Kolejny film o Batmanie? Mało kto wierzył, że wyjdzie z tego coś dobrego. Jednak po komercyjnym sukcesie trylogii Christophera Nolana i nie do końca satysfakcjonujących, ale przykuwających uwagę filmach Snydera, studio Warner Bros. postanowiło kuć żelazo póki gorące. Do stworzenia kolejnego solowego filmu o człowieku-nietoperzu pierwotnie zaangażowano Bena Afflecka, który wcielał się w tytułową rolę w obrazach Snydera. Plany te spełzły na niczym, co nie zniechęciło studia do podejmowania dalszych prób. I tak oto do projektu zwerbowano Matta Reevesa – filmowca, który zdobył olbrzymią popularność dzięki swojemu nietuzinkowemu, bliskiego kinu artystycznemu remake’owi Planety małp. Poprzeczka zawieszona została bardzo wysoko, aczkolwiek obsadzenie w głównej roli Roberta Pattisona nie napawało fanów optymizmem. Ostatecznie jednak zarówno reżyser jak i aktor udowodnili, że nie powinno się ich szufladkować. Historia jaką nakreślił Reeves w swoim scenariuszu zasadniczo odbiegała od tego, co mieliśmy okazję podziwiać w poprzednich filmach z Batmanem w roli głównej. Tym razem otrzymujemy rasowy kryminał, gdzie tytułowy bohater wraz z komisarzem Gordonem i tajemniczą kobietą prowadzą śledztwo w sprawie psychopatycznego mordercy terroryzującego najwyższych urzędników Gotham. Wciągający sposób prowadzenia narracji w asyście świetnych zdjęć i nie obciążającego wzroku montażu, sprawiły, że ten trzygodzinny film chłonie się bez cienia nudy. A wszystko to okraszono mocno oddziałującą na wyobraźnię muzyką.
O jej stworzenie poproszony został Michael Giacchino. Ten angaż nie był większym zaskoczeniem. Znana jest bowiem długa i owocna współpraca Reevesa z amerykańskim kompozytorem, a przykładem niech będzie wspomniana wyżej trylogia Planety małp. Znając ton w jakim filmowiec zanurza swoje historie, nie trzeba się było zbytnio głowić w jakim kierunku pójdzie tutaj Giacchino. Tym bardziej, że pierwsze próbki tematyczne zaprezentował publicznie na krótko po ogłoszeniu angażu, a jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć do filmu! Natomiast właściwą paletę tematyczną poznaliśmy na kilka tygodni przed premierą, kiedy wytwórnia WaterTower udostępniła trzy suity tematyczne przypisane kolejno: głównemu bohaterowi, Riddlerowi oraz Catwoman. A jak to wszystko zaprezentowało się w obrazie?
Początek filmu potrafi wyprowadzić na manowce. Liturgiczne Ave Maria, później fragmenty Nirvany… Ten muzyczny chaos ściele grunt do wybrzmienia w pełnej krasie motywu głównego. Osadzony na patetycznym monologu jest chyba najlepszym tematem człowieka-nietoperza od czasów Elfmana. Paradoksalnie nie odkrywa zupełnie nowych kart w tej dziedzinie. O tyle o ile nowością nie nazwiemy prostego odwrócenia pewnej myśli, jaka przyświecała kompozytorom wcześniejszych melodii przypisanych człowiekowi-nietoperzowi. I tak oto podczas gdy u Elfmana i Zimmera były to zazwyczaj motywy narastające, Giacchino odwraca ten trend, wpisując się tym samym w stylistykę ścieżek dźwiękowych tworzonych do serialowego, animowanego Batmana. Prostota tego zabiegu łączy się ze skutecznością angażowania go niemalże na każdej płaszczyźnie ścieżki dźwiękowej – od noirowych, dusznych ilustracji, aż po dynamiczną, patetyczną akcję. W kategorii idealnego budulca niepokojącego, mrocznego tonu partytury najlepiej sprawdza się natomiast temat Riddlera. Prosta melodia kojarząca się z kołysanką potrafi przybierać różne formy – od usypiającej czujność, melancholijnej przygrywki do agresywnej, wybuchowej akcji. Przypomina to analogiczne treści od Giacchino tworzone na potrzeby ostatniej części Planety małp, czy też Jupiter: Intronizacji. Najbardziej przewidywalny w tonie jest zatem temat Seliny (Catwoman), który miota się pomiędzy smyczkową liryką a jazzowym fortepianem. Całkiem sporo, jak na jeden film, a przecież to dopiero punkt wyjścia całej palety tematycznej.
Prawdziwą przyjemność sprawia obserwowanie jak to wszystko łączy się w jedną spójną całość. A kiedy jeszcze dorzucimy do tego pomniejsze motywy i wrażliwość Giacchino na specyfikę obrazów Reevesa, otrzymujemy ciekawą, idealnie sprawdzającą się w widowisku, muzykę balansującą na pograniczu detektywistycznego kina noir, thrillera psychologicznego oraz filmu z gatunku superhero. Aczkolwiek można odnieść wrażenie, że ten ostatni element nie zaprzątał zbyt mocno głowy Giacchino. W obrazie Reevesa nie trzymujemy bowiem znaczącej ilości dynamicznych scen akcji. Mimo wszystko muzyka wydaje się bardzo aktywnym elementem tej opowieści. Towarzyszy głównemu bohaterowi niemalże non stop, pozostawiając tylko skromną przestrzeń na dialogi. Uszyta na miarę narzuconego tempa i zabarwiona adekwatnymi do kreacji aktorskich, odcieniami emocji. Przysłuchując się funkcjonowaniu muzyki w tym filmie można odnieść wrażenie, że po raz kolejny Giacchino wspina się na wyżyny swojego kompozytorskiego jestestwa. I po raz kolejny, mimo że nie osiąga absolutnego szczytu, dzieje się to u boku Matta Reevesa.
Jak już wspomniałem wcześniej, z muzyką do nowego Batmana stopniowo oswajani byliśmy jeszcze na długo przed premierą filmu. Właściwy soundtrack ukazał się pod szyldem WaterTower Music na tydzień przed kinowym debiutem. Znaleźć tam można dwie godziny materiału, który jak się okazuje, jest tylko częścią tego, co wybrzmiało w filmie. Co więc znalazło się na krążkach? Poza selekcją ilustracji uwagę zwracają przede wszystkim suity tematyczne – utwory dedykowane postaci Batmana, Riddlera oraz Catwoman. Osobliwym kawałkiem jest wieńcząca album Sonata in Darkness. Dwunastominutowy, fortepianowy utwór jest najprawdopodobniej pierwszym szkicem tematycznym, jaki Giacchino poczynił na potrzeby tego Batmana. Sonaty, jak i trzech poprzedzających go kawałków nie usłyszymy w filmie w takiej formie. Co więc się tam znalazło?
Duża porcja klimatycznego suspensu, szczypta ciekawie zaaranżowanej akcji opartej na temacie przewodnim oraz… Cała masa underscore’owego grania, które tak na dobrą sprawę nie ma większych wartości muzycznych poza cementowaniem posępnego, dusznego nastroju pracy. Sztuką jest odnaleźć się w tym zestawie bez poczucia przygnębienia lub zwyczajnego znużenia stale powtarzającą się treścią. Warto jednak wziąć ten album na przetrzymanie, bo słuchając można wyłowić kilka naprawdę interesujących fragmentów. Od jednego z takich rozpoczniemy nasza przygodę z soundtrackiem. Przedłużeniem tego mocnego wejścia jest budzący niepokój It’s Raining Vengeance, gdzie patos łączy się z grozą.
Jeżeli chodzi o muzyczną akcję, to uwagę zwracają przede wszystkim dwa fragmenty – ten z nocnego pościgu ulicami Gotham (Highway to the Anger Zone) oraz finałowa konfrontacja (A Bat in the Rafters, Pt. 1 & 2). Ubranie narzuconej wcześniej stylistyki w szaty agresywnej, muzycznej akcji, wychodzi Michaelowi wprost wybornie. Na tyle skutecznie, aby zachęcić do licznych powrotów.
Nie byłbym jednak pewien czy chciałbym wracać do Batmana w jego obecnej, albumowej formie. Jednak klimat oraz sposób prowadzenia narracji odcisnęły swoje piętno na muzyce. Na tyle mocno, aby dwugodzinną przygodę z pełnym soundtrackiem zasugerować tylko dla najbardziej wytrwałych miłośników twórczości Giacchino. Mimo wszystko należy oddać Michaelowi, że po raz kolejny u boku Matta Reevesa stworzył coś, co zapisze się grubą czcionką na kartach jego kariery. Czy ta muzyczna wizja będzie w stanie „wygryźć” kompozycje Elfmana i Zimmera z kanonu popkultury? Nie byłbym tego taki pewien. Wszystko zależy od ewentualnego planu studia na rozwijanie franczyzy. Jednego możemy być pewni. Tam gdzie zawita Reeves, pojawi się również Giacchino, a to już obietnica idącej za tym jakości.