Czy można nakręcić film sensacyjny z jednym aktorem zamkniętym w drewnianej skrzyni? Odpowiedź twierdzącą dają hiszpańscy twórcy Pogrzebanego, jednej z najciekawszych propozycji kina rozrywkowego ostatnich kilku sezonów. Używanie klaustrofobii do uwypuklenia napięcia, zmyślne ujęcia kamery, niespodziewane zwroty akcji, wciągający i trzymający w napięciu do samego końca scenariusz oraz porządna rola dźwigającego na swoich barkach film i walczącego o życie Ryana Reynoldsa, składają się na świeże spojrzenie reżysera Rodrigo Cortesa na kino popularne. Biorąc pod uwagę okoliczności – jeden aktor, zamknięty w jednym miejscu oraz sfera wizualna ograniczona do przedmiotów emitujących światło (latarka, zapalniczka, komórka), nie trudno domyślić się, że bardzo ważna pod kątem filmu będzie rola dźwięku i muzyki. Ta ostatnia jest autorstwa hiszpańskiego twórcy Victora Reyesa, którego do tej pory znałem jedynie z świetnego fragmentu z soundtracka do Concursante. Kompozytor to poza rodzimą Hiszpanią raczej bardzo słabo znany i w przypadku Buried miał chyba wreszcie okazję by zaprezentować swój talent na międzynarodową skalę. Mimo tego, że musiał skupić się raczej na budowaniu atmosfery oraz ilustracyjności względem filmowego obrazu, jego muzyka dość dobrze (a w momentach nawet bardzo) komplementuje film Cortesa.
Reyes zaczyna znakomicie. Pod specjalnie stworzoną do filmu graficzną sekwencję z napisami, będącą w pewnym stopniu hołdem dla Hitchocka, zaprezentowany zostaje ekscytujący, orkiestrowy rajd. Słychać w nim choćby inspiracje Bernardem Herrmannem – np. uwertura z Północ, północny-zachód. Być może takie rozwiązanie podsunął reżyser, który powoływał się na Hitchocka jako swego głównego inspiratora? Ale przypomina również intensywność mechanicznych wstępów Danny Elfmana (napisy początkowe z Czerwonego smoka czy Standard Operating Procedure). Po tak wyróżniającym się początku, ścieżka dźwiękowa Hiszpana wrzucona zostaje w meandry klimatycznego underscore’u i muzyki konkretnie ilustrującej dane sekwencje filmu – rzeczy niespecjalnie lubiane przez fanów muzyki filmowej. I chociaż Reyes nie rewiduje nią w jakikolwiek sposób gatunku, nie można powiedzieć, że to bezbarwny, syntetyczny czy anonimowy twór. Kompozytor buduje atmosferę głównie poprzez wykorzystanie w określony sposób instrumentów orkiestrowych i etnicznych. Pierwszą grupę stanowią przede wszystkim smyczkowe dysonanse, ‘uderzenia’ instrumentów basowych a także mroczne ‘pociągnięcia’ dętych, które tworzą ponury klimat tajemnicy i osaczenia. Często posługuje się też uderzeniami w struny, zabieg który można byłoby zinterpretować jako walkę z nieubłaganie upływającym bohaterowi czasem, od którego zależy jego przetrwanie. Reyes nie rezygnuje też z takich półśrodków jak werbel, bębny, harfa czy samotny fortepian bądź skrzypce, kreujące sens odizolowania protagonisty.
Z uwagi na to, że akcja filmu toczy się na Bliskim Wschodzie, hiszpański twórca wdrożył do dość konserwatywnej brzmieniowo partytury (właściwie tylko symfoniczna orkiestra) elementy etniczne kojarzące się z tamtą stroną świata. Są to brzmienia miłośnikom filmówki doskonale znane, wykorzystywane nagminnie od choćby czasów Gladiatora: niezastąpiony duduk…, tamburyna, lira, hinduski santur a nawet arabski wokal w jednym z utworów. I chociaż są one udanym oraz wskazanym elementem, Reyes w moim przekonaniu niczym tu nie zaskakuje, a wręcz jedzie na auto-pilocie i to chyba najbardziej przewidywalna strona Pogrzebanego. Na plus trzeba zapisać mu jednak kilka fragmentów, gdzie odnosi się do energetycznej muzyki z napisów początkowych. Takie utwory jak Ssssnake!, It’s a Bunch of Lies czy You Show Blood są dobrym świadectwem na temat kompozytorskiej kreatywności Hiszpana. Mimo, że zespół wykonujący był raczej kameralnych rozmiarów, ciekawe rytmy z użyciem żywej perkusji, ekspresyjnej sekcji dętej czy też ekspresowych smyczków, sumują się na udaną muzykę akcji z porządnymi orkiestracjami i wykonaniem, która może się podobać. Biorąc pod uwagę ograniczoną formę filmu, wyborowi symfonicznego środka wyrazu (zamiast np. syntezatorów) wypada tylko przyklasnąć.
Obok muzyki typowo suspense’owej, akcji i o zabarwieniu etnicznym, ostatnim elementem score’u Reyesa jest muzyka emocjonalna, która prowadzi w zasadzie jedyne rozwiązanie tematyczne partytury. Przemyca je w kilku utworach, by dać swój upust w ekspresyjnym finale, będącym znakomitym zwieńczeniem oryginalnej partytury. Ową kulminację określiłbym czymś w stylu ekspresyjnych adagiów Dario Marianelliego, tutaj zyskującą dodatkowo dzięki subtelnemu użyciu wokalu (prawdopodobnie syntezowanego) oraz harfy, nadających muzyce szczyptę czegoś magicznego. Naturalnie, muzyka Reyesa w sekwencji finałowej filmu wynosi go na wyższy poziom, porusza, powoduje dosłowne przejście ciarek po plecach. Znakomity, zapadający w pamięci utwór i jeden z najlepszych zeszłego roku. Nie ma jednak miodu bez łyżki dziegciu, chciałoby się powiedzieć, ponieważ twórcy z dziwnych mi powodów, po tak emocjonalnie ciężkim uderzeniu, fundują nam na deser i napisy końcowe filmu folkową piosenkę. Piosenkę, która nijak się ma do misternie budowanego klimatu i kulminacji, tak na albumie jak i przede wszystkim w filmie… Niszczy po prostu nastrój i emocje. Trudno mi powiedzieć jaki był zamiar reżysera i Reyesa, którzy ową piosenkę napisali. Przynajmniej poza filmem nie trzeba jej odsłuchiwać…
Pogrzebany jest według mnie jedną z najciekawszych pozycji 2010 roku. Pozytywnie nastraja tu zawierzenie symfonicznym środkom wyrazu, kreatywność w obrębie tworzenia przez Reyesa specyficznych brzmień, pewna muzyczna wyobraźnia, porządne orkiestracje jak i wykonanie praskich filharmoników. Łatwo można byłoby wyobrazić sobie w zamian syntetyczny, wtórny, ambientowy score, który zilustrowałby tego rodzaju kameralny obraz. Czuć tu po prostu świeże, choć uciekające się do klasyki, spojrzenie z Europy. Potwierdzona zostaje również wysoka forma kompozytorów z Hiszpanii – Reyes jest kolejnym obok Banosa, Navarette, Iglesiasa czy Velazqueza przykładem siły tamtejszej muzyki filmowej. Kiedyś to samo można było powiedzieć o naszych twórcach – a dziś, cóż… Na minus muszę zapisać dwa momenty, gdzie orkiestra wchodzi tak uderzająco, że można dostać zawału. Mimo pewnych problemów, muzyka Reyesa zasługuje na wyróżnienie i docenienie. Album spinają w formie klamry dwa znakomite fragmenty – muzyka pod napisy początkowe i finał, ale i w reszcie utworów obok czasem tylko funkcjonalnego underscore’u, wyłapać można sporo ciekawych momentów i emocji. I myślę, że chociażby dla tych dwóch utworów warto po Buried sięgnąć.