Trzeci Ant-Man miał wyrwać MCU z marazmu rozpoczynając przy tym kolejną fazę budowania uniwersum. I choć faktycznie coś nowego się pojawiło, to jednak poczucie marazmu i konsternacja w dalszym ciągu pozostaje.
Od dwóch lat można zauważyć, że kino komiksowe łapie zadyszkę. Bynajmniej nie przez pandemię, ale fakt, że takich produkcji powstaje cała masa. Pośpiech w realizacji oraz przerzucenie pewnych treści na serwisy streamingowe, sprawiło, że w sposób opowiadania historii wdarł się mały chaos. Z drugiej strony trzeba jasno podkreślić, że nowi bohaterowie wprowadzani w ramach tzw. czwartej fazy MCU ni grzeją ni ziębią. Dlatego w morzu niesprawdzonych nowinek może warto trzymać się tego co znane i lubiane?
A może jednak nie…
Ant-Man i Osa: Kwantowania (Ant-Man and the Wasp: Quantumania) miał wyrwać MCU z marazmu rozpoczynając przy tym kolejną fazę kinowego uniwersum Marvela. Coś jednak poszło nie tak, ponieważ film spotkał się z mieszanym odbiorem. Krytyka nie pozostawiała na widowisku Peytona Reeda suchej nitki, punktując słabą historię, narracyjny chaos i kiepsko wkomponowany w przygodę humor. Pod względem wizualnym może i jest lepiej aniżeli w przypadku poprzednich produkcji Marvela, ale po szumie medialnym wywołanym krytycznymi głosami ludzi zajmujących się realizacją efektów dla Marvel Studios można się było spodziewać czegoś więcej. Najbardziej w tym wszystkim szkoda rozrywkowego i przygodowego tonu z jakiego słynęła seria Ant-Man. Może poprzednie filmy sprawiały wrażenie taniej rozrywki, ale przynajmniej dawały przestrzeń do mile zagospodarowanych dwóch godzin seansu. W przypadku Kwantomanii trudno mówić o satysfakcjonującym odbiorze. A może to kwestia tego, że nie każdy widz kupuje wątek wymiaru kwantowego, czemu najwyraźniej cała piąta faza MCU ma się podporządkować.
Poważniejszy ton odbija się również na muzyce. Do stworzenia ścieżki dźwiękowej zaangażowany został Christophe Beck, który zresztą umuzycznił dwie wcześniejsze części przygód Ant-Mana. O ile zatem w przypadku pierwszej i drugiej części filmu jego ilustracja pełniła dosyć istotną (jeżeli nie kluczową) rolę w budowaniu dynamiki scen akcji, to już w przypadku Kwantomanii ściśle podporządkowała się pstrokatemu, wypełnionemu hałasem i przeróżnymi dźwiękami, mikroświatowi. Można odnieść wrażenie, że kompozytorowi trudno było tu znaleźć przestrzeń do rozwijania pomysłów. Choć takowych nie brakowało, co da się zauważyć w warstwie tematycznej, to jednak przekuwanie tego na odznaczającą się i przebojową ścieżkę dźwiękową przyszło Christophe’owi Beckowi z niemałym trudem. Zupełnie jak w materii filmowej, tak i w muzyce panuje marazm i przytłoczenie zupełnie oderwaną od znanej nam rzeczywistości scenerią. Nie pomaga zawiesisty ton w jakim zanurzony jest ten obraaz. W efekcie przez większość czasu trwania trzeciej części Ant-Mana muzyka dosłownie zlewa się z elementami dźwiękowego tła, stając się anonimowym towarzyszem filmowej akcji. Dopiero w finalnej sekwencji konfrontacji z Kangiem nabiera ona wyrazu konkurując z innymi elementami dźwiękowego tła. Ale jak to w przypadku scen batalistycznych bywa, ogrom dodatkowych bodźców rozmywa wszelkie niuanse jakie kompozytor wprowadza do swojej ilustracji. Jednym z nich jest chociażby motyw córki tytułowego bohatera, który jest dosłowną odwrotnością tematu Ant-Mana. Oglądając film nie sposób skupić większej uwagi na ilustracji muzycznej. Jak zatem po zakończonym seansie wzbudzić w sobie chęć do sięgnięcia po album soundtrackowy?
Najwyraźniej wydawcy z Hollywood Records i Marvel Music doskonale zdawali sobie sprawę z takiego stanu rzeczy, ponieważ w dniu premiery obrazu zaproponowali odbiorcom tylko cyfrową wersję soundtracku udostępnionego na największych serwisach masteringowych. Godzinny album w niczym nie przypomina przebojowego doświadczenia znanego z dwóch poprzednich soundtracków do filmów o Ant-Manie. Zgodnie z zapowiedzią kompozytora ilustracja muzyczna do Kwantomanii zdominowana została przez hybrydowe brzmienia, gdzie elektronika bywa nierzadko eksperymentatorska w treści. Jest to oczywiście związane z nietypowym miejscem toczącej się akcji, gdzie ilość absurdów i wizualnych ekscesów przekracza wszelkie dopuszczalne normy. Z wiadomego powodu traci na tym przygodowy charakter widowiska, który ogranicza się tylko do wybranych sekwencji akcji z triumfalnymi aranżami tematów głównych.
Przygodę z albumem zaczynamy od prezentacji suity tematycznej. Każdy kolejny kawałek będzie już mniej absorbującym doświadczeniem. Pozbawione polotu i charyzmy, orkiestrowe frazy, komponują się tutaj z iście trailerowymi „riserami” nadającymi ścieżce dźwiękowej bardziej popcornowego wyrazu. Emocjonalna strona ścieżki dźwiękowej również nie powala. Miejsce toczącej się akcji dało kompozytorowi wolną rękę w mieszaniu orkiestrowego underscore z elektronicznym ambientem. I choć powstała w ten sposób hybryda w jakimś stopniu jest klimatyczna, to na dłuższą metę wydaje się męcząca. Dopiero ostatnie kilkanaście minut odsłania przed nami ukierunkowaną bardziej na symfoniczne brzmienia, muzykę akcji. Nie będzie w niej jednak takiej przebojowości, jak w przypadku poprzednich części Ant-Mana. Ociężałe dęciaki, apokaliptyczne chóry i mocne perkusyjne frazy ukierunkowują partyturę na epickie, hollywoodzkie brzmienia. Daje się również zauważyć znaczącą różnicę w sposobie miksowania Kwantomanii podług partytur do wcześniejszych filmów. Dorzucenie większej ilości pogłosu nadało muzyce większej przestrzeni, co jednak w skonfrontowaniu z jej jakością nie przekłada się na poprawę odbioru.
Szkoda że filmowy Ant-Man rozbija się o wielkie ambicje studia Marvela. Filmowa seria, która do tej pory opierała się nadmiernemu podnoszeniu stawki tym razem rzucona została w wir kolosalnych zmian, które nie wiadomo jak przełożą się na całościową kondycję MCU. Na pewno nie przekładają się na zwiększenie zainteresowaniem tytułowym bohaterem. Co zaś się tyczy samej muzyki, to nie sposób nie odnieść wrażenia, że im mniejszy budżet i rozmach widowiska, tym Christophe Beck czuje więcej swobody. O ile więc cenię i szanuję jego wkład w muzyczne uniwersum filmów Marvela, to jednak częściej wracał będę do pierwszej i drugiej części Ant-Mana niż do opisywanej tu, okazałej brzmieniowo, ale pustej tapety.