Początek pierwszej dekady XXI wieku dla firmy Square, znanej z cyklu Final Fantasy, był bardzo burzliwy. Najpierw, w 2003 roku, z przyczyn finansowych połączyła się ze swoim dawnym konkurentem Enix Corporation, tworząc istniejące do dziś Square Enix. Rok później odeszło od niej dwóch czołowych przedstawicieli – twórca gier i projektant Hironobu Sakaguchi oraz kompozytor Nobuo Uematsu. Drogi obydwu artystów jednak nie rozeszły się całkowicie. Sakaguchi wkrótce po opuszczeniu Square Enix założył własną firmę Midwalker i wkrótce podjął się realizacji kolejnej gry, ponownie zapraszając do współpracy twórcę kultowych opraw muzycznych do „ostatnich fantazji”. Tym tytułem było Blue Dragon, pozycja z gatunku RPG przeznaczona na Xbox 360. Opowiada ona o piątce przyjaciół, którzy podróżują przez świat, przeciwstawiając się Wielkiemu Królestwu. Rozgrywka podzielona jest na dwie części: podróże po świecie, w którym przychodzi graczowi stanąć w szranki z rozmaitymi bestiami, oraz wizyty w miastach, gdzie można się zaopatrzyć w różne akcesoria.
W odróżnieniu od ostatnich ścieżek dźwiękowych napisanych dla świata Final Fantasy przez Nobuo Uematsu, soundtrack z Blue Dragon jest względnie krótki. Składa się „tylko” z dwóch płyt, zawierających łącznie ponad 2 godziny muzyki. Niestety Uematsu znów otrzymał do dyspozycji w głównej mierze syntezatory i generowane przez nie sample imitujące akustyczne instrumenty. Trudno orzec, czy był to świadomy ruch kompozytora, czy wynikało to z limitów budżetowych. O ile w przypadku 8. czy 9. części Final Fantasy można było mówić o ograniczeniach technicznych, o tyle w przypadku Blue Dragon, dedykowanego konsolom Xbox 360, ewidentnie można odczuć pewien dysonans. Z drugiej strony odrobinę toporna grafika i zamierzone infantylizmy niejako usprawiedliwiają nieco pokraczne brzmienie ścieżki dźwiękowej. Co poza tym oferuje Uematsu?
Otóż stosunkowo niewiele. Zacznijmy od tego, że Blue Dragon był pierwszym soundtrackiem w całości napisanym przez Uematsu od czasu Final Fantasy IX. Porównania z muzycznym uniwersum „ostatniej fantazji” są zatem nieuniknione. W tym kontekście recenzowana partytura wypada blado. Oczywiście Japończyk po raz kolejny pokazał, że potrafi pisać melodie, ale czegoś tutaj ewidentnie brakuje. Otwierający temat główny z utworu Waterside – uroczy, obdarzony typowo „uematsowską” poetyką – spokojnie mógłby się odnaleźć w jednej z odsłon FF, niestety jako motyw poboczny. I tak właściwie jest z większością utworów. Choć cechują się pewnymi walorami, czy to melodycznymi, czy aranżacyjnymi, nieszczególnie zapadają w pamięć. Problemem jest też wspomniana archaiczność brzmieniowa. Niektóre sample po prostu nie są w stanie udźwignąć powierzonych im zadań. Aby jednak nie wyjść na zrzędę przytoczę dwa utwory, które zrobiły na mnie naprawdę spore wrażenie. Upbeatowe Giant Mechat punktuje przede wszystkim fajnym kolażem muzyki dance, trance i rocka. Cave stanowi natomiast ciekawe połączenie staccato chóru (niestety samplowanego), elektronicznego ostinato oraz organów. To właśnie jest ten stary, dobry Uematsu – kreatywny, angażujący, a przy tym po prostu przebojowy.
Jak to bywa w partyturach Uematsu, znajdziemy tu różnorodne stylowo utwory. Mamy heroiczne marsze na dęciaki i werble, reggae, calypso, klasyczną lirykę, wspomniane partie chóralne, czy nawet elektronikę retro w stylu Haralda Faltermayera. Sporym problemem, przynajmniej dla mnie, są jednak silnie rockowe kawałki, będące pokłosiem działalności Japończyka w jego kapeli The Black Mages. Kompozycje te pędzą na łeb, na szyję – byle głośniej, byle szybciej. Co ciekawe, w jednej z nich, Eternity, udziela się Ian Gillian, frontmen legendarnej grupy Deep Purple.
Blue Dragon w żaden sposób nie dorównuje od strony muzycznej jakiejkolwiek części Final Fantasy. To nie ten poziom inspiracji, kreatywności, a także melodyjności, do których przez lata przyzwyczaił nas Nobuo Uematsu. Zdecydowanie polecałbym sięgnąć po inne prace tego twórcy.