Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Masaru Sato

Bijo to Ekitai-ningen (The H-Man)

(1958/1995)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 15-08-2019 r.

The H-Man w reżyserii Ishiro Hondy należy do tzw. „mutant movies”. Nie ma tu więc przerośniętych jaszczurek lub żółwi, a za głównych antagonistów służą rozmaite paranormalne postaci o mniej więcej ludzkich gabarytach. W The H-Man mamy do czynienia z grasującym po Tokio tajemniczym mordercą o galaretowatym ciele. Może to trochę nasuwać skojarzenia z powstałym w podobnym czasie Blobem, przy czym film Hondy jest jednak zupełnie inny gatunkowo. To przede wszystkim film z pogranicza kryminału i thrillera, wzbogacony dodatkowo o elementy science-fiction.

W takowej stylistyce musiał odnaleźć się autor muzyki, Masaru Sato, dla którego był to pierwszy film zrealizowany wspólnie z Hondą. Japoński kompozytor, który w owym czasie dopiero od kilku lat działał w branży, przygotował ścieżkę dźwiękową złożoną z dwóch płaszczyzn. Pierwszą z nich jest klasyczna ilustracja filmowa, drugą natomiast imitacje muzyki źródłowej. Zacznijmy od tradycyjnego score.

W tej materii z pewnością najciekawiej prezentuje się temat główny, zaiste bardzo nieszablonowy, oparty głównie na sekcji dętej. Żywiołowa rytmika oraz na poły komiczna i heroiczna praca blach zbliżają ów motyw niemalże do kompozycji kojarzonych z przedstawieniami cyrkowymi. Przyznam się szczerze, że trudno mi powiedzieć, dlaczego Sato poszedł w stronę akurat tego typu brzmień, niemniej efekt jest doprawdy zjawiskowy, a sam temat należy zaliczyć do najbardziej udanych w jego karierze. Jakkolwiek Sato wykorzystuje go na przestrzeni filmu bardzo sporadycznie, choć warto zauważyć, że na koniec seansu pojawia się w formie patetycznego marszu.

Z resztą muzyki stricte ilustracyjnej jest już jednak gorzej. Jak łatwo się domyślić, sporo tu dysonansów i często rwanych fraz skrojonych bezpośrednio pod filmowe wydarzenia. W wielu utworach reprezentujących tego typu underscore przewija się saksofon, instrument co prawda często wykorzystywany przez Sato, niemniej w przypadku rzeczonej partytury ewidentnie korelujący z klimatem noir filmu Hondy. Jedyną odskocznią od dość niemrawej na dłuższą metę ilustracji, jest scena pościgu, w której Japończyk zbliża się do muzyki awangardowej (ciekawe partie smyczków i blach w asyście monotonnego i szybkiego rytmu werbli). Z drugiej strony nie ma też się co oszukiwać – wiele takowego materiału nie zainteresuje statystycznego czytelnika. Najbardziej kontrowersyjnie wypada materiał związany z galaretowatym mutantem. Sato postanowił bowiem umuzycznić filmowego antagonistę za pomocą dziwacznych i eksperymentalnych dźwięków. W swoim czasie na pewno brzmiało to świeżo, dziś jednak już trąci myszką.

Drugą sferą ścieżki dźwiękowej z The H-Man są bigbandowe utwory jazzowe, służące za muzykę źródłową podczas scen, których akcja toczy się w pewnym tokijskim nocnym klubie. Sato inkorporuje do nich rozmaite elementy, min. z muzyki calypso, a nawet free-jazu. Ba, znajdziemy tu także dwie anglojęzyczne piosenki w stylu lounge – The Magic Begins and So Deep is my Love. Znacząco urozmaicają one zarówno odsłuch soundtracku, jak i filmowy seans.

The H-Man nie jest złą ścieżką dźwiękową. Ma dwa podstawowe atuty: ciekawy temat główny oraz przyjemne utwory źródłowe. A że pośród tych elementów znajdzie się całkiem sporo underscore’u – cóż, taki już urok muzyki filmowej (zwłaszcza starych, japońskich soundtracków). Niech zatem będzie trójka – Sato miał zarówno lepsze, jak i mniej ciekawe prace.

Najnowsze recenzje

Komentarze