Po długiej produkcji usłanej licznymi dokrętkami i kontrowersjami najnowsze dziecko Marvela, Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat trafił do naszych kin, a wraz z nim muzyka. Na ile są to produkty „wspaniałe”? Sprawdzam.

Marvel Studios nie ma łatwo ostatnimi czasy. Po wielkim sukcesie Avengersów decydenci próbują coraz to nowych sposobów, aby trafić do swojego widza, ale prawda jest taka, że im więcej kombinują i próbują sił z zupełnie anonimowymi postaciami komiksowymi, tym bardziej tracą uwagę popcornowego odbiorcy. Wieść o powstawaniu czwartej odsłony przygód Kapitana Ameryki z jednej strony dawała nadzieję na powrót do korzeni, z drugiej budziła obawy, jak twórcy poradzą sobie z faktem, że będący dotychczas tą postacią Steve Rogers odszedł na zasłużony spoczynek. Do roli nowego Kapitana już w serialu Falcon i Zimowy Żołnierz przygotowywano Sama Wilsona granego przez Anthony’ego Mackie. Ale realizacja tego projektu szła, ogólnie rzecz ujmując, jak po grudzie. Liczne zmiany w scenariuszu, dokrętki, a nawet rotacje w obsadzie wydłużyły ten proces i wpakowały w realizację Nowego wspaniałego świata kosmiczną ilość dolarów. A efekt końcowy jest adekwatny do przeprowadzanych przez studio artystycznych fikołków. Dobre wydają się jedynie kreacje aktorskie Harrisona Forda wcielającego się w prezydenta Rossa, czy też Anthony’ego Mackie, który całkiem schludnie wszedł w buty Kapitana Ameryki. Biorąc pod uwagę wiszącą nad tym filmem katastrofę finansową, raczej te buty będzie musiał odstawić na dłuższy czas do szafy.
Snu z powiek nie będzie również spędzać muzyka, którą na potrzeby czwartego Kapitana Ameryki skomponowała Laura Karpman. Angaż ten jest pokłosiem długotrwałego romansu tej kompozytorki ze studiem Marvela, czego efektem były oprawy do seriali Waht If…?, Ms. Marvel oraz filmowego blamażu The Marvels. O ile jednak wyżej wspomniane produkcje zaprezentowały się muzycznie od dobrej strony, w przypadku tej najnowszej można dyskutować nad jakością finalnego produktu.
Muzyczna spuścizna serii jest barwna niczym historia samego bohatera. Zaczyna się od heroicznych monumentów stawianych przez Alana Silvestriego, by w następnej odsłonie rzucić to wszystko na pastwę brutalnej, surowej elektroniki. Moment rozdziału między Avengersami w Wojnie bohaterów uchwycony został dramatycznymi, orkiestrowymi melodiami, natomiast czwarta odsłona serii nie może się zdecydować w którym kierunku podążać. Może dlatego, że czwarty film o Kapitanie wydaje się zwykłym odcinaniem kuponów? Daje się to odczuć nie tylko w warstwie tematycznej próbującej pogodzić heroiczny wydźwięk tematu głównego bohatera z wątkami sensacyjnymi i szpiegowskimi eksponującymi agresywniejsze, elektroniczne środki wyrazu. Ilustracja w takiej właśnie konfiguracji wypełnia obraz nie dając praktycznie większej przestrzeni do celebrowania gatunkowej przynależności. O ile więc w przypadku Zimowego żołnierza takie rozwarstwienie tworzyło ciekawy dysonans, o tyle w przypadku najnowszej części kontekst filmowy pozostawia odbiorcę z niczym. Fakt, że wyszedłem z kina bez większego zainteresowania muzyką świadczy raczej o transparentności kompozycji Laury Karman niż jej skuteczności w budowaniu filmowej narracji. Paradoksalnie epatowanie okazałym aparatem wykonawczym w postaci potężnej orkiestry oraz chóru i szerokiej palety elektronicznych barw nie przełożyło się na monumentalne brzmienie. A szkoda, bo mimo fabularnej katastrofy można było z tego filmowego potworka wycisnąć więcej.

Obraz sztampy i recyklingu sprawdzonych schematów doskonale uwypukla doświadczenie soundtrackowe, po którym również niewiele zostaje w głowie. 80-minutowy album wydany w dniu premiery filmu (oczywiście w formie elektronicznej) wyciska z kompozycji ostatnie soki, próbując uatrakcyjnić ten odsłuch poprzez obecność suit tematycznych i przemontowanych sekwencji akcji. Niestety poza drobnymi wyjątkami nie będzie tam na czym ucha zawiesić. A tymi wyjątkami są między innymi Captain America: Brave New World Main Title prezentujący motyw przewodni tytułowego bohatera, Brave New Word stanowiący fundament muzycznej akcji oraz Conspiracy Theme, który, jak sama nazwa wskazuje, eksponuje motyw filmowej intrygi. Nie jest to nic, co przyprawiłoby zaprawionego w boju miłośnika muzyki filmowej o szybsze bicie serca. Uwagę mają natomiast prawo zwrócić niewybrednie skonstruowane, zatopione w pozornym chaosie Sidewinder, Transformation czy Lure budujące napięcie oraz grozę. Soundtrack zdaje się pędzić w rytm filmowej akcji, z której emanuje hollywoodzki mainstream i ogólne wrażenie podążania za sprawdzonymi w serii rozwiązaniami. Zwyczajnie szkoda że zabrakło w tym wszystkim jakiegoś błyskotliwego wykończenia, którego moglibyśmy się spodziewać po twórczyni opraw do wcześniejszych produkcji Marvela (Ms. Marvel, What If…?). Czwarty Kapitan niestety ląduje na ostatniej lokacie dokonań Laury Karpman w tej franczyzie.
Co zaś się tyczy samej ścieżki dźwiękowej… Nowy wspaniały świat nie ma nic wspólnego z patetycznie brzmiącym tytułem produkcji. Zupełnie jak nieudany film Marvela, muzyka będzie również tym elementem, o którym świat szybko zapomni. Nie ma zatem większego sensu katować się tym albumem w całości – wspomniane wyżej fragmenty w zupełności wystarczą, by uchwycić kontekst całości. Choć dla niektórych i takie poświęcenie może się okazać zwyczajną stratą czasu.