Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Yugo Kanno

Batman Ninja

(2018)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 22-01-2020 r.

Czego to oni jeszcze nie wymyślą? To pytanie chodzi po głowie chyba każdemu widzowi, który miał sposobność obejrzeć animację Batman Ninja Junpei Mizusakiego. Przeniesienie Batmana i jego kompanów do osiemnastowiecznej Japonii samo w sobie wydaje się idiotyczne, niemniej z pewnością w jakiś sposób nietuzinkowe i dające spore pole do popisu twórcom. Istotnie, Mizusaki stara się wycisnąć z tej koncepcji ile się tylko da, efektem czego powstał jeden z najdziwniejszych filmów animowanych. Joker prowadzący do boju starodawne japońskie budynki w formie ożywionych mech u stóp góry Fuji, Bruce Wayne przebrany za mnicha z symbolem Batmana w miejscu tonsury, czy wreszcie uzbrojone małpy formujące wysokiego na kilkadziesiąt metrów samuraja, to tylko jedne z najbardziej szalonych i ekscentrycznych pomysłów zaproponowanych w Batman Ninja. Ciężko zarzucić filmowi brak oryginalności, niemniej zapewne dla każdego fana klasycznych opowieści o superbohaterze z Gotham City będzie to zbezczeszczenie tej kultowej postaci. Na plus należy zaliczyć z pewnością świetną warstwę wizualną (kreska, dbałość o szczegół, stroje głównych bohaterów z designem w stylu dawnej Japonii).

Przed trudnym zadaniem zilustrowania tego przedziwnego widowiska stanął Yugo Kanno, który rok wcześniej pracował przy innym amerykańsko-japońskim anime – Blame!. Fabularne i wizualne dziwactwa Japończyk okrasił miksem muzyki orkiestrowej, nowoczesnej elektroniki, rocka, a także nieodzownymi dla miejsca i czasu akcji orientalizmami (zwłaszcza shakuhachi oraz tamtejsze instrumenty strunowe oraz perkusyjne). Wszystko to zatopione jest w modelach ilustracyjnych typowych dla hollywoodzkiego kina, przez co mimo stosowania rozmaitych pomysłów aranżacyjnych, w tym sięgania do estetyki Dalekiego Wschodu, muzyka wyda się bliska współczesnej muzyce filmowej znanej z amerykańskich ścieżek dźwiękowych.

Jak przystało na opowieść z tego uniwersum, Kanno pokusił się o napisanie nowego tematu dla Mrocznego Rycerza. Ma on wymiar heroicznej i nieco posępnej fanfary, dalekiej od mrocznych definicji tego bohatera dokonanych przez Danny’ego Elfmana czy Hansa Zimmera. Drugi temat wiodący tyczy się antagonisty, czyli oczywiście nikogo innego, jak samego Jokera. To fikuśna melodia z nieco folkowym posmakiem rozpisana zazwyczaj na większy skład wykonawczy. Myślę, że to najlepsza idea muzyczna stworzona na potrzeby Batman Ninja. Choćby dlatego, że nawet bez znajomości filmu, po samym odsłuchu soundtracku, jesteśmy w stanie określić, do której postaci jest ona przypisana. Ponadto jest tu kilka okazjonalnych tematów, chociażby stricte orientalny motyw małpiej armii i folkowe Neputa. Świetnym tzw. easter eggiem jest utwór Monkey Magic, w którym obok tematu małpiej armii oraz Batmana usłyszymy kontrapunkt bambusowego fletu przygrywającego… pamiętną melodię Neala Heftiego z pierwszego serialu o Batmanie.

Porzucając rozważania o bazie tematycznej, score z Batman Ninja to przede wszystkim, tak jak i film, czysta akcja. Kanno próbuje nadążać za szybkimi sekwencjami i iście teledyskowym montażem. Dlatego też większość albumu to utwory dynamiczne, bazujące często na ostinatach, perkusjonaliach (w tym dalekowschodnich), elektronicznych beatach, gdzieniegdzie również na brzmieniu gitar elektrycznych. Brzmią one nowocześnie, choć również dość siermiężnie i męcząco. Zwłaszcza wtedy, gdy Japończyk dodaje drażniące beaty rodem z dubstepu i muzyki klubowej (vide The Collission). Z tego powodu tylko do niektórych kompozycji akcji ma się ochotę wracać.

O ile cytat z Heftiego jest oczywistym i fajnym żartem, o tyle w recenzowanej ścieżce dźwiękowej znajdziemy też dużo mniej uzasadnione nawiązania do innych twórców. Jeden z motywów akcji wyraźnie inspirowany jest tematem z Mission Impossible Lalo Schifrina, a chropowate pomruki kontrabasów mają swoje źródło w analogicznych rozwiązaniach zastosowanych przez Junkie XL w czwartej części Mad Maxa (w gwoli ścisłości – Amerykanin przepisał te partie z 3. Symfonii Krzysztofa Pendereckiego). Z kolei dęciaki w Nebuta przywołują na myśl twórczość Henry’ego Manciniego. Dziwi też zupełnie niepotrzebne zapożyczenie charakterystycznego rytmu z Terminatora Brada Fiedela w The Legendary Ninja.

Mimo wszystko skłamałbym, gdybym napisał, że nie ma tu na czym zawiesić ucha. Muzyka jest dynamiczna, a obok fragmentów, które kłują w uszy lub po prostu męczą, znajdzie się parę lepszych pomysłów – chociażby motyw Batmana i Jokera, czy wreszcie całkiem sprawne orientalizacje zanurzone w muzykę orkiestrową i elektroniczną. Jeśli decydenci z Warner Bros zdecydowaliby się na odpowiednie okrojenie materiału soundtrackowego, to moglibyśmy otrzymać całkiem przyzwoite słuchowisko, które zapewne przynajmniej umiarkowanie usatysfakcjonowałoby amatorów współczesnej muzyki filmowej. W obecnej formie trójka, bez plusa.

Najnowsze recenzje

Komentarze