Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jeff Beal

Carnivale

(2004)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Przed początkiem, tuż po wielkiej wojnie między Niebem i Piekłem, Bóg stworzył Ziemię, a panowanie nad nią przekazał zręcznej małpie zwanej człowiekiem. I w każdym pokoleniu rodziło się Stworzenie Światła i Stworzenie Ciemności… i wielkie armie ścierały się w nocy w pradawnej wojnie między Dobrem i Złem. Wtedy panowały magia, szlachectwo i niewyobrażalne okrucieństwo. I tak było aż do dnia, gdy fałszywe słońce eksplodowało nad Trójcą… i tak człowiek na zawsze zaprzedał zdumienie dla rozsądku.

Carnivale to serial wpisujący się w kanon produkcji, które nie doczekały swojego końca. Tak już niestety bywa, że ironia jest stałą towarzyszką naszego życia, bowiem śmierć nadeszła w momencie, gdy serial osiągnął szczyt popularności. Nie ma nic gorszego, niż historia, która nie doczekała swojego końca. HBO uznało, że 2 miliony dolarów za odcinek to za dużo, a wierni fani serii i tak niech się cieszą, że mogli obejrzeć dwa pełne sezony. Koniec sobie dopowiedzą sami…

Akcja dzieje się w latach 30’ w południowo-centralnych rejonach Stanów Zjednoczonych. Wtedy to pojęcie ‘Amerykański Sen’ były niczym więcej jak utopią odległą na miarę pustynnej fatamorgany. Wielki kryzys jaki dotknął USA w tym czasie był epoką szalenie przygnębiającą i siejącą ogromne spustoszenie. Na tym tle podróżujemy z cyrkiem, poznając całą plejadę niesamowitych osobowości. Całość jest zgrabnie wpleciona w główny wątek walki dobra ze złem, które tutaj przybiera postać religijnego nawiedzenia.

Autorem muzyki do Carnivale jest amerykański kompozytor Jeff Beal, bliżej znany z kompozycji do popularnego serialu Monk. Wykorzystał on wszystkie atuty jakimi dysponował. Soundtrack oferuje zatem podróż przez mroczne otchłanie depresji jaka dotknęła nieomal wszystkich, mamy muzykę z wykorzystaniem instrumentów charakterystycznych dla wesołego miasteczka, oraz brzmienia cechujące religijne uniesienia i upadki. Mariaż to zaiste wybuchowy, który nie do końca sprawdza się na płycie. Z obrazem muzyka współgra idealnie kreując nieustannie przygnębiającą atmosferę, aczkolwiek na płycie tego typu rozwiązania przytłaczają aż nadto.

Beal pokazał, jak świetnym jest tematykiem. Wykreował kilka tematów, które z powodzeniem przydają uroku tej muzyce. Zacznę od optymistycznych akcentów, jako iż tych jest jak na lekarstwo. The Carnivale Convoy stanowi niejako temat podróży, ale jest to daleko idące uproszczenie. Swoisty dialog skrzypiec z banjo zahaczający momentami o nutkę nostalgii jest 'najcieplejszym’ utworem zarówno na płycie jak i w całej serii. Świadectwem cyrkowego życia zdaje się być użyty tutaj akordeon, który nieodzownie kojarzony jest z objazdowymi zespołami muzycznymi. Drugim pogodnym akcentem jest Fix Up Dora Mae zbudowane w oparciu o podobne instrumentarium. W sumie na tym możemy zakończyć tą jakże krótką litanię. Czas przenieść się w mroczniejsze rejony na muzycznej mapie Carnivale.

Na sam przód wybiega tu ogólnie ponury underscore z fantastycznym Black Blizzard na czele. Beal w bardzo wysublimowany sposób używa tutaj elektroniki, która tworzy jedynie posępne tło dla subtelnej melodii. Dalej mamy podniosły temat na trąbkę dla postaci kaznodziei. Usłyszeć go możemy w Justin at Mr. Chin’s (Justin’s Theme). Na uwagę zasługuje jeszcze motyw słyszany w Justin Calls Iris, gdzie obok sekcji smyczkowej pojawia się lamentujący wokal. Takie właśnie klimaty przeważają na tej płycie. Nie mogło być inaczej, gdyż zwyczajnie w takim właśnie tonie utrzymany jest cały serial.

Na koniec warto jeszcze nadmienić dwie pozycje plasujące się pomiędzy nakreślonymi przeze mnie biegunami. Carnivàle End Title (Ben’s Theme) oraz Carnivàle Main Title Theme (odpowiednio kawałek kończący i rozpoczynający prawie każdy odcinek) to utwory nawiązujące bardziej do okresu i miejsca akcji niż do samej fabuły, co tylko buduje klimat epoki cechującej nieme kino i okres prohibicji. Pozostaje mi jeszcze powiedzieć o zakończeniu pierwszego sezonu, które to wprawiło mnie w niemałe zdumienie. Otóż dla ostatnich minut finałowego epizodu za podkład muzyczny wykorzystano… Journey to the Line Hansa Zimmera. Nie jest to żadna wierna kopia, mamy tu do czynienia z najsłynniejszym utworem z The Thin Red Line. Świadczy to tylko o uniwersalności muzyki niemieckiego kompozytora, którego to utwór stanowi doskonały finał serii.

Pytanie nasuwa się niejako samo. Do kogo skierowana jest ta pozycja? Przede wszystkim do ludzi, którzy mieli przyjemność oglądania Carnivale. Sam przyznam się bez bicia, że bez uprzedniego zapoznania się z produkcją HBO score Jeffa Beala przeszedłby obok mnie niezauważony. Również miłośnicy dołujących brzmień zaznają rozkoszy w tej posępnej muzyce. Wszystkim innym mogę polecić tę pozycję ze względu na jej oryginalność wynikającą zarówno z fabuły jak i z okresu w którym przyszło nam odbyć podróż z tytułowym wesołym miasteczkiem. Zatem do dzieła, wzniećmy trochę kurzu, jak mawiał mały ciałem a wielki duchem kierownik pewnego objazdowego cyrku 🙂

Na wzgórzach gdzie toczyła się bitwa przez ludzi zwana „Wojną końca wszelkich wojen”, Mroczny szukał sposobu jak uniknąć swego przeznaczenia żyjąc jako śmiertelny. Więc przebył ocean, do imperium zwanego Ameryką. Jednak przez jego obecność rak spustoszył ducha tej ziemi. Ludzie byli postrzegani jako głupcy, którzy używają wielu słów, ale nic nie mówią… dla których ucisk i tchórzostwo były zaletami… a wolność… czymś bezwstydnym. I w tej mrocznej krainie prorok polował na swego wroga do czasu, aż wyczerpany od swych ran odwrócił się do następnego z pradawnej linii światła. I doszło do tego, że los ludzkości spoczął na drżących ramionach najbardziej niechętnych wybawców.

Brakujących fragmentów z sezonu pierwszego oraz całego materiału z sezonu drugiego można posłuchać na oficjalnej stronie kompozytora.

Najnowsze recenzje

Komentarze