiek poczucie rozczarowania. Jak wspominają sami producenci, wszystkie detale związane z miksem oraz masteringiem konsultowane były z osobą odpowiedzialną za oryginalne nagranie, Shawnem Murphym, który zaproponował, aby całość zaprezentować we współczesnym podbiciu dynamicznym. Muzyka prezentuje się więc nieco „szerzej” w panoramie aniżeli oryginalny album, a subiektywnie głośniejszy miks pozwala wydobyć wiele detali tego nagrania. Jeżeli zaś chodzi o kwestię typowo merytoryczne, to pod tym względem Kacper nie zrywa przysłowiowych kapci z nóg. Nowego materiału jest stosunkowo niewiele, bo niespełna 10 minut i o jego jakości czy wartości względem opublikowanego wcześniej trudno wypowiadać się w samych superlatywach. Na pewno miłą niespodzianką jest przywrócenie nawiązań do klasycznego motywu z animowanego serialu. Poza tym jest to w głównej mierze rozwijanie podejmowanych wcześniej koncepcji. Dlatego więc ewentualny zakup rozszerzenia limitowanego do trzech tysięcy egzemplarzy będzie zagwozdką głównie dla wymagających estetów lub po prostu zagorzałych miłośników twórczości Hornera. Tym bardziej, że dołączony jakby na siłę, drugi dysk, to nic innego jak lekko skorygowany pod względem brzmieniowym, zrzut z oryginalnego soundtracku od MCA Records.



Cóż, bez względu na to, jaką wersję albumu preferujemy, trzeba oddać Hornerowi, że wykonał kawał świetnej roboty. Do filmowej funkcjonalności ścieżki dźwiękowej nie mam praktycznie żadnych obiekcji, a mile spędzany przy soundtracku czas jest dodatkowym dowodem na ponadczasowość tej kompozycji. Choć w zestawieniu z absolutnymi highlightami twórczości Hornera Kacper prezentuje się mniej okazale, to jednak lubię często wracać do tej partytury. Nie tylko przez wzgląd na sentyment do twórcy. To muzyczna magia w najczystszej postaci.


Najnowsze recenzje

Komentarze

Jeżeli masz problem z załadowaniem się komentarzy spróbuj wyłączyć adblocka lub wyłączyć zaawansowaną ochronę prywatności.