Po klapie animowanego Asterix podbija Amerykę, przez 12 lat nikt nie próbował kolejnej rysunkowej ekranizacji komiksów Goscinny’ego i Uderzo. Pojawiły się za to, odnosząc zresztą kasowy sukces, dwa filmy z żywymi aktorami. W końcu jednak Francuzi, w koprodukcji z Duńczykami, zdecydowali się na kolejną odsłonę swojej ukochanej animacji o Gallach będących utrapieniem samego Juliusza Cezara. Komu Asterix, Obelix i piesek Idefix stawią czoła w obrazie Asterix i wikingowie wyjaśniać chyba nie trzeba.
Animowana seria o przygodach rezolutnych Gallów miała do tej pory czterech kompozytorów. Zaczęło się od Geralda Calvi, który zadbał o oprawę muzyczną pierwszych trzech części. Następnym był mieszkający na stałe we Francji rumuński kompozytor Vladimir Cosma, który zilustrował dwie odsłony, a później już jednorazowe przygody z Asterixem „zaliczyli” Michel Colombier oraz mistrz elektroniki lat 80-tych Harold Faltermeyer. Twórcy ósmej części zdecydowali, że partyturę do tego filmu stworzy ich rodak, mało jeszcze doświadczony na polu muzyki filmowej, Alexandre Azaria. Ten syn byłego dyrektora francuskiego radia, ukrywający się często pod pseudonimem Replicant, do filmów pisze bowiem dopiero od końca lat 90-tych. Wcześniej był członkiem mało znanej grupy rockowej, jednak zafascynowany twórczością Ennio Morricone, Johna Barry i Lalo Schifrina, postanowił zmienić muzyczny styl i gatunek. Dość długo zresztą samodzielnie doskonalił swój kompozytorski warsztat i przygotowywał się do debiutu.
Jak wypadł debiut, nie wiem, jednakże partytura do Asterixa i Wikingów skomponowana jest i wykonana ze wszech miar poprawnie. I niestety niewiele poza tym. Azaria rozpisuje muzykę na pełną orkiestrę w stylu doskonale znanym z wielu współczesnych partytur do filmów rysunkowych. Spodziewajcie się więc czegoś pomiędzy „dziecięcymi” partyturami Harry’ego Gregsona-Williamsa, Johna Powella czy Juliana Notta. Zwłaszcza muzyka akcji jest tu po troszę media-ventures’owska, choć, co może i dobrze, Azaria nie epatuje w swojej kompozycji elektroniką.
Jednakże brak większej oryginalności, czy powielanie pewnych schematów, nie jest żadną przeszkodą w odbiorze muzyki na albumie (zresztą w filmie też nie). Przecież Sinbad: Legenda siedmiu mórz, Shrek i inne tego typu partytury dostarczały miłośnikom soundtracków sporo miłych wrażeń. Zwłaszcza, gdy w muzyka do „dorosłych” filmów w ostatnich latach nic nadzwyczajnego nie prezentowała, co zaczęli przyznawać sami kompozytorzy (Krzesimir Dębski zwrócił uwagę na łamach jednej z gazet, że najciekawsze partytury ostatnimi czasy powstają do filmów dla dzieci). Wydawaćby się mogło, że oto kolejny przykład na poparcie tej tezy. Azaria popełnia jednak jeden z głównych grzechów muzyki filmowej. W jego partyturze tematyka wyraźnie podporządkowana jest ilustracyjności. Zbyt wyraźnie.
Komponuje oto Azaria zupełnie niezły temat przewodni. Epicką melodię pełną polotu, fantazji. Jak znalazł do przygodówki dla młodszych widzów. I oto temat ten ani razu nie zostaje rozwinięty i zaprezentowany w sposób satysfakcjonujący słuchacza. Za każdym razem, gdy się pojawia, jego obecność ogranicza się jedynie do kilkunastu-kilkudziesięciu sekund. Za chwilę przechodzi on bowiem w typowo ilustracyjny fragment muzyki, czasem okraszony delikatnym mickey-mousingiem. Żałować można zwłaszcza świetnej, dynamicznej aranżacji w końcówce „Abba/Goudurix”, gdy temat świetnie się rozwija, po czym kończy równie szybko, jak się zaczął. Taki sam los spotyka wszelkie inne, naprawdę niezłe motywy i melodie, jakie Azaria tu na dobrą sprawę jedynie zaznaczył. I nie może w pełni usprawiedliwiać kompozytora to, że film wymagał, by muzyka pojawiała się jedynie w krótkich 1-2 minutowych fragmentach. Taki sam problem miał Vladimir Cosma przy swoich Asterixach a jednak udało mu się w pełni zaprezentować stworzone przez siebie tematy.
14 krótkich utworów Alexandre’a Azaria na albumie poprzedzonych zostało 7 piosenkami. Wśród nich usłyszymy m.in. dość przeciętny cover słynnego „Eye of the Tiger”, piosenkę którą możecie kojarzyć z reklamy pewnego wafelka, czy utwór, w którym wykorzystano melodię z pewnego, zapomnianego już trochę hitu rapera MC Hammera. Wyróżnia się tu zdecydowanie utwór wykonywany przez Céline Dion, zaprezentowany w dwóch wersjach: francusko- i anglojęzycznej. Choć, podobnie jak i inne piosenki, nic nie łączy go z partyturą, to jednak jest to jedyny song, który zdaje się świetnie pasować do takiego filmu jak Asterix i Wikingowie. Poza tym to zwyczajnie ładna piosenka, choć światowym hitem na miarę „My Heart Will Go On” na pewno nie zostanie.
Na zakończenie pozostało mi jeszcze tylko ocenić ten album. Ilość gwiazdek możecie zobaczyć pod recenzją i choć wystawiona nota do zakupu specjalnie nie zachęci, to nie powinna też zbytnio odstraszać. Ostatecznie są tu fragmenty (nawet jeśli nie za ciekawie podane), z którymi warto się zapoznać. Jest też coś jeszcze. Cena. W okresie niewiele po premierze Asterixa i wikingówtę całkiem ładnie wydaną płytę można nabyć w cenie zaledwie 5-6 zł! Gdyby wszystkie soundtracki tyle kosztowały. Ech, pomarzyć…
Inne recenzje z serii: