Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Vangelis

Antarctica (Antarktyka)

(1983/1988)
5,0
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 18-09-2014 r.

Pierwsza połowa lat 80-tych była prawdopodobnie jednym z najbardziej twórczych okresów dla Vangelisa. To wtedy powstało przecież wiele jego znakomitych score’ów, których żadnemu szanującemu się miłośnikowi muzyki filmowej z pewnością nie trzeba przypominać, a i obdarował swoich fanów również niezwykłymi koncepcyjnymi albumami – See You Later, Soil Festivities i The Mask. Gdzieś pośród prac z tego przedziału czasowego możemy odnaleźć perełkę w postaci muzyki do japońskiego filmu Nankyoku monogatari (Antarctica) w reżyserii Kureyoshiego Kurahary. Vangelis, po tym jak otrzymał Oscara za kultowe już Rydwany ognia, powiedział, że nie chce zostać – jak to sam określił – fabryką muzyki filmowej. Z tego też powodu zrezygnował min. ze zilustrowania filmu 2010 Petera Hyamsa. Jednak fabuła Antarktyki do tego stopnia go zaintrygowała, że nie mógł się oprzeć pokusie okraszenia jej swoimi dźwiękami. Sam wybór Vangelisa na kompozytora muzyki do tego filmu może się wydawać nietypowy nie tylko ze względu na kraj produkcji, ale na osobę reżysera, który dotychczas współpracował głównie z Masaru Sato i Toshiro Mayuzumim. Jak widać nie miało to wpływu na to, aby do kolejnego projektu zatrudnić słynnego Greka. Nie był to jednak pierwszy taki zaskakujący dobór ze strony reżysera, albowiem na dekadę przed Antarktyką do jednego z jego filmów muzykę napisał… Nino Rota. Jakkolwiek żonglowanie renomowanymi nazwiskami
zawsze przynosiło oczekiwany skutek i nie inaczej jest w przypadku opisywanego soundtracka.



Antarktyka Kurahary opowiada o autentycznej historii grupy badaczy biorącej udział w ekspedycji na biegun południowy. Niestety zbliżające się pogorszenie warunków pogodowych zmusza ich do pośpiesznego opuszczenia stacji badawczej i zarazem Antarktyki. Zorganizowany transport niestety nie przewidywał miejsca dla psów zaprzęgowych, które musiały zostać pozostawione na pastwę losu na tym surowym i nieprzyjaznym kontynencie. Od tego momentu akcja toczy się równolegle w dwóch miejscach: w Japonii – gdzie obserwujemy życie naukowców dręczonych wyrzutami sumienia; i w Antarktyce (a konkretniej na Antarktydzie), na której widzimy zwierzęta walczące o przetrwanie. Dość prosta z samego założenia, ale jednocześnie przejmująca historia, była także dogodną okazją do ukazania tego niezwykłego miejsca i specyfiki życia na nim.



Chciałoby się rzec, że Antarktyka to jeden z takich tytułów, jak Rydwany ognia, czy 1492: wyprawa do raju, gdzie muzyka w zasadzie cieszy się większą sławą od filmu, do którego została napisana. Jednak w przypadku obrazu Kurahary rzeczywistość jest nieco inna. To jeden z tych przykładów, gdzie sztuka na jednym zakątku globu odnosi sukcesy, a na drugim pozostaje niemalże całkowicie anonimowa. Tak właśnie jest z Antarktyką, która w roku premiery stała się najbardziej kasowym filmem w historii japońskiej kinematografii i piastowała to zaszczytne miejsce przez następne 15 lat, aż do czasu kiedy to została zdetronizowana przez Księżniczkę Mononoke Hayao Miyazakiego. Kto na zachodzie miał okazję obraz Kurahary? Myślę, że dotyczy to jedynie bardzo wąskiego grona widzów, z których większość zapewne sięgnęła po ten film właśnie względu na muzykę Vangelisa. Szkoda, ponieważ Antarktyka to ambitna, nietuzinkowa i wzruszająca historia. Jej emocjonalność jednak jest bardzo subtelna – daleka od przeestetyzowanych, rażących sztuczność wydmuszek z Hollywoodu – a przez swoją prostotę bardzo łatwo odczuwalna. Antarktyka to po prostu jeden z tych filmów, do których po prostu chce się wracać, a składa się na to poruszająca i oryginalna fabuła, nietypowa narracja, kapitalne zdjęcia Akiry Shiizuki i oczywiście klimatyczna ścieżka dźwiękowa mistrza muzyki elektronicznej.



Grek pisząc soundtrack do obrazu Kurahary, tak jak do większości swoich projektów, podszedł niemal zupełnie od zera. Muzyczne wyobrażenie Antarktyki przez Vangelisa stawia ją w rozkroku pomiędzy pięknem jej bezkresnych, śnieżnych przestrzeni, a surowością i wyobcowaniem tego miejsca. Dowodem wyrażającym zachwyt nad tą mroźną krainą jest niezwykły i niemal magiczny Theme of Antarctica. Bardzo ciekawie wypada on w kontekście wspomnianej wyżej specyficznej emocjonalności filmu. Podczas seansu i odsłuchu albumu można odnieść wrażenie, że Vangelis pisząc temat przewodni nie traktował produkcji Karahary jako filmu fabularnego, a raczej jako dokument. Motyw główny zdaję się być całkowicie zdystansowany do opowiadanej historii, emocjonalnie oddalony bohaterów, skupiony na ilustrowaniu i upiększaniu przepełnionych śnieżną bielą kadrów. Wielkie brawa dla Vangelisa należą się za finał filmu, kiedy to pomimo wzruszającego zakończenia wprowadza on temat przewodni, podczas gdy zapewne większość innych kompozytorów postawiłaby na nachalne podkręcenie dramatyzmu tejże sceny. Co ciekawe, na zdecydowanej większości swoich albumów Vangelis jest zazwyczaj bardzo powściągliwy w repetycji tematu przewodniego. Tymczasem na Antarktyce uświadczymy go w kilku innych utworach – min. w Antarctica Echoes, gdzie pojawia się w bardzo delikatnej aranżacji.


Jednak Antarktyka według Vangelisa jest nie tylko pięknym i hipnotyzującym swą aurą miejscem, ale także obcym i tajemniczym. Grek przekonuje nas o tym już podczas napisów początkowych, które ilustruje Other Side of Antarctica. Obserwujemy wtedy lodołamacza przebijającego się przez skutą lodem Antarktydę, a muzyka Vangelisa wprowadza nutkę niepokoju, przedstawiając widzowi w ten sposób surowy i wciąż kryjący sekrety kontynent. Z kolei pulsująca elektronika z Kinematic stała się ilustracją scen przedstawiających psy przemierzające rozległą Antarktykę. Do najbardziej emocjonalnych sekwencji Grek przeznaczył Memories of Antarctica i Antarctica Echoes. Jak widać muzyka Vangelisa na tej płaszczyźnie jest przeznaczona głównie do budowania napięcia i podkreślenia dramaturgii filmu. Nie jest to jednak oddziaływanie spłycające jej rolę do niewychylającej się poza utarte schematy muzycznej tapety. Ścieżka Greka jest bardzo wyrazista i doprawdy ciężko by mi było wyobrazić sobie film Kurahary bez tej niepowtarzalnej ilustracji.



Antarktyka pod względem albumowym wydaje się być bardzo spójna koncepcyjnie – pomimo kilku różnych, ale jednak wielce nie odbiegających od siebie idei muzycznych. W tym aspekcie dla pewnej części odbiorców może to stanowić pewien problem. Album wydaje się być dość sensownie skonstruowany, co jednak nie zmienia faktu, że po pewnym czasie można odczuć pewne znużenie podczas odsłuchu. Nie mam tutaj na myśli oczywiście żadnych pretensji, co do jakości muzyki, czy też nadmiernej powtarzalności materiału tematycznego, ale dość rzucająca się w uszy wyciszającą i relaksującą monotonię. Soundtrack wraz z odbiorcą zdaje się nieśpiesznie snuć po bezkresach Antarktyki, i o ile nie wczujemy się w ten muzyczny świat, to możemy nie dotrwać w pełnym skupieniu do końca krążka. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że największy highlight albumu otrzymujemy już na samym początku, podczas gdy żadna z kolejnych kompozycji – skądinąd bardzo dobrych – nie może równać się, a nawet nie zbliża się swoim poziomem do wspaniałego Theme of Antarctica.



Przez pięć lat od premiery filmu muzyka Vangelisa była dostępna jedynie na longplayu w Japonii. Dopiero dzięki wytwórni Polydor w 1988 roku soundtrack został spopularyzowany na całym świecie, choć biorąc pod uwagę jaki los spotkał niemałą część score’ów Vangelisa, to należy się cieszyć, że Antarktyka w ogóle ujrzała światło dzienne. Krążek przyjmuje konstrukcję albumu koncepcyjnego – 45 minut muzyki rozłożonej na osiem długich i w zasadzie pozbawionych wszelkich znamion ilustracyjności utworów. Większość z nich w filmie została przemontowana i dostosowana do krótszych scen, co jednak dla słuchacza nie powinno stanowić zbyt dużego problemu. Takie wydanie na pewno usatysfakcjonuje zdecydowaną większość odbiorców, choć dwu i półgodzinny film Kurahary obfituje w o wiele większą ilość muzyki, niż zostało zaprezentowane na opisywanej edycji. Na szczęście soundtrack zawiera prawie wszystkie najważniejsze koncepcje muzyczne Vangelisa. Zabrakło jedynie ocierającej się o ambient, subtelnej ilustracji, która najlepiej rozbrzmiewa w znakomicie sfilmowanej sekwencji przedstawiającej zorzę polarną. Także poszukiwaczom większej ilości muzyki z Antarktyki polecam zatem sięgnięcie po film Kurahary.



Reasumując, Antarktyka Vangelisa to nie tylko ilustracja dramatycznej historii, ale także wizualizacja tego niezwykłego miejsca, o czym możemy się dobitnie przekonać podczas seansu. W wielu krajach film ukazał się w skróconej i przemontowanej, ponad 100 minutowej wersji. Warto jednak poświęcić te dodatkowe 50 minut i zapoznać się z japońską, oryginalną wizją Kureyoshiego Kurahary i Vangelisa. Dla miłośników muzyki filmowej i kompozytora pozycją obowiązkową powinien być więc nie tylko soundtrack, ale również i film – ponownie zachęcam do sięgnięcia po niego. Choćby po to, aby zobaczyć tę niesamowitą symbiozę muzyki i obrazu.

Inne recenzje z serii:

  • Przygoda na Antarktydzie
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze